Mariusz Treliński o kryzysie męskości

"Latający Holender" - reż.M. Treliński - Opera Narodowa w Warszawie

Ubiegłoroczna premiera "Turandot" wyznaczała świadomy zwrot w myśleniu Trelińskiego o operze. Chociaż rozgłos dały mu monumentalne realizacje - takie, jak choćby "Madame Butterfly" Pucciniego czy "Król Roger" Karola Szymanowskiego - reżyser ewidentnie zwrócił się w stronę psychologizmu w operze.

Po wystawieniu "Turandot", dzieła życia Pucciniego, Mariusz Treliński zdecydował się na zwrot w stronę opery niemieckiej. W piątek 16 marca w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej premiera wagnerowskiego "Latającego Holendra" w jego reżyserii. Przeklęty kapitan według Trelińskiego, to mężczyzna, który nie potrafi się nigdzie zakotwiczyć. Upiorny singiel, zatopiony w kryzysie męskości.

Ubiegłoroczna premiera "Turandot" wyznaczała świadomy zwrot w myśleniu Trelińskiego o operze. Chociaż rozgłos dały mu monumentalne realizacje - takie, jak choćby "Madame Butterfly" Pucciniego czy "Król Roger" Karola Szymanowskiego - reżyser ewidentnie zwrócił się w stronę psychologizmu w operze. Historię okrutnej chińskiej księżniczki Turandot otworzył kluczem z psychoanalizy. Uwypuklił lęk Turandot przed mężczyznami, a widzom zafundował romantyczny happy end.

"Latający Holender" to kolejny krok do "wewnątrz". Następna "opera introwertyczna". Tym razem to nie kobieta u Trelińskiego boi się bliskości, lęcz mężczyzna, dla którego ciążąca na nim klątwa jest swego rodzaju wymówką, usprawiedliwiającą jego niestałość i życiowe rozchwianie. Latający Holender to statek-widmo i mężczyzna-widmo. Bardziej niż dla żeglarzy, jest niebezpieczny dla kobiet. Ta, która pragnie wyzwolić kapitana z jego własnych więzów, wewnętrznych lęków (których obrazową metaforą jest bezkresny ocean) - z góry skazana jest na porażkę.

Romantyczna opera Wagnera z 1843 roku to klasyka gatunku. Mariusz Treliński deklaruje, że spróbuje podać ją publiczności w nowoczesny sposób. A w nierealnych wizjach kompozytora odszukać zupełnie namacalne, ludzkie problemy. Bo kapitan, choć jest demonem, przede wszystkim walczy z demonami własnej psychiki. To psychologiczne ujęcie sprawia, że historia Latającego Holendra nie jest tylko pustą i atrakcyjną wizualnie bajką.

Byliśmy na próbie generalnej opery. Na pochwałę z pewnością zasługują Johannes von Duisburg (śpiewa partie Holendra) oraz Lise Lindstrom (kochająca i naiwna Senta). Opery słucha się wyśmienicie, również za sprawą ciężkiej pracy dyrygenta, Rani Calderona, który poprowadził Solistów, Chór oraz Orkiestrę Opery Narodowej. Przed premierą zbyt wielu szczegółów zdradzać nie wypada, ale dodam jeszcze, że jednym z najważniejszych bohaterów opery jest światło, reżyserowane przez Felice Ross. "Latający Holender" to opera mroku - większość spektaklu rozgrywa się w oceanicznych (i psychicznych) ciemnościach. Treliński idzie w mrok kryzysu męskości. Efekt jest naprawdę ciekawy.

(-)
naTemat
17 marca 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...