Małość i złość

„Miłość i gniew" - reż. Jan Nowara - Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie

Młody, niedojrzały, mały człowieczek wszystkich nienawidzi bo wbrew niewątpliwym dla siebie zaletom nigdzie i przez nikogo niedoceniony nie znajduje dla siebie odpowiedniego miejsca. Kiedy krzyczy na scenie o swojej nienawiści przez kilka godzin widzom w uszach świdruje. Autor sztuki Osborn jego złość tłumaczy alienacją i buntem wobec rzeczywistości złej i nieprzyjaznej.

Osborn bliżej nie wnika w psychikę młodego złośnika, w której pewnie można by znaleźć jakieś głębsze uzasadnienia dla pospolitych odruchów wynikających w gruncie rzeczy z tchórzostwa i krańcowej niemoralności jak w sprawie przerwania ciąży partnerki. Ibsen i Strindberg tak by tego nie zostawili. Sięgnęli by głębiej w pokłady psychiki takiej postaci.

Każdy reżyser z powierzchownością bohaterów Osborna musi sobie poradzić. Nowara niezgodę na rzeczywistość i gwałtowność protestu po części tłumaczy seksualnością. W każdej scenie Nowary iskrzy od chemii między bohaterami. Przez niemal całe przedstawienie są oni w strojach niekompletnych co potęguje wrażenie erotyzmu. Ale czy seksualność uzasadnia całą psychologię buntu?

W tej sztuce Osborna przywykło się obsadzać w rolach wiodących ludzi młodych. Tak postąpił Nowara wybierając do roli buntownika imieniem Jimmy stawiającego pierwsze kroki na scenie Karola Kadłubca, a do roli jego tłamszonej i niszczonej przez niego żony Alison stawiającą na scenie krok pierwszy Monikę Kulczyk. Taki wybór obdarza sceniczne postacie prawdą i świeżością. Lecz w zamian młody wiek i nikłe doświadczenia procentują powierzchownością.

Jimmy Kadłubca jest młodym człowiekiem pozornie agresywnie silnym, ale w istocie słabym. Całą swą agresję kogoś, kto nie odnajduje się w rzeczywistości tchórzliwie koncentruje na partnerce. Znęca się nad nią, co służy skrywaniu twarzy mięczaka. Kulminacją tchórzostwa i narcyzmu jest doprowadzenie żony do stanu psychicznego w którym decyduje się na aborcję. Osborn nie powiadamia widza o innych przeciwskazaniach naturalnego rozwiązania jak tylko społeczna beznadzieja. Więc sprawa postawy jaką Jimmy tchórzliwie przyjmuje staje się jeszcze bardziej moralnie śmierdząca.

Rysów tchórzostwa w swoim charakterze Jimmy zewnętrznie nie ujawnia. Kadłubiec nad ekspresyjnie tworzy postać jednorodnie silną. Nie ujawnia słabości, nie sugeruje też istnienia w postaci najmniejszego dobra które w co trzeba wierzyć istnieje. Próbuje to robić w ostatniej scenie kiedy po licznych przejściach obojga jego Jimmy przytula żonę. Ale czy widz mając w oczach poprzednie sceny jest w stanie w odnowionego bohatera uwierzyć? Czy nie jest za późno? Kadłubiec gra kogoś kto współcześnie chodzi gdzieś ulicami, ale nie jest wart naśladowania. Jest społecznym problemem raczej trudnym.

Kulczyk gra młodą kobietę, jakiej we współczesnym pokoleniu byłoby trudno spotkać w tłumie na ulicy. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić współczesnej Alison, dziewczyny na poziomie prezentowanym przez Kulczyk, zahukiwanej przez partnera, niszczonej bezwolnie i traktowanej jak przedmiot. W imię miłości? Której prawie niema? Jaka to miłość, która skazuje partnerkę na utratę macierzyństwa z przyczyny rzekomej beznadziei społecznej? W zasadzie nie dowiadujemy się o czym Alison marzy, co zamierza, jaką chciałaby być, jakim chciałaby by był jej Jimmy. Taki wariant postaci scenicznej wybrany przez Kulczyk bez nawet małej próby pokazania w jakiejkolwiek formie sprzeciwu wobec agresji partnera może wynika z trzymania się klasycznego wizerunku Alison w wydaniu Osborna i większości realizatorów „Miłości i gniewu".

