Mam fajny, kochany zespół

Rozmowa z Emose Uhunmwangho.

Teatr jest iluzją, ale to wszystko musi funkcjonować w wielkiej prawdzie, żebyśmy później mogli wyjść na scenę, partnerować sobie, być sobie życzliwymi i pracować ze sobą. Więc myślę, że takie rzeczy szybko się pojawiają i równie szybko gasną, umacniając relacje w piękny sposób, bo pracujemy na dużych emocjach, czasami i na dużej delikatności i takiej kruchości partnera, więc jak można się denerwować na kogoś tak kruchego, kogo widzimy nagle tak delikatnego i słabego. Uwielbiam też uczenie się nie oceniania ludzi i takiego ukochania drugiego człowieka, bo gdy buduje się konsekwentnie rolę, rozkłada się ją na części pierwsze i broni się swojej postaci, jak dużego zwyrodnialca byśmy nie grali, szukamy w nim człowieczeństwa i tej iskry.

O drodze do kariery aktorskiej i roli w teatrze muzycznym - z Emose Uhunmwangho, aktorką teatralną, musicalową, filmową i telewizyjną – rozmawia Urszula Laszczyńska z Dziennika Teatralnego.

Urszula Laszczyńska: Jak zaczęła się Pani przygoda z muzyką?

Emose Katarzyna Uhunmwangho - Moja przygoda z muzyką zaczęła się bardzo wcześnie, bo w latach dziecięcych można powiedzieć. Myślę, że zaczęłam śpiewać już w wieku pięciu lat i wymyśliłam sobie, że to będzie moja droga, bo dla mnie sztuka zawsze sprawiała że świat stawał się bardziej miękki... zrozumiały, mniej bolesny. Gdy jesteśmy dziećmi nasz świat jest cudownie, naiwnie prosty i te straszne rzeczy, które się nam wydarzają potrafimy szybko przyswoić i przejść do porządku dziennego... co jest przerażająco rozbrajające. Dopiero potem zdajemy sobie sprawę, z tego co się wydarzyło i jaki to ma wpływ na nas. Więc dla mnie muzyka, sztuka po prostu były zawsze taką tarcza i zabezpieczeniem. Myślę, że coś nade mną czuwało.W czasach mojego dzieciństwa w Polsce, byłam dość dużą anomalią ze względu na kolor skóry - mój tata jest Nigeryjczykiem - i co za tym idzie nie byłam zawsze w pełni akceptowana tylko z powodu mojego wyglądu i sztuka stała się dla mnie takim wentylem, formą ucieczki w świat czysty i piękny, który zrównuje, jednocześnie dając miejsce na fantastyczną indywidualność... taka szczypta magii, cud... to zawsze była moja zbroja, mój dom, moja ochrona przed bólem, cierpieniem czy odrzuceniem z wyżej wymienionych powodów. Jestem ogromnie wdzięczna za to.

- Czy było w tym poprowadzenie rodziców, czy ktoś Panią zainspirowało do edukacji muzycznej?

Czy uczyła się Pani indywidualnie czy w szkole?

- Na początku uczyłam się sama, później pojawili się oczywiście nauczyciele i osoby, które uwierzyły we mnie i motywowały mnie do dalszego rozwoju. Do tej pory co najmniej raz w tygodniu chodzę na indywidualne lekcje śpiewu do Ewy Głowackiego Fierek, którą uwielbiam. Osobą, która od zawsze miała największy na mnie wpływ, więc i na świat muzyczny, była moja mama. Moja mama słucha dużo soulu, jazzu. Mój tata jest o dziwo fanem country (co też jest fantastyczne i ciekawe) oczywiście kocha muzykę etniczną, afro funk. Taka muzyka była w naszym domu, poza tym brat mojej mamy - Waldemar Lech - który niestety już nie żyje - cudowny człowiek - był gitarzystą zespołu Mr Zoob. Był samoukiem i wybitnym gitarzystą, człowiekiem o wielkiej wrażliwości, który bardzo mocno i często uciekał w muzykę - to był jego cel istnienia. Nie było w nim zakus na jakąś gigantyczna karierę, muzyka była dla niego celem samym w sobie. Wujek był wolnym duchem i miał na pewno na mnie duży wpływ muzyczny. Ale myślę, że taki nadrzędny wpływ miała moja mama, która słucha dużo ciekawej muzyki, interesowała się muzyką, sztuką jako taką i nigdy mnie nie ograniczała. Ona mnie nie zachęcała do tego, żebym śpiewała, bo ja sama wiedziałam, że chcę śpiewać. Ona mi po prostu w tym nie przeszkadzała i zawsze mnie bardzo wspiera i zawsze była osobą otwartą na dziwactwa i artystyczne odchyły od normy i nigdy jej to nie przeszkadzało i bardzo kocha ludzi, którzy się tym zajmują i którzy się sztuce oddają w całości. Więc myślę, że to była pomoc i inspiracja.

