Małe zbrodnie rodzinne

"Opowieści lasku wiedeńskiego " - reż. Maja Kleczewska - Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu

Po dwóch latach przerwy spektakl Mai Kleczewskiej „Opowieści z Lasku Wiedeńskiego” powraca na deski opolskiego teatru. Inscenizacja zrobiona z dużym rozmachem, już przed premierą wzbudzała wśród zainteresowanych dość mieszane emocje. Lata przerwy nie przyniosły zmian - część publiczności z niesmakiem opuściła widownie, część z zachwytem pochyliła się ku rzemiośle reżyserki.

Kleczewska na podstawie powieści Ödöna von Horvátha tworzy autorskie przedstawienie, zmieniając kontekst wydarzeń - z austriackiej rzeczywistości lat trzydziestych przenosi bohaterów do współczesnej Polski. Kreując „narodowy lumpeks”, reżyserka obnaża kulisy rodzinnych konfliktów, problemów, lęków i pragnień. Zamyka widzów w „czterech ścianach” cierpień niewielkiej zbiorowości, która wyznając radosną „sztukę życia”, ukrywa się pod kiczowatym błyskiem strojów. 

Znad sielankowego, pełnego plastikowych lilii jeziora (zostało ono zbudowane na proscenium sceny) Kleczewska wraz z biegiem wydarzeń przenosi publiczność do serca tanecznego show, buchającego przepychem. Tym samym ukazuje, iż we współczesnym świecie wiek, czas i okoliczności nie są ważne - wszyscy dążą do spełnienia własnych marzeń, zdobycia miłości i pieniędzy. Niestety, czego dowiedli bohaterowie opowieści, między rzeczywistością a pragnieniami przepaść nieustannie się pogłębia, co w następstwie prowadzi do nigdy niekończącej się, zaciekłej walki o szczęście. Historia stanowi swoisty „teleturniej życia”, w którym każdy chce być wygranym (symbolizują to ustawione na krawędziach sceny telewizory z numerkami). Jednak bohaterowie nie zdają sobie sprawy, że w zwycięstwie nie pomogą im złote garsonki, peruki, brokat, pióra, cekiny, lateksowe spódniczki czy bikini niczym z katalogów lat 80 – są to tylko maski - nie zakryją ich prawdziwego oblicza. Na scenę wylewa się ludzka brzydota, rubaszność, koślawość, nieszczerość i brak ogłady. Obraz Polaków w trakcie weekendu majowego przedstawia nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Pojawia się przed nami swoiste krzywe zwierciadło. Grillując na plażowym pikniku, prężąc się na ręczniczkach szykanujemy innych – tych, którzy przeszkadzają nam w wakacyjnym relaksie. Ukazując swoją prawdziwą mentalność, pijemy do upadłego na zakrapianych biesiadach, śpiewając naprzemiennie „Rotę” i „Białego misia”, by już następnego dnia ze wzruszeniem eksponować naszą religijność, witając na klęczkach papieża, który wjeżdża na scenę papa mobilem. Choć zmieniają się tylko nasze zewnętrzne atrybuty, w głębi ciągle pozostajemy żałosnymi karykaturami. Kleczewska z rozmachem zrywa maski, które zakładamy. Przypomina o tym, że wcale nie jesteśmy święci. Uderza w przerysowany często patriotyzm oraz głęboką religijność. Demaskuje nasze słabości i odsłania kulisy nieprzerwanego wyścigu szczurów.

Zarys fabuły pozostaje niezmienny. Kanwą całego spektaklu są społeczne mechanizmy piętna i stygmatyzacji. Przykład stanowi historia Marianny (Julity Paradzińskiej), która porzuca wieloletniego narzeczonego dla wypacykowanego miłośnika loterii - Alfreda (Przemysława Kozłowskiego). Kobieta z powodu nieodpowiedzialnej decyzji zostaje wyklęta przez ojca. Co gorsze, owocem spontanicznego zauroczenia jest niechciane dziecko, które staje się przyczyną kolejnych problemów. Ambitny kochanek, nieumiejący żyć w ubóstwie i ciągłych wyrzeczeniach, namawia partnerkę do podjęcia zawodu striptizerki, przy czym oddaje dziecko matce oraz babce - tabloidowym sobowtórom, które, by uwolnić się od odpowiedzialności, zabiją maleństwo, tłumacząc sytuacje nieszczęśliwym wypadkiem.

Ważną postacią w spektaklu Kleczewskiej jest także ułomna Emma (Aleksandra Cwen), wyróżniająca się na tle bezrefleksyjnej masy. Przez swoją odmienność zostaje wykluczona ze społeczeństwa i choć towarzyszy wszystkim wydarzeniom, rzadko zdarza jej się cokolwiek komentować. Postawa kobiety ujawnia się przede wszystkim w jej zdeterminowanym zachowaniu, które jeszcze bardziej pogłębia nienawiść grupy. Wszystko to prowadzi do zbiorowego linczu. Dość przeciągnięta scena finałowa przedstawia rodzinny wianuszek przepychający w kółko dziewczynę, niczym na zajęciach wychowania fizycznego w szkole. Bijąc ją do upadłego szmatami oraz oddając na nią mocz, pokazują ofierze, gdzie jest jej miejsce. Obraz ten, przedstawiający tłum, chwytający w swoje szpony ofiarnego kozła, ukazuje oblicze katolickiego społeczeństwa łajdaków, które szuka potwierdzania zbiorowości linczując jednostkę.

Spektakl Kleczewskiej jest historią o ludzkim okrucieństwie, głupocie i hipokryzji. Godzi celnie, sprawiając ból, jakiego trudno doznać w teatrze. Wymowne sceny, przeładowana inscenizacja, jaskrawość, sztuczność, brak równomierności, dosłowność, przerysowane postacie, rażące światła, różnorodna muzyka to wszystko składa się na spektakl „odważny” - mający budzić skrajne emocje. Widowisko, choć chyba w każdym widzu pozostawia wiele wątpliwości, co do pewnych rozwiązań scenicznych, stanowi propozycje obok, której ciężko jest przejść obojętnie. Jest swoistym uderzeniem w polską mentalność. Skłania do refleksji i prowadzi do przygnębienia.

Katarzyna Majewska
Dziennik Teatralny Opole
4 grudnia 2012

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...