Malownicze emocje

"Don Carlos" - reż: Waldemar Zawodziński - Opera Śląska w Bytomiu

Nowa propozycja repertuarowa Opery Śląskiej, "Don Carlos", którego premiera odbyła się 22 maja, to jedna z najciekawszych oper mijającego sezonu. Wysoki poziom artystyczny zapewnił talent reżysera, Waldemara Zawodzińskiego, którego rozwiązania inscenizacyjne niejednokrotnie wprawiły publiczność w podziw. Wizualnej oprawie towarzyszyły oprawa muzyczna i wokalna, również na bardzo przyzwoitym poziomie

„Don Carlos” Giuseppe Verdiego to dzieło, które nie posiada bogatego żywota scenicznego. Wręcz przeciwnie – reżyserzy z rzadka po niego sięgają, skupiając się na innych tytułach Verdiego. Przyczyn tego być może należy upatrywać w skomplikowanych psychologicznie bohaterach, których konstrukcji należy z pewnością poświęcić tyleż samo czasu co przygotowaniu wokalnemu, gdyż pod względem muzycznym jest to również dzieło wybitnie trudne. 

O czym traktuje opera? Jej libretto oparte zostało o dzieło Fryderyka Schillera o tym samym tytule i jest opowieścią o młodym infancie, następcy hiszpańskiego tronu, nieszczęśliwym kochanku, nadwrażliwym człowieku Carlosie. Małżeństwo ojca, króla Filipa II z Elżbietą, ukochaną Carlosa staje się przyczyną licznych konfliktów między mężczyznami. Jak może czuć się ktoś, kto macochę swą jeszcze wczoraj nazywał narzeczoną? Tłem osobistych perturbacji jest problem ciemiężonych przez katolicką Hiszpanię mieszkańców Niderlandów oraz działalność Wielkiego Inkwizytora, będącego faktycznym przywódcą kraju.

„Don Carlos” w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego oczarowuje przede wszystkim ze względu na swoją atrakcyjną formę wizualną. Twórcy postarali się, aby, oprócz wrażeń słuchowych, towarzyszyły nam również estetyczne, wysmakowane, przemyślane obrazy. W pamięć zapadają zwłaszcza te, które rozgrywały się w murach katedry. Wrażenie robiła ogromna, przeźroczysta kolumna wypełniona czaszkami, szklany grobowiec z wychudzonym ciałem Karola V, podest z setkami białych świec oraz posągi tworzone przez zastygnięte ciała tancerzy. Ten ostatni motyw – zastygające na kilka sekund w bezruchu sylwetki – przewinie się kilkakrotnie przez całą inscenizację, tworząc tym samym piękne sceny-kompozycje, jakby żywcem wyjęte z płócien dziewiętnastowiecznych malarzy (bardzo udane konfiguracje tworzone są zwłaszcza z udziałem Inkwizytora i jego ‘świty’). Efekt malarskości został wzmocniony grą reflektorów, zmieniających swą barwę w zależności od rodzaju sceny. Przykładowo sceny w katedrze utrzymane były w tonacji niebieskawej, zaś te z udziałem Inkwizytora tonęły w złowieszczej czerwieni. Nie lada wrażenie wywoływała również scena publicznego autodafe – u stóp Inkwizytora klęczał lud wśród którego przetaczała się ‘procesja’ prześladowanych złożona z nadmiernie wychudzonych, połamanych więźniów (efekt nadmiernej chudości został osiągnięty przez nałożenie na głowy tancerzy wydłużonych nakryć w kolorze skóry) oraz tańczącej pomiędzy nimi śmierci, figurującej tu jako kościotrup. Cała scena jawnie nawiązywała do średniowiecznych obrazów z motywem danse macabre.

Monumentalność opery Verdiego, oprócz muzyki wyznaczały sceny zbiorowe, podczas których wprost kłębiły się tłumy. Efektu stłoczenia jednak nie było, a to z tego względu, iż reżyser (będący również odpowiedzialny za scenografię) powiększył dość małe gabaryty sceny Opery Śląskiej poprzez liczne podesty-schodki oraz centralnie usytuowaną platformę. Dzięki temu na scenie mogli znaleźć się równocześnie główni bohaterowie, chór oraz balet, który w dodatku miał jeszcze sporo miejsca, aby wykonać kilka tańców!

Na uwagę zasłużyła również strona wokalna przedsięwzięcia. Dobrze spisali się soliści Opery Śląskiej, zwłaszcza wykonawcy głównych ról: Carlosa (Sylwester Kostecki), Elżbiety (Joanna Kściuczyk-Jędrusik), Posy (Adam Woźniak) oraz Filipa (Bogdan Kurowski). Artystom udało się udźwignąć ciężar, jaki niosły ich postaci – byli wyraziści psychologicznie i jednocześnie potrafili utrzymać patos w ryzach, nie pozwolili na przerysowanie granych przez siebie charakterów.  

Świetnie brzmiały poszczególne arie oraz te wykonywane w duetach. Mile usposabiał do całości śpiewany na początku duet Dio che nell’ Alma Carlosa i Posy. Na zakończenie mocne wrażenie na słuchaczach zrobiła aria Elżbiety – Tu che le vanita. Doznań słuchowych dostarczał również niezawodny chór pod kierownictwem Krzysztofa Martyniaka oraz orkiestra pod batutą Tadeusza Serafina.

„Don Carlos” jest ostatnią i najbardziej udaną premierą Opery Śląskiej w tym sezonie. Oby przyszły sezon składał się z tak samo trafnych propozycji!

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
11 czerwca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...