Małe miasta, szerokie horyzonty

rozmowa z Wojciechem Jakubcem

Niezwykłe jest doświadczenie czegoś nowego na dobrze znanym nam gruncie - rzeczy, z którymi obcujemy od lat dają nam konkretny sposób patrzenia. Zaskoczenie wybija nas z przyzwyczajeń i pozwala w inny sposób obserwować rzeczy dobrze znane.

Z takiego zaskoczenia powstał ten artykuł -wywiad, który ma pokazać jak ciekawe inicjatywy powstają w miejscach niekorzystnych i jak niewiele potrzeba, aby tworzyć ciekawy teatr. scena/teatr/rowerownia od kilku lat działa na terenie Pszczyny szukając alternatywnych i ciekawych sposobów szerzenia kultury. Powstałe w ramach zajęć w Liceum Ogólnokształcącym im. Bolesława Chrobrego w Pszczynie, stało się odrębną grupą, otwartą dla każdej osoby, zasilaną przez młodzież i korzystającą z jej kreatywności. Wojciech Jakubiec - reżyser, animator kultury, twórca sceny/teatru/rowerowni konsekwentnie udowadnia, że wystarczy wyobraźnia, entuzjazm i naprawdę ciężka praca aby tworzyć ciekawe rzeczy. Wybija również z przyzwyczajeń postrzegania kultury zamkniętej w czystych salach z wygodnymi siedzeniami, sankcjonującej bierność odbioru i miałkość przeżyć.

Grupa, w jednej ze swoich akcji - naklejone wierszem/noc poetów wykorzystała całą przestrzeń miasta, obwieszając budynku, słupy ogłoszeniowe plakatami z wierszami i używając blaszanego budynku "lumpeksu" jako miejsca na Otwarty Turniej Poetycki. Przy spektaklu Końcówka Samuela Becketta widzowie musieli zjeść do piwnic budynku Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Chrobrego. Reżyser zawsze dużo czerpie z przestrzeni, w której odbywają się przedstawienia, zaskakując rozwiązaniami.

W nowym spektaklu sceny/teatru/rowerowni został wykorzystany, związany z pałacem Książąt Pszczyńskich, budynek Stajni Książęcych, znajdujący się obok Ujeżdżalni, która w swojej historii już służyła jako teatr stworzony dla mieszkańców miasta w 1803 roku przez panującą rodzinę Anhaltów. Miejsce od lat niedostępne dla mieszkańców, prawie niewidoczne w przestrzeni miejskiej. Trzy wieczory w listopadzie 2008 roku odzyskały ten budynek, zaskakując wszystkich jego architektonicznym pięknem i pomysłowym wykorzystaniem. Plakaty rozwieszone głosiły tytuł spektaklu "Nie ma złego, co by na jeszcze gorsze nie wyszło" według dzieł Witkacego. Motto brzmiało: "Nie poddać się nawet samemu sobie" i kilka linijek niżej napisano, iż należy się ciepło ubrać.

Długa kolejka ustawiła się przed wejściem do Ujeżdżalni w zimny wieczór. Widzowie zostali wpuszczeni do wąskiego przedsionka. Drzwi zamknięto i nastała ciemność. Po chwili jeszcze jeden promyk światła i kolejne osoby dopełniają tego tłumu. Zdziwienie wywołuje tak wąska przestrzeń, w której nie ma konkretnej wydzielonej sceny - jedynie mały podest, po lewej stronie troje drzwi i jedne po prawej. Nie widzi się wszystkiego. Po dłuższej chwili słychać dziwne metaliczne dźwięki. Dwóch chłopców z latarkami przeciska się przez tłum, który rozstępuje się robiąc im miejsce. Oświetlają latarkami tylko swoje twarze, niczym z horroru. Całe przedstawienie bazuje na tym dreszczyku, zaskakiwaniu przestrzenią, długimi chwilami, gdy w ciemności wsłuchuje się w muzykę aby potem ujrzeć kolejny obraz tego "domu wariatów". Jak na razie postacie lekarzy znikają po wyjaśnieniu gdzie się znajdujemy i próbie zasiania grozy. Aby potwierdzić ich słowa rozlegają się krzyki. Dziwne zjawy ubrane na biało z latarkami w ręku krążą w tłumie przepychając się, tarzając, tańcząc, zaczepiając publiczność. Dzięki nowatorstwie tego przedsięwzięcia publiczność nie jest biernym widzem i można usłyszeć odgłosy zdziwienia, nawet strachu, jeden chłopak zaczyna tańczyć z białym duchem. Publiczność jest kierowana do głównej sali budynku, gdzie spektakl odbywa się na dwóch scenach - jednej z przodu z białą płachtą, a drugiej na podeście w przedsionku, w którym chwilę wcześniej stłoczyli się widzowie. Spektakl pokazujący dramat Witkacego - "wariat i zakonnica" w konwencji pełnej zjaw, diabłów opowiada o szaleństwie, niedopasowaniu do świata i schematów. Muzyka grana na żywo jest pełna dziwnych niepokojących dźwięków, tworząc idealny klimat.

