Matka Polka mieszka w Norwegii
"Migrena" - reż: Anna Augustynowicz - Teatr Współczesny w SzczecinieMacierzyństwo jako pasmo cierpień i rozczarowań. Dominacja mężczyzn, słabość kobiet i pustka, którą jest w stanie wypełnić tylko potomek - Anna Augustynowicz po raz kolejny zmierzyła się z kwestiami społecznymi w polskiej prapremierze "Migreny" Antoniny Grzegorzewskiej.
Od samego początku czujemy, że bohaterami tego spektaklu są kobiety. To wokół nich obraca się świat na scenie ale one tym światem nie kierują. Grzegorzewska, która jak sama powiedziała, napisała tę sztukę specjalnie dla Anny Augustynowicz będąc pod wrażeniem spektaklu sprzed kilkunastu lat "Moja wątroba jest bez sensu, albo zagłada ludu", czerpała inspirację z opowiadania "Macierzyństwo" norweskiej noblistki Sigrid Undset.
Poznajemy Helenę i jej męża, którzy postanawiają wziąć pod opiekę małego Tjodolfa, którego matka Fanny, pozbawiona matczynego instynku oraz odpowiednich warunków finansowych, oddaje bez mrugnięcia okiem. Tjodolf wprowadza w świat zimnej, nieczułej Heleny iskrę ciepła i radości. Widzimy kobietę pełną, kobietę, która istnieje tylko dla syna i tylko dzieki niemu. Kobieta rozkwita i tworzy ze swoim synem jedność. W patriarchalnej rodzinie tylko ojciec - nieczuły, niechętny małemu - przypomina nam o okrutnej prawdzie - to nie jest dziecko Heleny, to dziecko Fanny. Do zburzenia idealnego świata matki i dziecka dochodzi przy wizycie rodzicielki Tjodolfa. Fanny to prosta, ładna dziewczyna, jest materialistką i świadomą swoje włądzy manipulatorską, owija sobie mężczyzn wokół palca, nie myśląc o konsekwencjach. Już w pierwszych scenach widzimy destrukcyjny koniec tej historii, którego powodem będzie właśnie Fanny. To ona jest siłą sprawczą całego nieszczęścia. Uwodzi męża Heleny, sama przy okazji traci pracę w rzeźni i zarzuca kolejne sidła na mężczyzn - tym razem jej łupem staje się Niemiec Berg, który ma zapewnić jej dostatek i rodzinne szczęście. Para odbiera syna Helenie, potem wszystko sypie się jak kostki domina. Fanny zostaje opuszczona, nie opiekuje się Tjodolfem, który z objawami suchot wraca do Heleny. W międzyczasie mąż Heleny wykazuje nadwyraz duże zainteresowanie biologiczną matką jego przybranego syna. Nie pomaga matczyne ciepło, nie pomaga miłość, nie pomaga więź, która niczym kajdany trzyma Tjodolfa przy Helenie. Dziecko umiera. Tragizm jest tym większy, że widzowie wiedzą już, że to nie pierwsze dziecko, które umarło w ramionach dobrej i kochającej Heleny. Z końcem sztuki czujemy, że świat zmierza ku upadkowi. Udawana rozpacz Fanny nikogo nie przekonuje a narodziny nowego dziecka nie radują. Dlaczego? Bo rodzi się kolejny Tjodolf, tym razem należy on jednak do Fanny i męża Heleny.
Grzegorzewska wizją Augustynowicz pokazuje nam stopień destrukcji pojęcia rodziny. Jej degradację i zezwierzęcenie. Dostadność terści, ostre komentarze, nazywanie konkretnych funkcji fizjologicznych i całkowity brak empatii jest w tym obrazie oczywisty. Zniszona zostaje ostatnia nadzieja na dobro na świecie - miłość matki i dziecka. To najgorszy z możliwych scenariuszy a my czujemy ból i żal dochodzący ze sceny. W "Migrenie" atakują nas kobiety fatalne. Zabijają swoich mężów, albo uwodzą tych, którzy już mają żony. To one królują w świecie, niszcząc nadzieję na lepsze życie. Fanny ( w tej roli niezła Małgorzata Klara) jest kobietą wyzwoloną, wolnym duchem, wykorzystującym mężczyzn do zaspokajania własnych potrzeb. Helena (gościnnie Anna Moskal) jest kobietą udomowioną, matką i żoną bardziej niż kobietą. Dba o męża, który nie okazuje jej uczuć, kocha nieswoje dziecko i stara się wypełnić pustkę po kilkunastu latach życia bez emocji. W dramacie Grzegorzewskiej wszystkie one - te dobre i te złe - kobiety ponoszą klęskę. Sama autorka tak pisze o swoim tekście - przemawia on poprzez traumatyczne skumulowanie najgorszych możliwych scenariuszy, pozostawia nieprzyjemne wrażenie przypominające dźwięk żelaza rysującego szkło, zły sen. Dlatego kwestia czasu, w którym toczy się akcja nie jest rzeczą pierwszej wagi. Migrena znaczy u mnie: uporczywość sił, które pchają wydarzenia na zły tor, poczucie zagrożenia, cudzy oddech na plecach, bezbronność wobec losu. Czy nazwiemy to złym losem, przypadkiem a może determinacją sił wyższych - wszyscy pozostajemy bezradni wobec cierpienia.