Mam dwa światy

Jolanta Lothe - sylwetka

W ubiegłym roku obchodziliśmy jubileusz 25-lecia. Mamy swoją publiczność. Na tej scenie mogłam stworzyć coś innego, naprawdę pasjonującego. Dzięki połączeniu planu aktorskiego z planem monitorów udało nam się zatrzymać w czasie, jak to ujął Piotr, z natury ulotny byt teatralny - mówi JOLANTA LOTHE, aktorka Lothe - Lachmann "Videoteatr Poza" z Warszawy.

Jolanta Lothe, znana i lubiana aktorka, prowadzi w Warszawie własny teatr.

Reżyserzy filmowi i telewizyjni widzieli w niej uosobienie seksu. Jej to jednak nie odpowiadało. Występowała na kilku stołecznych scenach w ciekawych, ambitnych rolach. W1985 roku założyła własny "Video-teatr Poza". Stroni od świata celebrytów, realizuje się na własnej scenie i w domu.

Przedwojenna kamienica na stołecznej Ochocie. Piękne, duże, artystyczne mieszkanie. Stylowe meble i sporo zdjęć autorstwa córki Pauli, która jest fotografem. Wszędzie obrazy. Nawet toaleta jest artystyczna, pełna malowideł gospodyni. Mieszka tu od czasu studiów. - Ten dom, to mieszkanie zawsze wydawało mi się tajemnicze. Miało niepowtarzalny klimat.

Mieszkało tu wiele osób, czuć tutaj niejednego ducha.

Od niedawna tworzy kolaże. - Zaczęło się od remanentu przywiezionych z daleka gadżetów. Miały dla mnie emocjonalną wagę. Były jak okruchy minionego czasu. I zaczęłam z nich tworzyć kompozycje, niekiedy nawet z odłamków i fragmentów przedmiotów. Dzięki nowemu przeznaczeniu nabrały nowego sensu, stały się częścią innej, mojej własnej rzeczywistości.

Ostatnio, po kilkuletniej przerwie, wróciła na plan filmowy. Występuje w serialu "Barwy szczęścia" w roli Teresy Struzik. - Na szczęście nigdy nie odeszłam z zawodu, nie odwykłam od rzemiosła aktorskiego. Staram się ubarwić tę postać, bo nie lubię jednoznaczności.

Z pasją opowiada o swoim teatrze. - W ubiegłym roku obchodziliśmy jubileusz 25-lecia. Mamy swoją publiczność. Na tej scenie mogłam stworzyć coś innego, naprawdę pasjonującego. Dzięki połączeniu planu aktorskiego z planem monitorów udało nam się zatrzymać w czasie, jak to ujął Piotr, z natury ulotny byt teatralny.

"Jolanta Lothe i Piotr Lachmann ujarzmili na swój ekskluzywny sposób najbardziej powszechną muzę - telewizję" - pisała w Magazynie "Golf&Life" Barbara Henkel. "Ich przedstawienia, projekcje, to wysublimowane połączenie gry aktorskiej na żywo i przetwarzanych jej odbić na kilku ekranach za pośrednictwem połączonych kamer. W ten sposób bohaterowie ukazują się zwielokrotnieni. Szklane oko obnaża ich ciała i zakamarki duszy na tle malarskich krajobrazów. W salce na pięterku w Pałacu Szustra otwiera się nam wszechświat z meandrami ludzkiego losu".

Wraca do pierwszych ról filmowych i pokazuje gruby zeszyt wypełniony zdjęciami i artykułami na jej temat.

- Zrobiła go 30 lat temu moja młodziutka wielbicielka z Radomia. Przyjechała specjalnie do Warszawy i uroczyście mi go podarowała, wraz z misiem dla mojej małej córki. Zebrała wycinki z różnych gazet. Znalazła, co można było znaleźć. Cenne to i wzruszające.

Urodziła się w Wilnie. W latach 50. przyjechała z matką, aktorką Wandą Stanisławską-Lothe, do Gdyni. Po trzech latach przeniosły się do Sopotu, a potem - do Gdańska. Po studiach w warszawskiej PWST trafiła do Teatru Syrena. - Podziwiałam plejadę gwiazd: Stefcia Górska, Adolf Dymsza, Kazimierz Krukowski, Tadeusz Olsza, Ludwik Sempoliński. Wszyscy byli dla mnie serdeczni, ale wiedziałam, że to nie mój kierunek.

Kiedy więc pojawiła się propozycja od Kazimierza Brauna z Teatru w Lublinie, pojechała bez zastanowienia. Na lubelskiej scenie występowała przez rok. I wróciła do stolicy, do Teatru Klasycznego kierowanego przez Ireneusza Kanickiego, od którego otrzymała ofertę pracy. Później ten teatr przekształcił się w Teatr Studio.

- Miałam szczęście. Od razu wchodziłam na scenę za koleżanki, które były w ciąży. A kiedy teatr podzielono, wyodrębniono dwie placówki. Scenę przejął Józef Szajna i powstało "Studio" - ja z mamą zostałam u niego.

I wtedy rozwinęła artystyczne skrzydła. W spektaklu "Dante" znowu pomogła jej ciąża. - Weszłam za Irenę Jun, która akurat urodziła dziecko. Te cudze ciąże ciągle mi pomagały.

W Teatrze Studio występowała ponad trzy lata. Wciąż postrzegano ją jednak jako blondynkę z dużym biustem. - Pomagało mi to, ale i przeszkadzało, ograniczało. Pewne role były dla mnie niedostępne. Dopiero kiedy Helmut Kajzar zaczął obsadzać mnie w reżyserowanych przez siebie przedstawieniach, uciekłam od tego stereotypu. Niestety, całe życie musiałam się z nim zmagać.

Była już wtedy żoną Kajzara, którego poznała w czasie studiów. Występowała w rolach dramatycznych, m.in. zagrała Jewdochę w "Sędziach" Wyspiańskiego, a także w nowatorskiej sztuce męża "Rycerz Andrzej". Aż przyszedł do niej Józef Szajna i oznajmił, że jest za dobrą aktorką, jak na jego teatr. - I praktycznie mnie zwolnił. Byłam zaskoczona i zdumiona tą absurdalną sytuacją. Natychmiast zadzwoniłam do Adama Hanuszkiewicza, który już wcześniej chciał zaangażować mnie do jakiejś dobrej roli, po tym, jak zobaczył mnie w spektaklu Teatru TV, ale wtedy nie wyszło. Teraz od razu mnie przyjął. Zaczęłam grać w Teatrze Narodowym. Ze Studia nie odchodziłam jednak skonfliktowana z Szajną, który później spontanicznie zaakceptował nasz teatr.

Na scenie Narodowego występowała kilkanaście lat, w różnych spektaklach i rolach. - Wiele ról grałam u Helmuta, który reżyserował na małej scenie Narodowego, czyli w Teatrze Małym. Z Teatru Narodowego odeszła w stanie wojennym, kiedy jego dyrekcję przejęli Krystyna Skuszanka i Jerzy Krasowski. - Zespół się rozleciał. Wtedy też straciłam męża. To wszystko się stało w dziwnych okolicznościach. Rozsypało się moje życie osobiste i zawodowe. Ale los zesłał mi Piotra Lachmanna, który był przyjacielem męża. Byliśmy w żałobie po Helmucie. I coś nas połączyło, prywatnie i zawodowo.

Po kilku latach bycia razem i artystycznej współpracy w 1985 roku wystawili na deskach stołecznego Teatru Powszechnego sztukę "Akt-orka" na podstawie tekstów Helmuta Kajzara, a szczególnie słynnego spektaklu "Gwiazda". - Taką szansę dał nam dyrektor Zygmunt Huebner. Wprowadziliśmy na scenę telewizory i kamery. To był zupełnie inny teatr.

Wielka konsternacja

Franciszek Starowieyski jako jedyny miał odwagę powiedzieć głośno, że jest to dla niego forma fascynująca.

Potem nie mieli miejsca, aż otrzymali propozycję występu w Zamku Ujazdowskim. W międzyczasie wyjeżdżali do Edynburga, na festiwal teatralny, gdzie zdobyli nagrodę. - Była też premiera sztuki "Kajzar - fragmenty" w Teatrze Studio, na zaproszenie Jerzego Grzegorzewskiego i Waldemara Dąbrowskiego. Było to najbardziej prowokujące pomysłami scenograficznymi przedstawienie.

Wkrótce założyli własny teatr na stołecznym Mokotowie. Znaleźli salę w Pałacu Szustra, siedzibie Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego. I tak powstał Lothe - Lachmann "Videoteatr Poza", jedyny teatr w Polsce łączący organicznie żywy plan aktorski z planem monitorów, projekcji z rzutnika i kamer. W nim zasadnicza jest symbioza grającej na scenie i na ekranach Jolanty Lothe i sterującego urządzeniami elektronicznym i improwizującego Piotra Lachmanna.

"W tym niezwykłym teatrze zawsze doznaje się wzruszeń gdzie indziej nieosiągalnych. Prostota, magia i szczerość tandemu Lothe-Lachmann zawsze zaskakuje, porusza uśpione emocje i zmusza do dogłębnych refleksji nad losem i egzystencją współczesnego człowieka" - pisał Kazimierz Kutz.

O swoich rolach filmowych mówi niechętnie. - Dużych ról nie zagrałam. Wiele epizodów. Miałam wystąpić w głównej roli w "Rejsie", ale nie wyszło. Przebili mnie wspaniali naturszczycy. Ja tam nie grałam.

Pokazywano mnie i mój biust.

Moja mama zagrała bardziej charakterystyczną rolę w tym filmie.

Paradoksalnie, to film telewizyjny, a nie kinowy, przyniósł jej lepsze role, które uczyniły ją znaną - jak pielęgniarka w "Doktor Ewie". Tą rolą zdobyła wielką popularność. Podobnie jak postacią Kurasiowej w serialu "Polskie drogi". Początkowo miał to być epizod, lecz pojawienie się aktorki w pierwszych odcinkach serialu zainspirowało scenarzystów - Jerzego Janickiego i Andrzeja Mularczyka - do rozwinięcia postaci. Dali jej możliwość zbudowania pełniejszej roli, dopisując m.in. wątek z żydowską dziewczynką. Za tę kreację aktorską otrzymała Nagrodę Przewodniczącego Komitetu ds. Radia i Telewizji.

Jej drugim światem pozostały teatr i własna twórczość. Na monitorze komputera pokazuje fragmenty spektaklu "Kababakai". - Posługujemy się bardzo dobrymi tekstami. W wielu łączymy najstarszą sztukę z najnowszą techniką.

Zanim zaprezentują swoje dzieło na scenie, wiele podróżują i nagrywają sceny, które potem stają się integralną częścią spektakli. W ich teatrze ogląda się sceny z Egiptu, Izraela, Wenecji - z bliska, jako części nowej kompozycji czasowo-przestrzennej. Piotr Lachmann nazwał tę formułę bliskowizją, w odróżnieniu od tele-, czyli dalekowizji.

Jak zdobywali widzów? - Dzięki recenzjom i występom w telewizji, co niestety, dawno się skończyło, bo stacje TV interesuje tylko komercja. A my jesteśmy niszowi, choć w najlepszym tego słowa znaczeniu. - Czy dało się z tego żyć? - Dało. Przeżyliśmy przecież 25 lat, zajmując się wyłącznie tym teatrem.

Miała wiele propozycji aktorskich, ale nie była nimi zainteresowana. - Byłam tak zaangażowana we własny teatr, że nic do mnie nie docierało. Uległam, gdy pani Ilona Łepkowska po zobaczeniu mnie w roli matki w spektaklu "Hamlet gliwicki" Piotra Lachmanna powiedziała, że napisze dla mnie rolę w "Barwach szczęścia". Mam więc dwa światy. Jeden magiczny, niezwykle budujący od środka, dzięki czemu wiele się nauczyłam, i świat serialu, skrajnie inny, na swój sposób ciekawy, mobilizujący, dostępny dla milionów.

Tomasz Gawiński
Tygodnik Angora
18 marca 2011
Portrety
Kazimierz Braun

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia