Mało odkrywcza "Eva Peron"
"Eva Peron" - reż: Kuba Kowalski - Teatr Wybrzeże w GdańskuCiekawy tekst, dobry zespół aktorski i obiecujący, młody reżyser - wiele wskazywało na to, że polska prapremiera "Evy Peron" Copiego okaże się sukcesem. Niestety, spektakl przygotowany przez Kubę Kowalskiego w Teatrze Wybrzeże zawiódł oczekiwania
Najważniejsze w "Evie Peron" Copiego jest to, czym ten tekst nie jest. A nie jest on w najmniejszym stopniu sztuką biograficzną. Argentyński autor (jego prawdziwe nazwisko to Raul Damonte Botana) znał świetnie życie słynnej Evity, aktorki, żony prezydenta, bożyszcza tłumów. Jednak w swoim dramacie nie analizuje jej losów, nie przywołuje dat i wydarzeń. Obserwujemy Peron w ostatnich godzinach życia - otoczoną bliskimi osobami, które czekają na jej śmierć. Ona jednak nie zamierza się poddawać; pragnie pokazać jeszcze swoją władzę, zadbać o pamięć o sobie, wreszcie - rozliczyć się ze sobą i innymi. W efekcie Copi stworzył uniwersalną, tragikomiczną i wieloznaczną opowieść o sile kreacji.
Reżyser Kuba Kowalski - idąc tym tropem - zdecydował się tytułową rolę powierzyć mężczyźnie, Łukaszowi Konopce. Jest to zdecydowanie najtrafniejszy wybór formalny w całym spektaklu. Nie pozwala on widzowi zanurzyć się w opowieści, tworzy brechtowski efekt obcości, odsuwa w niebyt ewentualne odczytanie biograficzne dramatu. Duża oczywiście w tym zasługa samego Konopki, który tworzy rolę - paradoksalnie - wiarygodną i bynajmniej nie farsową (jak jego wcześniejsze występy w "Wiele hałasu o nic" Szekspira oraz "Tajemniczej Irmie Vep" w reżyserii Adama Orzechowskiego). Pokazuje przy tym wyjątkowy talent dramatyczny, który powinni wykorzystać inny reżyserzy.
W efekcie "Eva Peron" jest przedstawieniem przede wszystkim o sile (auto)kreacji, wszechobecnym udawaniu. Evita dba przede wszystkim o swój wizerunek; w ostatnich chwilach życia szuka wyjściowej sukni, aby pozostać w pamięci ludzi istotą idealną. Gra, manipulacja i kreacja obecne są na wielu poziomach - zarówno przekazów medialnych (transmisje radiowe spod rezydencji Peronów podają nieprawdziwe - ale jakże wzruszające - relacje o stanie zdrowia Evity), jak i zwykłych relacji pomiędzy bohaterami (matka Evity przed każdym z bohaterów odgrywa inną rolę). Takie odczytanie spektaklu podkreśla prosta i efektowna scenografia Katarzyny Stochalskiej, złożona przede wszystkim z ogromnych, ruchomych luster.
Niestety, wydaje się, że Kowalski nie "wycisnął" z tego tekstu tyle, ile było można. Najefektowniejszy jest początek spektaklu i samo zakończenie (z wyśmienitą sceną z Evą i pielęgniarką oraz zaskakującym finałem, w którym interesująco wykorzystana została transmisja wideo). Środek przedstawienia zaczyna wręcz nudzić; brakuje mu rytmu, pomysłu; wiele z rozwiązań wydaje się wymuszonych i wydumanych (jak scena z tangiem); reżyser bawi się konwencjami teatralnymi, jednak nie wykorzystuje do końca możliwości żadnej z nich.
Aktorzy partnerujący Konopce zaprezentowali się co najmniej nieźle. Jednak także w przypadku gry aktorskiej wyszła na jaw słabość Kuby Kowalskiego jako reżysera, który nie potrafił odpowiednio poprowadzić aktorów, przez co każdy z odtwórców ról drugoplanowych gra coś zupełnie innego. Jak zwykle świetna Dorota Kolak - w roli matki Evy - stworzyła kreację z typowej farsy; przeciętny Krzysztof Gordon (który - przyznać to trzeba uczciwie - do zagrania zbyt wiele nie miał) jest milczącym symbolem osoby wypalonej i zniechęconej; wreszcie Maciej Konopiński to połączenie latynoskiego amanta z ochroniarzem, któremu można zlecić każde zadanie.
Myśl, że osoby publiczne tworzą same lub pozwalają tworzyć innym swój wizerunek, jest - delikatnie mówiąc - niezbyt oryginalna i odkrywcza. Stwierdzenie, że przed innymi odgrywamy ciągle jakieś role, to także "wynalazek" sięgający co najmniej początku ubiegłego wieku i dzieł Witkacego czy Gombrowicza. Kuba Kowalski po raz drugi - po świetnej "Zwodnicy" - zastanawia się na deskach Wybrzeża nad wpływem innych na nasze poczynania, siłą kreacji, wiarą w iluzję. Jednak tym razem ze znacznie słabszym skutkiem.