Życie teatralne nie powinno być zaplanowanym harmonogramem kolejnych spektakli ale poszukiwaniem ciekawych, zaskakujących miejsc i działań, które ciągle nam przypominają, iż teatr jest działaniem: zawsze i wszędzie. Entuzjazm i otwarcie jest podstawą obcowania z nim. Zostałam zaskoczona, iż w małym mieście, w przestrzeniach opuszczonych, na przekór trudnością i w sumie z niczego powstał ten teatr amatorski. Niesie ze sobą świeżość, entuzjazm, indywidualność i odwagę, którą rzadko się spotyka.

W rozmowie przeprowadzonej z Wojciechem Jakubcem można dowiedzieć się jak wykorzystać przestrzeń i ludzi, aby stworzyć coś zaskakującego. Warto przyjrzeć się tej wizji, ciekawemu twórcy i jego spojrzeniu na kulturę - wychodzącego poza ciasne mury i nie bojącego się przeciwności.

Jak wyglądało tworzenie się grupy. Skąd pomysł? Jaki był zamysł / cel? Jak wyglądały pierwsze kroki? Czy trudno było zdobyć miejsce, ludzi?

Grupa powstała w ramach zajęć dydaktycznych z Elementarnych Zadań Aktorskich przy I Liceum Ogólnokształcącym imieniem Bolesława Chrobrego w Pszczynie, w czasie dyrekcji Pana Zbigniewa Noskowskiego. To on formalnie dał mi mandat do działania. W szkole powstała klasa o profilu medialnym. Tam zacząłem swoją robotę. Wszystkie działania skierowane były na naukę autoprezentacji. Wykorzystywaliśmy do tego celu narzędzia warsztatu aktorskiego. Z czasem, naturalnie, działania powędrowały w stronę teatru. Moim podstawowym założeniem w uczeniu się i uczeniu teatru jest "setka". Robimy coś do końca albo wcale. Trzymając się tej koncepcji musieliśmy wymyślić coś więcej oprócz tekstu, który chcemy zagrać. Musieliśmy znaleźć miejsce, zasiąść tam, zająć je dla siebie. W takim małym środowisku teatru nie ma, lub brak mu autonomiczności - o czym przekonałem się przy Witkacym - dlatego konieczne było wymyślenie historii dla miejsca, które swoją historię już ma, konieczne było wymyślenie wiarygodnej historii. Tak znalazła się piwnica z rowerami a z nią nazwa scena/teatr/rowerownia. Potem toczyło się już samo. Kolejne premiery, różne formy - zaczęliśmy od absurdu beckettowskiego, poprzez hiszpański teatr "grozy\' /to moja definicja/, czy mocny monodram Moiry Buffinni. Po drodze dwie krótkie formy teatralne zdobywające główne nagrody na lokalnych przeglądach. Oczywiście w trakcie, warsztaty teatralne w zakopiańskim Witkacym.
Szkoła zaczęła być ciasna, wyszliśmy też poza ramy teatru. Zorganizowaliśmy akcję naklejone wierszem/noc poetów. Działanie, którego głównym celem było wprowadzenie wrażliwości słowa w substancję miasta, w jego organizm. Potraktowanie przestrzeni urbanistycznej jak żywej galerii. Próba wciągnięcia jego twórcy - człowieka - do obserwacji emocji poety. To również wepchnięcie polis w zupełnie nową sytuację, której nigdy nie było świadkiem, chociaż słowo, jako takie, jest nieodzowną "masą wiążącą", kodem komunikacyjnym, dzięki któremu stanowimy kulturową jedność.
naklejone wierszem/noc poetów to dwie nierozerwalne akcje. Pierwsza, dziejąca się i wykorzystująca struktury urbanistyczne miasta polegała na zaimprowizowaniu galerii wiersza lokalnych poetów. Kolegium redakcyjne ogłaszając konkurs, wybrało około dwunastu prac, które wydrukowane na wielkim formacie zawisły na banerach miejskich/słupach ogłoszeniowych w rejonie Śródmieścia. Druga część działania, to Otwarty Turniej Poetycki. W owym turnieju wystąpili parający się słowem. Werdykt wydało profesjonalne trzyosobowe jury składające się z młodych, a docenionych już poetów. Cała impreza toczyła się wedle zasad ogólnie przyjętych podczas slamów poetyckich.

