Mech, który może się rozrosnąć

"Baśnie z mchu i liszaja" - reż. Leszek Bzdyl - Scena Robocza - Centrum Rezydencji Teatralnej

Leszek Bzdyl od dawna uprawia sztukę wolnego człowieka, pozbawioną ograniczeń w formie i wyrazie. Wciąż rozszerza pole widzenia artystycznego, uzupełniając go o nowe postacie, czyli ukształtowania, choć nie zawsze jest odkrywczy. Do swoich twórczych koncepcji zaprasza różne osoby, tym razem zrobił duospektakl z Janem Kochanowskim z Teatru Cinema z Michałowic. „Baśnie z mchu i liszaja” to ich wspólne dzieło wyprodukowane podczas poznańskiej rezydencji teatralnej w marcu 2014 roku. Ich pierwszą, wspólną pracę można uznać za udaną i jednocześnie wpisaną we współczesną tendencję uprawiania performansu w oparciu o literaturę, w bezpośredniej konfrontacji z widzem, z założenia o ograniczonej roli tańca.

„Baśnie włoskie" Italo Calvino stały się pretekstem do stworzenia własnej, scenicznej opowieści. Tyle prawdziwej, co zmyślonej. Aktor, który umie się poruszać i tancerz, który jest aktorem, partnerują sobie w groteskowej historii baśniowej. Jeden cyklicznie dopytuje o króla Słońce, drugi towarzyszy tym poszukiwaniom. Jeden staje się cieniem drugiego, choć ustawicznie wchodzą ze sobą w interakcje, są przewrażliwieni na obecność drugiego, konfrontują ustawicznie siebie w drugim. Popisują się przed sobą, jakby udowadniając swoje istnienie w ogóle. Początek spektaklu można odebrać nawet jako kłótnię dwojga kochanków, którzy po burzliwej wymianie zdań, są na siebie obrażeni. Dużo czasu upływa zanim pozbędą się konfrontacyjnych uprzedzeń. A potem jest już tylko baśniowo, budowanie na pojedynczych gestach, płynnym ruchu, rozmywającym się w przestrzeni, bo robiącym wrażenie niezwykle lekkiego. Ruch momentami przeradza się w taniec, choć w parze z miotłą, kijem bilardowym czy kredą. Kulminacyjnym momentem w tym przedstawieniu staje się kąpiel w kałuży, do której Leszek Bzdyl rozbiera się dokumentnie. Staje się ona jedynie podpowiedzią w dłuższej wypowiedzi dla Jana Kochanowskiego, który zgaduje poszczególne wątki fabuły, jaką kreśli mu tancerz.

„Baśnie z mchu i liszaja" są przykładem wzorcowej pracy dwóch utalentowanych, dojrzałych artystów pracujących w różnych stylistykach, dla których elementem wspólnym staje się tworzenie konceptualne, wokół którego narastają obrazy i powstają nowe znaczenia. Jan Kochanowski z Teatru Cinema wniósł do tego projektu pewnego rodzaju niepokój, jaki „uprawiany jest" w jego teatrze. Sprzęty domowego użytku wykorzystywane są przez niego w sposób nietypowy, od banalnie znajomego do użytecznie nowego. Lodówka stoi, ale można się w niej schować lub schować coś bardzo cennego. Kartki położone w bezładzie, bezużyteczne, mogą stać się piłkami do kosza lub kulami bilardowymi. Mimo refrenizmu wielu czynności, nic dwukrotnie się nie powtarza. Bajka trwa dla samej bajki, opowieść nie może być przerwana.

Leszek Bzdyl podąża za myślą Kochanowskiego, tańcząc w przedmiotowej przestrzeni. Mnie uwiódł tańcem z kredą, którą miękko rysował sobie drogę, aby przecisnąć się do kolejnych etapów opowiadanej historii. W charakterystycznym tempie, niby z nonszalancją, kreślił siebie i przestrzeń. A mnie wciąż nasuwał się obraz z "Charlie bokserem", gdzie Bzdyl perfekcyjnie naśladował Chaplina na ringu.

„Baśnie z mchu i liszaja" polecam tym wszystkim, którzy chcą sobie przypomnieć niepowtarzalne momenty z dzieciństwa, kiedy zabawa miała sens. Spektakl jest też okazją do przyglądnięcia się sobie – ile dziecka w nas zostało, czy jesteśmy gotowi na artystyczną, zaczepną konfrontację z naszymi przyzwyczajeniami jako widza i dorosłego. Spektakl czaruje, ambicje artystycznie traktując wyjątkowo umownie.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
28 października 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia