Marzenia na tle indygo
"Buratino" - reż: Ondrej Spišak - Teatr Lalka w WarszawiePapa Carlo wysuwa się zza kurtyny. Dzieci, których w przedostatni dzień szkolnych ferii nie brakowało na widowni, jeszcze tego nie zauważyły, ale spokojnie - twórcy spektaklu wkalkulowali niesubordynację najmniejszych widzów. Dali im czas na spostrzeżenie, że coś się zaczyna dziać, wypełniając oczekiwanie wspaniałą muzyką Piotra Nazaruka
Kilka prostych i zręcznych melodii wpada w ucho od razu i po wyjściu z teatru można je nucić z dużą przyjemnością. Ale chwileczkę! Co ja piszę! Przecież jeszcze nie wyszliśmy z teatru, a dopiero do niego weszliśmy. A więc tak… Kurtyna się rozsuwa…
… a na scenie możemy dostrzec pas materiału złożony na trzy, który przypomina małą, niezdarnie zbudowaną chatkę. Aktorzy rozkładają materiał i oczom mniejszych i większych widzów ukazuje się skromne wnętrze małego mieszkania, ubarwione dziurami, w których po chwili, stopniowo pojawiają się aktorzy. To oni są poszczególnymi przedmiotami: stołkiem, zegarem, lustrem, świeczką, szafą, piecem, portretem. Stęknięcia, skrzypnięcia, pojękiwania i szumy, które wydają z siebie, układają się w spójną rytmiczną całość i po chwili przemieniają się w muzykę. Stary Papa Carlo zaczyna tańczyć razem z całym swoim mieszkankiem.
Potem postanawia rozpalić w piecu i to w tym momencie pojawia się niesforne polanko, które za nic nie chce być spalone. Ucieka po całym mieszkaniu przy wyraźnej pomocy wszystkich sprzętów, aby w końcu dzięki umiejętnościom rzeźbiarskim Papy przeistoczyć się w pajacyka Buratino.
Jego przygody (wyprawa do szkoły, wizyta w teatrze, kłopoty z pewną Lisicą i znacznie mniej pewnym siebie Kotem) są dobrze znane – choć Aleksy Tołstoj, którego Buratino jest trawestacją Pinokia dokonał pewnych zmian względem oryginału. Poza tym nie o samą treść chodzi w spektaklu, ale o to, jak została ona przetworzona. Trzeba przyznać, że reżyser miał sporo dobrych pomysłów.
Ujmuje, przede wszystkim, położenie nacisku na wyobraźnię widzów. Tylko kluczowe dla opowieści miejsca przybrały postać elementów scenografii: teatr, dom Papy Carla i szkoła. Całą resztę widz musi sobie wyobrazić, choć pomagają mu w tym zarówno aktorzy udający przedmioty, słupki drogowe, pociąg, a nawet jamki w ziemi, jak i plastyczne kostiumy i oświetlenie. Znakomite jest przetworzenie barwy kojarzonej często – jak znak markowy – ze spektaklami Boba Wilsona, a mianowicie intensywnego tła koloru indygo, na którym pojawiają się nie tylko aktorzy, ale i ich cienie biegnące lub maszerujące w bardzo ważnych sprawach krokiem wyrazistym jak z commedia dell’arte.
Rozczarowują nieco lalki, ale nie tyle z estetycznego punktu widzenia, co z uwagi na dość ubogą animację (chodzi głównie o postaci z teatru Karabasza Barabasza): chodzenie wychodzi im dobrze, ale na tym najczęściej kończy się gama ich zachowań.
Ten drobny minus (lecz istotny, w końcu to spektakl w teatrze lalek) nie zaburza jednak pozytywnego odbioru sztuki, który sprawia radość tak dziecku, jak i dorosłemu. I rozgrzewa bardzo mroźne sobotnie popołudnie.