Mali, choć wielcy Włosi wystąpią dziś w Krakowie

rozmowa z reżyserem i aktorem Tonym Servillo

Z reżyserem i aktorem Tonym Servillo, którego spektakl pt. "Trilogia della villeggiatura" z legendarnego Piccolo Teatro di Milano zobaczyliśmy w Teatrze im. J. Słowackiego, rozmawia Joanna Weryńska.

Picollo Teatro Di Milano, uważany jest za teatr numer jeden w Europie. W czym Pana zdaniem tkwi tajemnica waszego sukcesu? 
Polega on na przemianie, jaką zastosował w tym teatrze genialny reżyser, Giorgio Strehler. Wcześniej to aktorzy byli głównymi twórcami sztuki. On wprowadził do Piccolo pojęcie teatru totalnego, w którym wszystkie składniki współgrają ze sobą idealnie. Sam żył teatrem. Na jego próbach zawsze panował nieprawdopodobny rygor. Mawiał, że dopóki starczy mu sił, będzie opowiadał o wszystkim za pomocą teatru. 

Podobnie jak Strehler, zdecydował się Pan wystawić sztukę Carlo Goldoniego. Czy kontynuuje Pan jego dzieło? 
Tak i nie. Nie mogę uznawać się za tak wielkiego mistrza, jakim był Giorgio. Jako młody chłopiec mogłem się tylko z daleka przyglądać jego pracy. Jego wizja teatru jest mi bardzo bliska, jednak uważam, że w teatrze nie ma czegoś takiego jak kontynuacja. 

Różnice widać już w samym ujęciu tekstu. U Strehlera spektakl ten przesiąknięty był Czechowem. Mnie zdecydowanie bardziej taki obrazek z życia na wsi kojarzy się z muzyką Mozarta. To opowieść o czwórce młodych, zakochanych ludzi. 

Obserwując grę aktorów, kreujących te postacie, patrząc na język ich ciał, widz wyczuwa atmosferę panującego pomiędzy nimi napięcia erotycznego. Mimo to, sztuka nie traci nic ze swojej bogatej warstwy intelektualnej. 

W Pana spektaklu, tak jak u Strehlera nie brak humoru. 
To zasługa Goldoniego. Ten tekst jest prawdziwą kopalnią inspiracji dla pracującego nad nim reżysera. Mam nadzieję, że również widzowie pozwolą mu się ponieść i będa się dobrze bawić.
Jest Pan nie tylko reżyserem przedstawienia, ale i w nim gra. To chyba niełatwe? 
Przyznaję, wymaga to nieco więcej pracy i skupienia, ale najwyraźniej to leży w mojej naturze. Moja rola polega na tym samym, co pierwszego skrzypka w orkietrze. Lubię takim skrzypkiem być. 

A co na to pozostali aktorzy? Czują przed Panem respekt? 
Staram się być dla nich przede wszystkim przyjacielem. Z natury nie jestem despotą. Zawsze wcześniej skrupulatnie dobieram aktorów do poszczególnych ról. Wiem, czego mogę się po nich spodziewać. Poza tym ten spektakl wystawiany był już około 230 razy, więc zdążyliśmy się wszyscy bardzo dobrze poznać. Nawet aż za dobrze. 

Wizytówką Pana przedstawienia są bogate kostiumy. A jak wyglądać będzie scenografia? 
To prawda, postawiłem na stroje z epoki. Nie znajdziemy tu więc krótkich spodenek czy okularów przeciwsłonecznych, jednak scenografia dla odmiany jest bardzo prosta, ledwo widoczna, żeby nie zagęszczać atmosfery. 

Wspomniał Pan, że krakowskie przedstawienie będzie 231. Czuje Pan jeszcze tremę? 
Raczej pewnego rodzaju napięcie i zmęczenie, ale dla takiej przygody, jaką jest teatr, zdecydowanie warto narażać się na takie rzeczy. Poza tym nie ma dwóch identycznych przedstawień. Jestem przekonany, że publiczność w Krakowie odbierze tę sztukę inaczej niż widzowie w Paryżu, Mediolanie czy Nowym Jorku, który będzie kolejnym przystankiem w naszym światowym tournee.
(mb)

Joanna Weryńska
Polska Gazeta Krakowska
3 czerwca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia