Martwa sztuka

"Martwe wesele" - reż. Ana Nowicka - Teatr BARAKAH w Krakowie

Siedziba Teatru Barakah to, nie ma się co oszukiwać, nic innego jak klaustrofobiczne pomieszczenia piwniczne, które może kojarzyć się z obrazami upiornych zamków, znanych nam z bajek o smokach i księżniczkach zamkniętych w wieży. Kamienne ściany, słabe światło i wąskie przejścia, w których ściskają się widzowie - to jego niezmienne atrybuty.

Przestrzeń nie jest neutralna - co może być dużą trudnością w kreacji rzeczywistości scenicznej, ale też staje się ułatwieniem, jeśli to, co mamy pokazać jest takie jak miejsce - tajemnicze, mroczne, trochę przerażające i wampiryczne. I "Martwe wesele" jest właśnie jednym z tych przedstawień - jeśli nie skrojonych na miejsce, to z pewnością takich, które gdzie indziej miałyby problem z wytworzeniem odpowiedniej atmosfery i napięcia u publiczności... szczególnie, że w tym przypadku klimat spektaklu jest jego głównym atutem.

Wejście aktorów na scenę poprzedza głośna muzyka, ciemność, potem tylko blask świecy rozjaśniający stół, kilka krzeseł i drewnianą szafę obok plus kilka rekwizytów, jak kieliszek, waga czy winogrona, dopełniających na poły bajkowego obrazu. Przy stole siedzą Ojciec (Franciszek Muła) i Córka (Monika Kufel) oczekujący kandydata na pana młodego (Dariusz Starczewski). Widać, że bawią się świetnie zwodząc go i oglądając męczarnie mężczyzny, który nie rozumie w jaki sposób miałby dostać przyzwolenie na ślub z wybranką od jej niedawno zmarłej Matki (Lidia Bogaczówna). Upiorna gierka osiąga apogeum, kiedy niedoszły Pan Młody upija się winem serwowanym przez Ojca i robi awanturę rzucając się po maleńkim wolnym obszarze między widzami i rekwizytami - jakbyśmy wśród tych zimnych, kamiennych ścian obcowali z potworem. Brak dystansu, albo wręcz zatarcie granicy między widownią a sceną pozwala na wytworzenie wyjątkowego napięcia i obserwowanie każdej, najmniejszej kropli potu na czołach aktorów, którzy nie grają w odległości kilku metrów, jak zwykle w teatrach repertuarowych, a kilku centymetrów od nas. A aktorstwo, podparte nienachalną charakteryzacją i strojami a'la mroczny vintage jest tu bardzo porządne, chyba szczególnie w przypadku posągowej Bogaczówny, sprawiającej wrażenie, że w roli trupa jest równie interesująca, jak mogłaby być grając drzewo albo czytając na scenie książkę telefoniczną.

Niestety, mimo wielości dobrodziejstw, które serwuje nam Nowicka, w tym króciutkim przedstawieniu trudno odnaleźć jakiś większy sens - momentami aspirujące do roli refleksyjnego (szczególnie w końcowych wypowiedziach młodego mężczyzny), nie ma nam do powiedzenia właściwie nic. Oglądamy bardzo ładny, z perspektywy wizualnej, spektakl bez puenty i bez przekazu. Być może ani jedno ani drugie nie jest tak naprawdę potrzebne w teatrze. Ale być może to właśnie one sprawiają, że teatr nie jest martwą sztuką.

Aleksandra Sowa
Teatr dla Was
27 listopada 2012

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...