Jak wyglądało tworzenie scenariusza? Większa jego część to "wariat i zakonnica", ale też słyszymy inne tekst na przykład z "Matki".

Tak, materiał literacki do naszego spektaklu to adaptacja trzech dramatów Witkacego. Na treść tekstu złożyły się sztuki "Matka", "Mątwa" no i oczywiście "Wariat i zakonnica". Powodów takiego wyboru jest parę. Po pierwsze ograniczenia techniczne, w tym te, dotyczące przestrzeni każą rezygnować z niektórych rozwiązań adaptacyjnych. Jednakowoż uważam, że w wypadku teatru amatorskiego - co nie oznacza, nieprofesjonalnego - wszystkie te czynniki wpływają na korzyść przygotowywanego widowiska. Rozbudowują jego warstwę, tą "między wierszami". Idąc dalej - trywializując genezę powstania adaptacji - planując działania próby do witkacego/projekt nie byłem w stanie przewidzieć jak wielkie będzie zainteresowanie tego typu akcją. Nauczony doświadczeniem z naklejone wierszem/noc poetów wiedziałem, że małe środowisko jakim jest Pszczyna nie do końca akceptuje alternatywne sposoby animowania przestrzeni kulturalnej. Musiałem więc przygotować tak tekst, aby zrealizować go tak z pięcio, jak i piętnastoosobową obsadą. Po wtóre, najmłodszy aktor związany z realizacją Witkacego ma dwanaście lat! To determinuje pewne decyzje inscenizacyjne. Pozostaje jeszcze dodać, że to moje ulubione witkacowskie fragmenty.

Czy od początku był konkretny zamysł inscenizatorski?

Czy można mówić o konkretnym zamyśle inscenizatorskim? Chyba nie. Wręcz uważam, że to właśnie cały czar i magia - nie wiedzieć! Nie przewiduję tego jak potoczy się widowisko. Gdybym to wiedział… nuda!

Jak wyglądał dobór aktorów - mamy przecież dużą różnorodność wiekową, jak wpłynęło to na prace nad spektaklem, interpretacje dzieł Witkacego?

Spotkałem ludzi, którzy odpowiedzieli na mój apel. Intuicyjnie sobie zaufaliśmy. Ja im, oni mi. Powstała silna więź, która pozwoliła złożyć nam całe widowisko w czytelną całość. Nie roztrząsam metod i sposobów doboru. Stawiam sobie cel. Wyciągać dla ludzi, tych ludzi, którzy mają coś do powiedzenia a nie mieszczą się w ramach kultury proponowanej i finansowanej przez instytucje. Chcę udowodnić - chyba sobie przede wszystkim - że nie jestem sam w oczekiwaniu na rzeczy zbliżające się do platońskiej triady. To założenie.
Co do różnorodności wiekowej. Nigdy, podczas realizacji, nad tym się nie zastanawiam, traktuję wszystkich serio, tego samego oczekuję wobec siebie. Może właśnie to powoduje, że nagle nastolatek czyta Witkacego?

Czy współpracuje Pan ze stała grupą i jest to stała formacja twórców, aktorów?

Działanie w szkole, czy też w ramach szkoły ma pewną podstawową wadę. Nie można uniknąć rotacji. Nim delikwent się zorientuje już musi zdawać maturę. Ciężko w tych warunkach robić poważnie teatr /co nie oznacza, że się nie da/. W tym kontekście trudno mówić o stałej grupie. Pozostaje nazwa, marka, szyld, idea.
W wypadku Witkacego pojawiła się nowa jakość. Grupa ma charakter ponadszkolny, ponad podziały wiekowe. Jest dwunastoletnia Julka, jest Szymon, student II roku, jest wreszcie Marzena nauczycielka matematyki, a wśród nich cały koloryt szkoły średniej i to nie jednej. Atmosfera, więź, odpowiedzialność… mam poczucie komfortu jakiego nigdy dotąd w tej robocie nie zaznałem. Czy to jest formacja twórców, aktorów? Myślę, że tak., chociaż osobiście jestem zdania, że aktor przede wszystkim winien być doskonałym rzemieślnikiem, na końcu zaś twórcą. Ale może w świecie amatorskim - ale profesjonalnym powtarzam z całym naciskiem - powinno być inaczej, kto wie?
Nie mogę tu nie wspomnieć o grupie muzyków, którzy przygotowali do wszystkich wystawień grupy scena/teatr/rowerownia muzykę. Zaczynając od Samuela Becketta /2005/, poprzez Moirę Buffinni i Alfonso Sastre /2006/, kończąc na Witkacym /2008/. Myślę, że jeśli ktoś tu jest twórcą, to właśnie oni. Anna Cieplak, Paweł Kukla, Daniel Pazdyka czy Michał Sosna.

Jak Pana zdaniem, Witkacy pasuje do miasta takiego jak Pszczyna?

Niech słowa Mistrza będą odpowiedzią!
"…Tu przecież wyzdrowieć nie można. Sama pani widzi. Właściwie jestem zupełnie przytomny, tylko mam małą maszynkę w głowie… kto raz tu wejdzie, jest skończony. Ich leczenie wzmaga tylko obłęd, a każdy wysiłek okłamania ich kosztuje tyle, że potem robi się jakieś głupstwo, mały fałszywy krok, i siedzi się dalej bez końca…"

Czy coś się zmieniło dzięki temu przedstawieniu /no może to zbyt idealistyczne pytanie/, ale jakie są dalsze plany Pańskiej grupy?

Czy coś się zmieniło? Jak opisać mój gorzki grymas na twarzy? Podczas realizacji spektaklu zostałem zwolniony z pracy /pracowałem jako instruktor sekcji teatralnej przy Pszczyńskim Centrum Kultury/. W uzasadnieniu napisano - tu cytat "Brak zainteresowania sekcją teatralną". Dla porządku dodam, że w realizacji brało czynny udział około osiemnastu młodych osób, które same odpowiedziały na mój apel. Grupa s/t/r nie ma swojego miejsca. Korzysta z uprzejmości dyrektora jednej ze szkół - spotykamy się raz w tygodniu. Nasze możliwości rozwoju zostały cynicznie ograniczone do minimum przez urzędników miejskich. Oczywiście do sukcesu dołączają się wszyscy. Nawet burmistrz tego miasta mówi "my zorganizowaliśmy" /wywiad z Gazety Pszczyńskiej 02. 12. 08./.
Są też pozytywne aspekty. Któż by przypuszczał, że zechce nas zobaczyć tyle osób, oceniamy, że w ciągu trzech dni spektakl obejrzało około tysiąca osób. W Pszczynie zaczyna się mówić poważnie o potrzebie wyższej kultury. Myślę, że czynnie się do tej dyskusji dołączyliśmy i to działaniami.
Co do planów. W tej chwili realizujemy materiał w skład którego wejdzie muzyka ze spektaklu, słuchowisko oraz fotosy. Na tym się skupiamy i koncentrujemy swoją energię.
Poza tym czytamy i staramy się myśleć.

Justyna Stasiowska
Dziennik Teatralny Kraków
14 stycznia 2009

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia