Matka pozostaje jedna
"Matka" - aut. Stanisław Ignacy Witkiewicz - reż. Radek Stepień - Teatr Nowy w PoznaniuZwykło się mówić, że rodzina jest komórką całego społeczeństwa. Od relacji rodzinnych zależeć będzie później dynamika relacji międzyludzkich w społeczeństwie. Nie dziwi zatem, że "Matka" Witkacego w Teatrze Nowym, poprzez boleśnie szczerą i dokładną psychoanalizę trudnej sytuacji rodzinnej, staje się na scenie również bardzo silną krytyką społeczną w takim samym stopniu, jak eksploracją potencjału teatru, jako medium wyrazu.
"Matka" jest jedną z ostatnich sztuk, jakie Stanisław Ignacy Witkiewicz napisał w swoim życiu, więc miał on czas na doszlifowanie w swojej głowie tego, jak wielka sztuka powinna wyglądać. I widać to na każdym kroku. Scenariusz nie jest został zaadaptowany jeden do jednego z tekstu, który napisał Witkacy, ale efekt ostateczny zdecydowanie wyraża w sposób doskonały jego oryginalny przekaz. Jakikolwiek by on nie był.
Na scenie Teatru Nowego "Matka" rozpoczyna się od wykładu Leona – wybitnie wykształconego myśliciela wyrażającego konieczność najradykalniejszej rewolucji na poziomie fenomenologicznym i metafizycznym. Postać Leona jest fascynującym dziełem Witkacego, który zdaje się próbować przekazać widowni intrygującą filozoficzną koncepcję zmiany świata, która powstrzyma go przed nieuchronnym, w jego mniemaniu, unicestwieniem sensu i wartości życia, a jednocześnie wyśmiewa on na poziomie fundamentalnym próby takiej działalności.
Jest to paradoks, który będzie ciągnął się przez całą sztukę i pozostawię interpretację jaki jest ostateczny wniosek widzom. Monolog zostaje przerwany przez widownię w bardzo ciekawie metafikcyjnym ruchu. Mianowicie my, jako widownia, wcielamy się niejako w widownię samego Leona, zostając tym samym zaproszeni do uczestniczenia w spektaklu, niemal jako aktorzy. Działa to tym bardziej, że prawdopodobnie dla większości z nas jego rozważania są na tyle skomplikowane i abstrakcyjne (przynajmniej jeśli słyszy się je pierwszy raz i nie ma się za sobą lektury Pożegnania jesieni), że możemy zrozumieć empirycznie dlaczego nie odnosi on wielkiego sukcesu wśród ludu.
Buduje to fascynujący rodzaj immersji. Ja sam siedziałem w pierwszym rzędzie podczas spektaklu i w trakcie swojego monologu Leon spojrzał mi w oczy, żeby poinformować mnie o tym, że po tej rewolucji wszystko będzie piękne, a ponieważ piękne będzie moralne, to wszystko stanie się moralne – było to bardzo klimatyczne.
Dwa miejsca na widowni, z kolei, są przeznaczone dla aktorów, którzy wcielają się w widzów i przeprowadzają personalny atak na Leona pytając się o jego relację z matką i zarzucając mu doprowadzenie do jej śmierci.
I wówczas przechodzimy do drugiego, być może bardziej banalnego, ale zdecydowanie bliższego życiu każdego z nas, aspektu sztuki, czyli psychoanalizy relacji w rodzinie protagonistów. Tutaj pojawia się tytułowa Matka – Janina Węgorzewska z domu Obrock przez c k. Arystokratka, która w wyniku płomiennego mezaliansu skończyła szybko, jako wdowa z młodym synem, któremu poświęciła później całe swoje życie. Jest to osoba zgorzkniała poprzez samotność i poczucie bycia skrzywdzoną przez świat. Jej bezwarunkowe oddanie synowi odebrało jej możliwość własnego rozwoju, własnych więzi społecznych i wreszcie własnej tożsamości, niezależnej od bycia matką artystycznej duszy (co w dzisiejszych czasach przeraża rodziców często bardziej, niż kryminał). Frustrację leczy alkoholem i morfiną, zapewnianymi zresztą przez Leona.
Relacja między Leonem i jego matką jest chorobliwie fascynująca do oglądania. Balansuje doskonale na punkcie granicznym pomiędzy szczerym przywiązaniem, niezdolnością do jego wyrażenia, latami frustracji i rozczarowań oraz autentyczną i bezgraniczną pogardą. Każda ze stron jest świadoma toksyczności sytuacji, ale nie ma ani sił, ani pewnie woli, żeby ją zmienić. A dla nas jest to niejako patrzenie przez mikroskop na rozwój zakażenia we własnej ranie – każdy zapewne rozumie na poziomie intuicyjnym i emocjonalnym złożoność tego rodzaju relacji i jak mogą one harmonijnie łączyć ze sobą rzeczy, które wydają się na logikę sprzeczne. A jest to tylko i wyłącznie wstęp, ponieważ zarówno kariera filozoficzna Leona, jak i jego relacja z matką poddane będą kolejnym zmianom wraz z rozwojem wydarzeń.
W drugiej połowie spektaklu, z kolei, Teatr Nowy pokazuje w sposób empiryczny legendarną czystą formę, którą Witkacy chciał wprowadzić do dramatu. Przynajmniej według mojego rozumienia tej dosyć mglistej koncepcji. Jest to niejako mieszanka psychodelicznej scenografii, irracjonalnego scenariusza i wcześniejszego, boleśnie wręcz przyziemnego, wprowadzenia, które tworzą niesamowitą atmosferę rzeczywistości poza rozumieniem intelektualnym, a jednocześnie tak jasnym i oczywistym, jak to tylko możliwe. Jest to niejako teatralny ekwiwalent obrazów mistrzów ekspresjonizmu abstrakcyjnego, wyrażanie w teatralnym medium niedostrzegalnych na co dzień kolorów naszej głębokiej podświadomości. Uciekam się tutaj w opisie do metafor, ponieważ wyjaśnienie kulminacji akcji tej sztuki jasnym i ustrukturyzowanym językiem byłoby niemożliwe, pomijając zresztą to, że byłby to poważny spoiler. Dość powiedzieć, że rozważania idei Leona są same w sobie bardzo abstrakcyjne, a drugi akt sztuki ucieleśnia bardzo podobną abstrakcję.
Nic z tego jednak nie działałoby, gdyby nie wybitne aktorstwo. Tomasz Mycan wcielający się w Leona znakomicie miesza w sobie niespełnionego geniusza i wampira, który pogodził się z koniecznością życia w wiecznym poczuciu winy z powodu pasożytnictwa w stosunku do matki w takim stopniu, że w zasadzie przestało mu to przeszkadzać. Z kolei Antonina Choroszy grając Janinę Węgorzewską ukazuje nam pełne spektrum ludzkiego życia i emocji mu towarzyszącego. Udaje się jej zachować trzeźwość umysłu w szaleństwie, prawdziwą miłość w nieskończonej nienawiści, słabość w sile i zrezygnowanej w determinacji. Pozostali aktorzy również wcielają się w swoje postacie w sposób satysfakcjonujący i robią wspaniałe wrażenie, tak jak ich postacie doskonale komplikują i rozwijają przedstawioną na starcie relację syna i matki.
Pomimo wszystkich awangardowych ruchów Witkacego, "Matka" pozostaje jedną z jego najbardziej przyswajalnych sztuk. Opiera się bowiem na fundamentach walki z wiatrakami w postaci filozoficznej próby powstrzymania świata przez zgnuśnieniem w szarości i bezsensie, bardzo adekwatnym do dzisiejszego korporacyjnego społeczeństwa, oraz na eksploracji więzów międzyludzkich, które są dla nas tak często jednocześnie absolutnie wyniszczające i ożywiające w równym stopniu. Ja sam polecam każdemu odwiedzenie Teatru Nowego i zobaczenie tego wybitnego dzieła scenicznego.