Maria w gdańskich realiach

rozmowa z Markiem Weissem-Grzesińskim

- Michael Gieleta przeniósł wydarzenia "Marii" w czas stanu wojennego. Reżyser zastrzega się, na wszelki wypadek, że nie jest to żadna próba przypodobania się publiczności, tylko raczej próba przybliżenia tej historii publiczności zachodniej. Swoją inscenizacją Gieleta odniósł duży sukces na festiwalu w Wexford. Wtedy w ogóle o tym nie myślał, że przedstawienie mogłoby być przeniesione do Gdańska

Z Markiem Weissem-Grzesińskim, dyrektorem Opery Bałtyckiej, o premierze opery "Maria" Romana Statkowskiego rozmawia Jarosław Zalesiński:

Pomysł wystawienia w Gdańsku "Marii" Romana Statkowskiego chodził Panu po głowie od dawna.

- Chciałem zrealizować tę operę od czasu, gdy Łukasz Borowicz nagrał płytę z tym dziełem. Już wtedy pomyślałem, że trzeba będzie wstawić "Marię" do repertuaru. Ale tak się szczęśliwie złożyło, że ktoś zrobił to przede mną.

A dlaczego było "trzeba"?

- To nieznane, a muzycznie wartościowe dzieło. Uważam, że powinno istnieć w repertuarze polskich scen. Wykonane zostało bodaj raz, ale wykonanie to nie miało praktycznie żadnego oddźwięku. Publiczność "Marii" nie zna zupełnie.

Chciał Pan przypomnieć "Marię" dla wartości muzycznych?

- Dla wartości muzycznych, a także dlatego, że zasługuje na pamięć jako dzieło operowe. Na pewno ma nie mniejszą wartość, niż np. "Paria" Moniuszki.

A do tego oparte jest na jednym z klasycznych tekstów literackich polskiego romantyzmu, na "Marii" Antoniego Malczewskiego.

- Gdybym to ja przenosił "Marię" na scenę, zrobiłbym to "w epoce". Dla mnie poemat Antoniego Malczewskiego, jako dla dawnego polonisty, ma wielką wartość literacką.

Każdy student polonistyki musi znać ten tekst.

- No właśnie. Są w tym poemacie piękne fragmenty. To bez wątpienia dzieło, które nie może zaginąć w historii polskiej literatury.

Jednak "Maria" którą obejrzymy w Operze Bałtyckiej, nie jest zrobiona "w epoce".

- Michael Gieleta, który odpowiada za inscenizację i reżyserię, zrobił to zupełnie inaczej. To ciekawe, że "Maria" zostanie pokazana w takim duchu. Myślę, że inscenizacja Gieleta koresponduje jakoś z moją wersją "Makbeta" Verdiego, z tym zabiegiem czasowym, którym posłużyłem się w tamtej inscenizacji. Gieleta zrobił coś podobnego - przeniósł wydarzenia w czas stanu wojennego.

Wyjaśnijmy więc, że Gieleta, brytyjski reżyser polskiego pochodzenia, wydarzenia "Marii" przeniósł z Ukrainy w gdańską współczesność. Dużo jest w tym przedstawieniu ikonografii solidarnościowej.

- Sam jestem ciekawy, jak to zostanie przyjęte przez publiczność w Gdańsku. Gieleta zastrzega się, na wszelki wypadek, że nie jest to żadna próba przypodobania się publiczności, tylko raczej próba przybliżenia tej historii publiczności zachodniej. Swoją inscenizacją Gieleta odniósł duży sukces na festiwalu w Wexford. Wtedy w ogóle o tym nie myślał, że przedstawienie mogłoby być przeniesione do Gdańska.

A jak do nas trafiło?

- Wzięło się to stąd, że po sukcesie premiery na festiwalu w Wexford Paweł Potoroczyn, dyrektor Instytutu Adama Mickiewicza, zainicjował rozmowy, które miały doprowadzić do tego, by Opera Bałtycka zajęła się produkcją przedstawienia.

Rzeczywiście przy okazji "Marii" przypomina się Pański "Makbet", także wystawiony w ramach festiwalu Solidarity of Arts. Czy to nie jest tak, że "Makbet" pokazywał, co my sami robimy z solidarnościową tradycją, a "Maria" pokazuje, jak ta historia odbija się w świadomości zachodniego widza?

- Może i tak, ale trzeba zastrzec, że Michael Gieleta ma jakąś osobistą sprawę z tą historią i z polskimi korzeniami. To nie jest typowy zachodni odbiorca. Wydaje mi się, że powstanie pewna ciągłość prób opowiadania o naszych czasach, o Solidarności, przy pomocy różnych tekstów starszych. Przenoszenie w ten czas różnych rzeczywistości z innych epok pewnie będzie miało, prędzej czy później, jakąś tradycję sceniczną w Polsce. Ciągle rozliczamy się z tamtym okresem, a tak naprawdę nie ma dzieł podejmujących ten temat wprost. Nie tak dawno wystawiony był w Gdańsku musical "21" Michała Lorenca...

Wkrótce czeka nas premiera "Wałęsy" Wajdy.

- Ale poza tym niewiele jest takich dzieł w polskiej sztuce. To zresztą ciekawe. Nie bardzo potrafimy się z tym czasem rozliczyć. Podział społeczeństwa, który się dokonał, wygląda na trwały, a nawet staje się jakby głębszy.

Przy okazji każdej sierpniowej rocznicy widać, że coraz bardziej się jątrzy.

- To bolesny temat i wciąż rozdrapywana rana. Młodzież nie bardzo wie, jak się do tego ustosunkować, bo nie rozumie, czym były tamte wydarzenia. To dla nich zamierzchłe historie, wciąż mało pokazywane. Jednak Powstanie Warszawskie czy II wojna doczekały się bardzo bogatej ikonografii, filmów i tekstów. A okres Solidarności - nie.

To się może zmienić?

- Myślę, że różni moi koledzy zaczną przenosić inne teksty, inne dzieła w tę epokę.

Może właśni e jesteśmy świadkami takiego momentu, kiedy debata o Solidarności z przestrzeni politycznej przenosi się do przestrzeni artystycznej? Może i tak. I może to i lepiej, dlatego że coś istotniejszego będzie można dzięki temu powiedzieć, a nie tylko spierać się, kto był większym bohaterem w tych czasach.

Jarosław Zalesiński
POLSKA Dziennik Bałtycki
23 sierpnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...