Mamy różne prawdy, czy jedną?

Muszę sprawę wyjaśnić do końca.

Owacje publiczności takie, jak na przykład po ostatnich czterech spektaklach „Burzy" z piękną muzyką Mahlera, są dla moich artystów największą nagrodą.

Zasada w naszym teatrze jest taka, że sprawy personalne należą wyłącznie do mnie i ja odpowiadam za to komu płacę, a komu nie. Zgodnie z prawem odpowiadam jednoosobowo za powierzone mi pieniądze publiczne i dysponowanie nimi stosownie do przyjętej hierarchii wartości artystycznych, regulaminowych i czysto ludzkich. Mam poczucie, że przez osiem lat nikogo nie skrzywdziłem i nie potraktowałem niesprawiedliwie. Z każdym z moich pracowników, który uważa inaczej, gotów jestem zawsze stanąć przed dowolnym sędzią i tłumaczyć się z takiej, a nie innej decyzji.

Nie wszystkie są proste, jak chce kodeks pracy, który ze specyfiką teatru, gdzie roi się od arbitralnych decyzji, niewiele ma wspólnego. A jednak wszystkie te moje arbitralne decyzje mają swoje uzasadnienie, nawet jeśli bierze się ono tylko z wieloletniego doświadczenia w kierowaniu instytucjami artystycznymi i intuicji moralnej, a nie z konkretnych, przejrzystych przepisów.

Ale te przepisy są zawsze nadrzędne i jeśli ktoś je łamie, muszę reagować zgodnie z procedurami. Michał Łabuś wziął zwolnienie lekarskie na swój chory kręgosłup, o którego problemach wielokrotnie opowiadał. Okazało się, że w czasie tego zwolnienia tańczył z Natalią Madejczyk w domu kultury w Mielcu. Zgodnie z kodeksem pracy dostał zwolnienie dyscyplinarne, które podpisałem niechętnie, bo był jednym z moich zasłużonych artystów. Tłumaczył się i prosił o rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, bo taka dyscyplinarka fatalnie wygląda w papierach, kiedy szuka się innej pracy.

Nigdy nie ustępuję w takich przypadkach, ale tym razem zrobiłem to na kategoryczne żądanie Izadory Weiss, która, mimo że miała żal do Michała, że ją oszukał, uznała, że jego staż, zasługi i wybitne role, jakie w jej choreografii zagrał ten artysta, upoważniają nas do złagodzenia drastycznej kary. Dałem się przekonać, a Michał podpisał zwolnienie za porozumieniem stron ze skutkiem natychmiastowym, uściskał mnie serdecznie w podziękowaniu za wyjątkowe potraktowanie i tak się rozstaliśmy. Nie wywlekałbym teraz tego na publiczne forum, gdyby nie fakt, że skarży się wszystkim, jak to został źle potraktowany. Szkaluje teatr, któremu chyba zawdzięcza więcej, niż mu się wydaje, opowiada, że od dawna nosił się z zamiarem odejścia, bo nic ciekawego się tu nie działo i nie mógł się rozwijać. Dziennikarze zmartwieni takim obrotem sprawy powtarzają jego słowa, a ja wychodzę na niewdzięcznego satrapę, który gnębi prawdziwych artystów. To budzi odruch solidarności nawet wśród tak zasłużonych w moim teatrze wybitnych solistów, jak nieświadomy faktów Paweł Skałuba, czy Frania Kierc, która z dalekiego kraju popiera „skrzywdzonych" i dorzuca kamień do mojego worka winowajcy.

Natalia Madejczyk marząca o karierze choreografki w obszarach tańca mniej rygorystycznych i wyczerpujących niż w BTT, rzeczywiście złożyła wypowiedzenie skuszona perspektywą powrotu do telewizyjnego programu, gdzie debiutowała. Nie chcąc jednak odpracować u nas ustawowych trzech miesięcy wypowiedzenia i wpędzając nas w poważne kłopoty szukania za nią zastępstwa w bieżącym repertuarze, wzięła również zwolnienie lekarskie i na tym zwolnieniu zajmowała się warsztatami tańca poza BTT.

Konsekwencją było również zwolnienie dyscyplinarne i konieczność rozliczenia się z ZUSem, który wypłacał jej zasiłek chorobowy. Tym razem Izadora nie interweniowała, bo zasługi pani Madejczyk w żadnym wypadku nie dorównują zasługom Łabusia. Takie są fakty. Zawracam nimi głowę moich czytelników, bo nie mogę w ich opinii pozostać wierutnym łgarzem. Oczywiście, na wszystko, co tu opisałem, są w teatrze odpowiednie dokumenty.

Praca w BTT jest bardzo ciężka. Tylko taka gwarantuje sukcesy, jakie odnoszą na scenie i rosnącą sławę tego zespołu, który bez wspierania przez mój „bombastyczny", jak niektórzy go nazywają, blog zrobiłby międzynarodową karierę, jaka niebawem zostanie zwieńczona występami w londyńskim teatrze „Sadler's Wells", gdzie prezentuje się wyłącznie pierwsza liga światowa. Ta ciężka praca jednak nie odstrasza setek kandydatów z różnych kontynentów, którzy pojawiają się u nas na każdym castingu, gotowi zastąpić tych, którzy nie dają sobie rady, albo wolą bardziej ulgową formułę tańca, albo nie wystarcza im przyzwoita płaca, jaką ofiarujemy i muszą dorabiać gdzie popadnie. Owacje publiczności takie, jak na przykład po ostatnich czterech spektaklach „Burzy" z piękną muzyką Mahlera, są dla moich artystów największą nagrodą. Teraz rozjechali się po całym świecie na zasłużone wakacje i jestem przekonany, że wrócą we wrześniu, mimo że niezatrudnieni przez nas twierdzą, że tu się „nic nie dzieje".

Marek Weiss
Weissblog
22 czerwca 2015
Portrety
Marek Weiss

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...