Dlaczego chciała Pani zostać aktorką?

- To był zbieg okoliczności. W młodości nie miałam że tak powiem fantazji aktorskich. Uważałam że się do tego zwyczajnie nie nadaję, tacy fantastyczni aktorzy są na świecie i gdzie ja... do aktorstwa... abstrakcja... poza tym okropny ze mnie wstydzioch. Gdy zdawałam na studia na wydział wokalno-aktorski do Łodzi to właśnie profesor Andrzej Żarnecki, który prowadził zajęcia z aktorstwa na uczelni, bardzo mocno lobbował, żebym wzięła się w garść i doceniła, że mogę mieć takie predyspozycje, że warto by było w sobie ukochać ten dar i nad nim pracować. Nie ukrywam, że mam wielkie szczęście, że los prowadzi mnie w sposób bardzo naturalny do miejsc i spraw mi sprzyjających, że spotykam na swojej drodze dobrych i życzliwych ludzi i że doceniam to z całego serca. Myślę sobie, że to wszystko było naturalne. Pamiętam, jak na początku byłam przerażona, zestresowana... paraliż... zresztą do tej pory cieszę się gdy mam więcej śpiewania niż tekstu mówionego... bo obawiam się zawsze, że nie podołam wyzwaniu i że to dla mnie za trudne. Zawsze lubiłam ukrywać się w swojej sferze komfortu - w śpiewaniu i muzyce, tym bardziej, że wbrew pozorom nie lubię rzucać się w oczy, mimo że się ubieram kolorowo i pracuję w teatrze. To taka nasza ludzka dziwaczna odwrotność, jest w nas wiele rzeczy, które się pozornie wykluczają. Zawsze podziwiałam wspaniałych kolegów aktorów, którzy będąc na scenie, czują się niezwykle naturalnie, fantastycznie swobodni, oddani postaci w sposób dogłębny - zespoleni z nowym bytem w sposób arcy naturalny... przepiękne i wzruszające. Okazało się, że dzięki opiece i pracy z przeróżnymi ciekawymi reżyserami - ludźmi, którzy widzieli we mnie więcej niż ja w sobie widzę, to po prostu to rozkwitło i zaczęło się dziać. I ukochałam tę część siebie i nauczyłam się zostawiać "wystraszoną Kaśkę" w garderobie i z czułością wcielać się w nowe fascynujące byty, przygody... w jednym życiu przeżywać żyć wiele.

Co najbardziej podoba się Pani w pracy w teatrze?

- Mnie bardzo podobają się ludzie, mam tu bardzo fajny, kochany zespół. Moją przyjaciółkę Justynę Szafran i naszą zaczarowana garderobę 234, w której przesiadujemy i rozmawiamy godzinami. Cudownych ludzi tu spotykam, mam ogromne szczęście, cały nasz zespół to po prostu dobrzy ludzie... i nie mówię tylko o zespole aktorskim, ale o Paniach garderobianych , Panach technicznych czy naszej cudownej rekwizytorce Asi. Ludzie to dla mnie wartość nadrzędna, tworzymy grupę ludzi, którzy bardzo się lubią i spędzają ze sobą czas. I wiadomo, że jak w każdej grupie przy takiej intensywnej pracy na energii i emocjach zdarzają się różne nerwowe sytuacje, ale finalnie wszystko się bardzo naturalnie rozwiązuje. Teatr jest iluzją, ale to wszystko musi funkcjonować w wielkiej prawdzie, żebyśmy później mogli wyjść na scenę, partnerować sobie, być sobie życzliwymi i pracować ze sobą. Więc myślę, że takie rzeczy szybko się pojawiają i równie szybko gasną, umacniając relacje w piękny sposób, bo pracujemy na dużych emocjach, czasami i na dużej delikatności i takiej kruchości partnera, więc jak można się denerwować na kogoś tak kruchego, kogo widzimy nagle tak delikatnego i słabego. Uwielbiam też uczenie się nie oceniania ludzi i takiego ukochania drugiego człowieka, bo gdy buduje się konsekwentnie rolę, rozkłada się ją na części pierwsze i broni się swojej postaci, jak dużego zwyrodnialca byśmy nie grali, szukamy w nim człowieczeństwa i tej iskry. Później ciężko jest postrzegać świat, że coś jest tylko takie albo tylko takie. I cieszę się z tego, bo bardzo ułatwia to życie i zwiększa czułość do drugiego człowieka.

A co Pani najbardziej przeszkadza w profesji aktorskiej?

- Czasami mi przeszkadza, że pracujemy w dziwnych godzinach i życie rodzinne bywa czasami "poszarpane". Na szczęście u mnie wszyscy się przyzwyczaili, że to tak wygląda, że raz jestem bardzo dużo w domu raz troszeczkę mniej. A co mi jeszcze przeszkadza? Musiałabym się zastanowić... Mogłabym narzekać (śmiech), bo zawsze można to zrobić, ale na dzień dzisiejszy, w kontekście tego, co widzę, co spotyka ludzi na świecie, to ciężko by było mówić o tym, że mi coś przeszkadza (śmiech). Jest to tak naprawdę w ogólnym rozrachunku drobny dyskomfort, bo zawsze warto się rozejrzeć, popatrzeć na to, co się dzieje dookoła i wtedy człowiekowi przechodzi chęć na spektakularne jęczenie, przynajmniej ja tak mam i to mi pomaga.

Która rola była dla Pani największym wyzwaniem?

- Chyba każda rola, bo zawsze powstaje nowa postać, nowa istota. Każde życie jest tak samo ważne. Każdy byt jest tak samo ważny - czy jest to byt pierwszoplanowy czy to drugoplanowy. Nie ma mniej ważnych żyć. Zawsze jest to jedyne, które mamy, to które przeżywamy od pierwszego oddechu po przebudzeniu się rano do położenia się spać wieczorem, to jesteśmy my, to jest nasz moment, nasze życie. Więc każda ta postać to jest taki byt, to jest życie, które się tworzy. Może są role, które więcej mi pokazały. Na pewno praca z fantastyczną Agatą Dudą Gracz była dla mnie przełomowym momentem... momentem otwarcia i wielkiej pięknej nauki, nowym etapem w pracy, przełomowym. Ale myślę, że każdy z reżyserów, z którymi pracowałam, dawał mi dużo i każda ta opowieść jest dla mnie ważna, bo tam zawsze jest człowiek, zawsze jest życie, jest ktoś, komu w pokorze oddajemy nasze ciało i staramy się z największą czułością, nie oceniając tego człowieka, stworzyć go, ulepić. Są to moi koledzy i każdy z nich jest dla mnie ważny, bo każdy z nich doprowadził mnie do tego miejsca, w którym jestem w tym momencie. Z czasem pojawiały się coraz bardziej wymagające role, wymagające, żeby bardziej się otworzyć, zaufać sobie. Ale żeby zagrać takie role, musiałam przejść te wcześniejsze i zawsze starałam się, żeby to były dla mnie byty w danym momencie najważniejsze. Każda postać jest inna, na przykład w "Makbecie" była przepiękna Hekate, bardzo fizycznie wymagająca - a ja nie należę do kaskaderów, raczej przeciwnie - jestem typem kanapowym a tu nagle takie wyzwanie (śmiech) i wdzięczność za nie.

A czy była jakaś postać, która dała Pani najwięcej radości?

- Każda z tych postaci była dla mnie ważna. Mogę powiedzieć o mojej ostatniej roli w spektaklu "Złote Płyty" w reżyserii Mateusza Pakuły. W tym spektaklu jestem matematyczką z NASA. To bardzo ciekawe wyzwanie dla mnie, ponieważ z matematyki jestem strasznym "matołem", po prostu totalnie "nie kumam bazy". To dla mnie dość zabawne i ironiczne w kontekście mojego życia. Frank jest osobą bardzo konkretną, spójną i precyzyjną w odróżnieniu ode mnie, ja z matematyki jestem naprawdę cienka jak barszcz (śmiech). Praca z Mateuszem Pakuła i jego wspaniałym zespołem realizatorskim była fantastycznym doświadczeniem. Zresztą cały nasz team aktorski w tym spektaklu jest przepiękny ludzko, wielka przyjemność móc pracować z taką oddana sprawie ekipą. Odczuwam ogromną wdzięczność za to, że Mateusz powierzył mi taką cudowną i wymagającą postać, jaką jest Frank, wspaniałe wyzwanie - kolejny nowy byt, nowa przygoda, nowy przyjaciel.
__
Emose Uhunmwangho (1984) - aktorka teatralna, musicalowa, filmowa i telewizyjna. Ukończyła Wydział Wokalno-Aktorski w Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. Od 2009 roku jest związana z Teatrem Muzycznym Capitol. W ostatnim sezonie można było podziwiać ją między innymi w roli Frederiki w musicalu "Mock. Czarna burleska" w reżyserii Konrada Imieli.

Urszula Laszczyńska
Dziennik Teatralny Warszawa
22 lipca 2024

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia