Mercedes i boeing

"Boeing Boeing" - reż. Paweł Pitera - Teatr Bagatela w Krakowie

W pierwszej minucie wyreżyserowanej przez Pawła Piterę farsy Marca Camolettiego "Boeing, Boeing" siedzącą po mej prawej stronie Ninę Repetowską - aktorkę, niegdysiejszą dyrektor Teatru Bagatela - ogarnęła ciepła nostalgia.

"Gdzieś z pięćdziesiąt lat temu grałam w tym, na tej scenie..." - szepnęła do mnie. A po chwili, ze łzami w oczach: "Oblali mnie wodą, cała mokra byłam, Boże, cóż to się działo!...". I tylko tyle rzekła. Na więcej, jak sądzę, nie pozwoliło wzruszenie. Zacząłem więc myśleć, kombinować, przymierzać. W kogóż to Repetowska wcieliła się pół wieku temu?

W jedną z trzech stewardes przecudnej urody - w Niemkę, Amerykankę bądź Polkę? Dziś Johannę gra Aleksandra Godlewska, Janet to Małgorzata Piskorz, zaś Jolą jest Karolina Chapko. Trzy bez przerwy fruwające piękności, co za sprawą grafików lotów swych linii mogą być regularnymi kochankami Maksa (Marek Kałużyński), mogą go odwiedzać w wytwornym apartamencie - i żadna nie wie o istnieniu pozostałych. Rzecz jasna - do czasu. Los sprawi, że wylądują w apartamencie miłości tego samego dnia - i zacznie się klasyczne farsowe szaleństwo sytuacyjne. Ale to później, w akcie drugim. Repetowska mogła grać każdą z fruwających kochanek. Mogła też kreować postać Nadii (u Pitery - Ewa Mitoń), kuchty Maksa. A co, jeśli pół wieku temu reżyser poszedł na całość i Repetowska była Maksem lub Pawłem (u Pitery - Michał Kościuk), uroczym prostaczkiem bożym? Poradziła sobie? Lecz, Boże uchowaj, chyba nie została jej powierzona kłopotliwa rola samolotu?! A jeśli?...

No właśnie. Sedno mego żartu w tym, że gdyby w akcie pierwszym na przykład Piskorz przebiegła przez scenę jako startujący boeing 747 - może akt ten byłby mniej monotonny, bardziej żywy, bo daleki od życia, drwiący z prawideł zwykłej prawdy, właśnie lotny? Gdyby ktoś kogoś, jak kiedyś Repetowską, bez sensu oblał wodą - może nie musiałbym dla zabicia czasu przez bitą godzinę spekulować o aktorskich początkach Repetowskiej? Rzecz jasna - przesadzam z boeingiem 747 i wodą, lecz nie do końca. Chodzi o to, że każda farsa najlepiej brzmi na krawędzi, kiedy wszystko, zwłaszcza aktorstwo, wciąż puka w ścianę groteski. Trzeba farsie pozwolić na bycie jawną głupotą, a zarazem mieć baczenie, by nie stoczyła się w amatorską, nachalną głupkowatość. Nie mówię o zagracaniu sceny gagami ze świata Flipa i Flapa. Mówię o szaleństwie kontrolowanym.

Pitera wyznał w programie: "Farsa jest jak mercedes. Nie należy go poprawiać, przerabiać i tuningować. Po prostu najzwyczajniej w świecie trzeba wsiąść do mercedesa, odpalić silnik i (...) pojechać". Zgadzam się, ale dodam, że gdy się już mercedesa odpali - nie należy, a nawet nie wolno, bo wstyd, "sunąć" nim 10 km na godz., gdyż jest to widok bardzo męczący nawet dla saren, kontemplujących autostradę zza świerków. W pierwszym akcie seans Pitery "sunie" właśnie tak. Jakby nie był farsą, lecz którąś z bardzo mądrych komedii Zapolskiej. Na szczęście - w drugim wszystko wraca do normy.

Głupota tańczy. 50 km na godz., 150 km na godz. W jednym apartamencie trzy kochanki miotają się strzeliście. 200 km na godz. Nieprawdopodobieństwo wiruje, pęcznieje paranoja. 300 km na godz., może więcej - prawie jak startujący boeing 747. Aktorzy coraz lepiej się czują, są lekcy, coraz swobodniej kolebią się na krawędzi między realizmem a groteską. Jest dobrze. Ducka śmiechu. Badanie genealogicznego drzewa aktorstwa Niny Repetowskiej można odłożyć na później.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski online
9 stycznia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia