Małe opowieści o wielkiej Historii
4. Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Demoludy"Słowacko-czeskie małżeństwo, obchodzące dwudziestą rocznicę ślubu, zasiada przy stole, który wraz z naczyniami pęka na pół i rozsuwa się na boki. Pozostaje tak do końca przedstawienia. Trudno o bardziej wymowną ilustrację rozerwanej tożsamości sierot po "zaginionej Czechosłowacji" (by przywołać tytuł świetnego dramatu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk) z jej językiem, obyczajem, kulturą
To jedna ze scen "Sarkofagów i bankomatów" w reżyserii Mariána Pecki, najważniejszego spektaklu czwartej edycji festiwalu "Demoludy" w Olsztynie. Realizacja Bábkovégo divadla na Rázcestí jest efektem projektu Słowackiego Instytutu Teatralnego w Bratysławie, który zaprosił kilkunastu autorów do napisania tekstów poświęconych współczesnej Słowacji. Motywem łączącym stworzone dramaty było słowo "klucz". Reżyser dokonał karkołomnej operacji: wybrał fragmenty z trzynastu tekstów, ułożył z nich jeden scenariusz i wystawił. Z niektórych utworów pozostały całe sceny, z innych zaledwie pojedyncze zdania.
"Sarkofagi i bankomaty" sięgają jednocześnie po język poetycki i uliczny, klisze kultury popularnej i nawiązania literackie (pojawia się tu choćby smakowity motyw dalszych losów bohaterów Milana Kundery). Trzeba przyznać, że efekt tego swoistego eksperymentu teatralnego tworzy spójną, zabawną i poruszającą całość, która literacko broni się niemal w stu procentach. Nieco gorzej wypada pod względem inscenizacyjnym, zwłaszcza w pierwszej części widowiska, w której, niestety, "reżyser ma pomysły" i musi nam je wszystkie pokazać hurtowo i natychmiast. Spektakl przez chwilę niebezpiecznie dryfuje w kierunku pretensjonalnego, artystowskiego bełkotu. Tu się sypie śnieg za oknem, a tam wideoprojekcja. Tu otwierają się drzwiczki z widokami słowackich Tatr, a tam znowu pojawia się torreador. I choć niektóre rozwiązania są same w sobie ciekawe, a czasami nawet piękne, to zabijają się nawzajem. Jest ich po prostu za dużo. W całym tym nagromadzeniu atrakcji udaje się jednak uratować sensy i obronić tekst.
Spektakl rehabilituje ostatecznie świetny drugi akt - udany także estetycznie, choć muzyka do końca jest nieznośna, a scenografia nieco "zagracona". Tutaj mieszanie stylów i konwencji teatralnych doskonale współgra, często na zasadzie kontrapunktu, z kolażem literackim. Bardzo dobra jest zwłaszcza scena lalkowa z upiorną, "zwyczajną" rodzinką, jakich wiele. Ojciec wiecznie wyzywający polityków na ekranie telewizora, zapracowana matka, tracąca rozum przy garach i sklejaniu chińskich wiatraczków, oraz synowie: starszy, skinhead, obmacujący swoją dziewczynę przy rodzinie, i młodszy, nieustannie jedzący ten sam posiłek w dziecięcym krzesełku, bity i poszturchiwany przez matkę
Oto skarlała, brzydka codzienność rozgoryczonych ludzi, pokazana w bardzo krzywym zwierciadle. Strzępy egzystencji, strzępy myśli. Wyśmiane idee i zaprzeczenie wszelkim wartościom. Chłopczyk bawiący się w rozstrzeliwanie rodziców, zresztą ku ich wielkiej radości, i młody mężczyzna, którego opowieści o nacjonalistycznych "bitwach" matka kwituje tęsknym westchnieniem za ideałami młodości... Groteskowi bohaterowie przeklinają, tłuką się po głowach, grzebią w spodniach, są wulgarni i obsceniczni. Tylko lalki mogą sobie pozwolić na tak daleko posuniętą dosłowność, nie tracąc przy tym humoru, finezji i "autentyczności".
Poniekąd na animacji przedmiotu (wszak Bábkové divadlo na Rázcestí to teatr lalkowy) zbudowana jest też inna znakomita scena, w której monologującej aktorce towarzyszy kilkadziesiąt gumowych żab rozmaitej wielkości. Oto jedna z cichych uczestniczek aksamitnej rewolucji tkwi po dwudziestu latach w łazience, otoczona zaklętymi na zawsze książętami ze swojej przeszłości. Ogrywając kolejne żaby, kobieta ogląda w biografiach swoich wielkich miłości własne potencjalne życiorysy, przymierza się do życia, które ją ominęło, a właściwie z którego sama uciekła w samotność z psem, alkoholem i gumowymi figurkami. Bohaterowie historycznego przewrotu, widziani z jej perspektywy, jawią się jako mało romantyczni, ale są za to bardziej ludzcy, odbrązowieni. Asystentki ich czynów też wypadają żałośnie, choć równie prawdziwie.
Postaci jedną nogą zapadają się więc w dawnym świecie, a drugą szukają na oślep stałego gruntu we współczesności. Są rozdarci pomiędzy "wczoraj" i "dziś", symbolizowanymi przez tytułowe "sarkofagi" i "bankomaty". Swoistym refrenem przedstawienia są kolejne wejścia bankowego akwizytora, reklamującego humanitarne karty płatnicze z serii "Bieda" czy "Konflikt", które mają być znakami współczesnej empatii sprowadzonej do operacji handlowej. Spektakl zamykają jednak poruszające teksty wypowiadane przez kobietę z długimi, siwymi włosami - Ducha, a może nawet Śmierć? Jedne z ostatnich słów, jakie padają ze sceny, brzmią: "Przygwóźdź swój cień do podłogi i zagraj z nim w szachy". Bo ta gra toczy się przecież o nas samych, o naszą tożsamość Życzyłabym sobie i naszemu teatrowi tak intrygującego portretu na dwudzieste urodziny wolnej Polski.
Piękną i bardzo wyciszoną propozycją olsztyńskiego festiwalu był spektakl Kamila Žiški i Zuzany Palenčíkovej "I będziemy szeptać..." [na zdjęciu] w wykonaniu zespołu Slovenské komorné divadlo. To opowieść o pisarkach z przełomu XIX i XX wieku - pierwszych słowackich emancypantkach. Daleka od publicystycznego krzyku, subtelnie opowiedziana historia współtworzona jest metodą "pisania na scenie". Operuje się tu prostymi plastycznymi znakami. Stół, łóżko, męskie koszule, parasolki, maleńka scena, a przede wszystkim cztery wspaniałe aktorki wystarczają, by pokazać bez zadęcia i patosu dramat kobiet walczących o niezależność twórczą, i cenę, jaką przyszło im za nią zapłacić w świecie, w którym "Mądrość nie upiększa kobiety, jeśli dom jej cnót nie chwali".
Równie czysty formalnie był spektakl "Europejczycy" Jiříego Adámka z praskiego Teatru Boca Loca Lab, stanowiący właściwie rodzaj precyzyjnej partytury wokalno-ruchowo-przestrzennej, odegranej po mistrzowsku przez czwórkę młodych artystów. W prosty sposób, sięgając po stylistykę medialnych newsów, reżyser obśmiewa absurdy Unii Europejskiej jako rzekomej nowej ojczyzny, z jej przedziwnymi strukturami i "wspólną polityką". Prawdziwą perełką jest mimiczna scena negocjacji euro urzędników odegrana do dźwięków Ody do radości. Choć widowisko jest na pozór lekkie i zabawne, porusza nader aktualne i trudne tematy, z zagrożeniem terrorystycznym na czele. Kończąca przedstawienie czarna plansza nie daje zbyt optymistycznej wizji przyszłości naszego kontynentu.
Obiecująco rozpoczął się inny praski spektakl - Dungeons do momentu, kiedy okazuje się, że wszystko, co oglądamy, to gra RPG, służąca do zwerbowania pracownika dla pewnej korporacji (sic!). Czar pryska, a tekst i inscenizacja odkrywają natychmiast wszelkie swoje słabości i mielizny. Pozostaje jednak i wówczas poruszającą dojmująca samotność głównych bohaterów, którzy "przyjaźnią się" z nieznanymi sobie ludźmi, mówiącymi w nieistniejących językach.
Motyw samotności i zagubienia we współczesnym świecie powraca w większości spektakli festiwalowych jako doświadczenie kolejnych pokoleń - zarówno tych spod znaku Praskiej Wiosny, aksamitnej rewolucji, jak i rozpasanej konsumpcji. Oni wszyscy muszą konfrontować się z karykaturą "wyśnionego świata wolności", w którym przyszło im żyć. Jedna z młodych bohaterek "Sarkofagów i bankomatów" wykrzykuje w pewnym momencie: "Wszyscy jesteśmy end!". W rzeczywistości nie ma bowiem nic stałego i pewnego, ba - nie ma nawet języka, by o tym opowiedzieć, bo ten dotychczasowy już nie spełnia swojej komunikacyjnej funkcji.
Mimo kilku nowoczesnych błysków scenograficzno- technicznych język teatru Czech i Słowacji, widziany przez pryzmat "Demoludów", jawi się jako tradycyjny, czy nawet nieco anachroniczny. Tak jakby twórcy poszukiwali odkryć inscenizacyjnych całkowicie sami, nie oglądając się na Niemcy czy Anglię. Trudno jednak na podstawie tegorocznego programu wyciągać wnioski dotyczące ogólnej kondycji tamtejszych scen, zwłaszcza że dobór spektakli podyktowany był między innymi kameralnymi przestrzeniami, jakimi z powodu remontu Teatru im. Stefana Jaracza dysponuje tymczasowo festiwal.
Tak czy owak, można pokusić się o stwierdzenie, że siłą teatru naszych południowych sąsiadów, podobnie jak całej ich kultury, jest umiejętność przekładania doświadczenia narodowego, historycznego na indywidualne, intymne, małe opowieści. Na zwykłość, codzienność. Z całą ich śmiesznością i absurdem. Bo Czesi i Słowacy umieją patrzeć na siebie z dystansem, umieją się z siebie śmiać, nie tracąc przy tym tonu serio. Ten tragikomiczny świat jest niezwykle bliski polskiemu widzowi - oglądając spektakle przywiezione do Olsztyna zza Tatr, można było odnieść wrażenie, że są to także nasze historie, nasze przeżycia. I nie chodzi tu jedynie o "demoludową" wspólnotę spod znaku tych samych dobranocek i wakacji w Bułgarii, ale o wrażliwość, mentalność czy wręcz duchowość.