Cliffa, czyli przeciwieństwo osobowości jaką jest Jimmy Michał Chołka gra subtelnie i wyciszenie. Przechodząc z Cliffem przez krańcowe stany uczuciowości poddawanej emocjom innych panuje nad nim konsekwentnie i stabilnie. Ani razu postać mu się nie wymyka. Kiedy Jimmy wyrzuca z siebie co w nim zdaje się być istotne widz częściej spogląda na milczącego Cliffa bo to on nawet milczeniem mówi więcej. Każdy drobny ruch, spojrzenie, wyraz twarzy Chołki są starannie przemyślane. Cliff nie jest postacią jednowymiarową i nosi w sobie tajemnicę. Chołka buduje postać Cliffa jako sprzeciw wobec każdej niedojrzałości i frustracji. Takim jak Cliff być może Jimmy chciałby być, Cliff jak Jimmy, z pewnością nie.

Helenę, przyjaciółkę Alison, gra Paulina Komenda. Buduje postać krok po kroku, z wyczuciem dozuje drobne elementy, od charakterystyki mało wyrazistej i słabo czytelnej, po wyraźną i charakterną. O ile Alison stanowi alegorię melancholijnego trwania w nadziei przetrwania, Helena jest kobiecością zdolną pokonać siebie by cel osiągnąć. A tym celem jest Jimmy. Kiedy na początku spektaklu Helena czaruje urodą dziewczyny niezdolnej nikomu się podporządkować, a w ostatnim akcie widzimy ją przy desce do prasowania, widz wie, że z całą pewnością nie jest to jej ostatnia twarz w jej życiu i w tym spektaklu gdyby trwał dłużej.

Krótko pojawia się na scenie Józef Hamkało, jako ojciec Alison. Ale jakże wyraziście i znacząco. Hamkało w tym krótkim wejściu przejmująco gra bezmiar obłudy, hipokryzji i w sumie bezradności ojcowskiej. Chciałby córce pomóc, ale nie potrafi, chciałby zabrać do rodzinnego domu z dala od trudnego partnera egoisty, ale w sumie nie chce, chciałby pocieszyć, powiedzieć mądre, ojcowskie słowo, ale nie wie jak. Hamkało gra cały bezmiar nigdy niespełnionych zaprzeszłych uczuć i ojcowskich zaniedbań, egoizmu i psychicznego stłamszenia. Jego wejście na scenę i sam już początek akcji z nim podnoszą temperaturę przedstawienia. Która na tym poziomie się utrzymuje i w zasadzie jest tak do końca spektaklu chociaż aktor wcześniej schodzi ze sceny.

Spektakl Nowary grany sprawnie, ma dobre tempo i rytm. Ale czy współcześni młodzi widzowie, wkraczający w dorosłe życie i pogubieni w ciągle zmieniających się okolicznościach, tęskniący za stabilnością i podejmujący czasem brutalną walkę o byt odnajdą siebie w pokrzykiwaniu histeryka imieniem Jimmy? Jedni tak, inni nie. Większość, mam nadzieję, siebie nie odnajdzie. Ale powinni znaleźć w spektaklu Nowary coś innego. Wyraźnie akcentowaną konieczność porozumienia się z drugim człowiekiem. Zbliżenia i pogadania o tym co łączy i dzieli. O życiu, które jest nieustanną potrzebą koegzystencji. Próbować porozumieć się i zrozumieć na przekór zagubieniu w skomplikowanej rzeczywistości, pogubieniu w trudnych uczuciach, bezradności wobec krańcowych emocji. Do takiego wniosku spektakl Nowary dostarcza ważnego materiału.

W przedstawieniu Nowary scenografka Magdalena Gajewska buduje na scenie wnętrze mieszkania, w którym niema ciepła, są za to zamierzenie wszechobecny bałagan i bylejakość. A plastyka ruchu Tomasza Dajewskiego daje odpowiedni ton uczuciowej szarpaninie ludzkiej.

Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
12 maja 2018
Portrety
Jan Nowara

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...