Metafizyka radia

spotkanie z Feliksem Netzem

Adnotacją o tym autorze powinien rozpoczynać się cykl "Metafizyka radia". Feliks Netz, bo o nim tu mowa ukuł to pojęcie, żeby naświetlić sens wyjątkowej mocy radia. Spotkanie z niewidzialnym jest nadrzędnym zjawiskiem. Nie chodzi tu o język, badanie struktur semantycznych czy warsztatu realizatora. Chodzi o SPOTKANIE.

Obserwując dzisiejsze spotkania z gwiazdami na festiwalu Dwa Teatry czy pokazy zdjęć z nagrań słuchowisk (tzw. fotocasty) myślę sobie: gdzieś zagubiła się istota przekazu radiowego. Chcemy całą tę tajemnicę wysypać, sprzedać. Po co? Dlaczego w uproszczeniach deprecjonujemy sacrum, tę wyjątkową sferę ponadjednostkowego, metafizycznego wtajemniczenia. Nie spotkałem tego zjawiska w żadnym innym tekście kultury. Jako nastoletni chłopiec zdejmowałem słuchawki z głowy pełnej duchów, zjaw i rzeczy które dopiero wtedy zaczynały swój żywot we mnie. Dla teoretyków ten stan nazywałby się recepcją dzieła. Dla mnie było to wtajemniczanie się w sztukę nieziemską jak mag, który z tym bagażem musi iść w codzienne i powtarzalne. A tu przecież to wszystko ktoś kiedyś nagrał, to wszystko jest wypowiedziane fizycznie, zarejestrowane w studiu i wyemitowane z teczki tajemnic, jaką jest archiwum radiowe. Nie zapomnę nigdy początków tej przygody, która zanurzyła mnie w mojej wyobraźni jak żadna inna.

Feliks Netz jest autorem, który nad wszystko inne stawia dialog widzialnego z niewidzianym. Przypomina mi się piękna rozmowa syna ze zmarłym ojcem w słuchowisku „Urodzony w święto zmarłych”:

Ojciec: Karol…
Karol: Na imię mam Karol. Pan do mnie młody człowieku? Skąd pan tutaj?
Ojciec: Nie wiesz? Dzisiaj kończysz 50 lat. A po za tym jest święto.
Karol: Święto zmarłych.
Ojciec Właśnie…
Karol: I co z tego?
Ojciec: Jestem twoim ojcem.
Karol: Moim ojcem? Mój ojciec nie żyje.
Ojciec: Właśnie.
Karol. Pan jest moim ojcem.
Ojciec: Ich bin dein fater.
Karol: Co pan?
Ojciec: Karl Kranz to ja i tym.
Karol: To pan. A jestem Karol Kranz.
Ojciec: Dobrze, Karol Kranz, syn Karla Kranza.
Karol: Człowieku… przecież wyglądasz na 18 lat…
Ojciec: Naprawdę? A mam 20. Dziwi cię, że jestem młodszy od ciebie?
Karol: Wie pan… Wiesz… Wie ojciec… Wie tata, że to dosyć niesamowite.
Ojciec: Przesadzasz… (…) Mów mi po imieniu, przecież jesteś ode mnie starszy o 30 lat. (…) wychowałeś się bez ojca.
Karol: Za to miałem więcej luzu. To matce było ciężko. Trudno jest wychować chłopaka.
Ojciec: Przez cały ten czas byłem z wami.
Karol: To tylko tak się mówi.
Ojciec: Ale tak jest…

Tylko w radiu, przy odosobnionym głośniku rozlega się największy teatr głosów z tego i nie z tego świata. Niech posądzą mnie o nienaukowe podejście, proszę bardzo. Słuchowisko będzie zawsze moją przystanią i statkiem na oceanach. W nim ziścić się może to, czego nie doświadczymy w tak zwanym „realu”. Takim wędrowcem po bezmiarach wyobraźni był u zarania radia Witold Hulewicz, któremu Netz pozwolił ożyć w słuchowisku „Zegarek”. Dla Wita (słuchowiskowego Hulewicza) słuchowisko jest kontaktem ze światem, jest jego życiem i jest czymś poza życiem. Do tego stopnia, iż wróci on jako bohater słuchowiska o sobie, by spotkać przyszłość „bez siebie”. To kolejne SPOTKANIE ma właśnie miejsce w słuchowisku „Zegarek”. Autor nakreśla Witowi jego tragiczną przyszłość, śmierć od niemieckiej kuli.

Autor: Nawet pan nie wiem, jaki jest silny.
Wit: Nie wiem?
Autor: Zabili pana dwudziestego czerwca czterdziestego pierwszego roku.
Wit: Niemcy?
Autor gestapo, Geheimstaatspolizei. Był pan bity i torturowany.
Wit Boję się bólu! Musiałem strasznie krzyczeć.
Autor: Nie poskarżył się pan ani jednym słowem (…)
Wit (biegnie w głąb, rozpaczliwie szczekanie psa): Proszę pana
Autor: Nie, nie, proszę mnie  o to nie pytać!
Wit (cicho, niemal błagalnym tonem) Co będzie z moją żoną?
Autor: na to jedno pytanie nie mogę panu odpowiedzieć (…).

Netz jest człowiekiem, który nosi w sobie wiele spotkań. Wzruszająco mówił w jednym z wywiadów o Hulewiczu:

(…) Witold Hulewicz, który wielbił język, sztukę, kulturę niemiecką, został przez Niemców wygnany z tego pola bardzo prawdziwej miłości. Ostatnie słowo, jakie usłyszał za życia, było słowem niemieckim, a brzmiało: „Feuer!” („Ognia!”)

W słuchowisku: „Pokój z widokiem na wojnę polsko – Jaruzelską” opowiadającym o pokłosiu strajków na kopalni „Wujek”, autor dopowiada poetycką klamrą swoim głosem, dodając tej historii autentycznego rytu:

Nazywam się Feliks Netz, jestem pisarzem. Mieszkam w Katowicach niedaleko kopalni „Wujek”. Powiem wiersz, który napisałem w grudniu 1981 roku (…)

W najnowszym słuchowisku dotknął problemu katastrofy smoleńskiej w sposób niebanalny. Opowiedział, co może się dziać w człowieku, który w ostatnim momencie dowiedział się, że nie leci do Smoleńska. Myślę, że Netz ma przed sobą jeszcze to największe słuchowisko. Ta „linia napięć kierunkowych” jak pisał o słuchowisku Jacek Kopciński, doprowadzi nas do kolejnego, wielkiego SPOTKANIA.

A skoro o spotkaniach mowa, poniżej prezentuję rozmowę, jaką odbyłem z Feliksem Netzem:

Janusz Łastowiecki: Śląskość stanowi temat części Pana spektakli radiowych: "Łowca komarów", "Pokój z widokiem ...", Urodzony w święto zmarłych", w niektórych są to refleksje ogólne, rzekłbym filozoficzne - "Zegarek", "Złota reneta", reaguje Pan też na wydarzenia o wydźwięku społecznym - "I to jest siła, to jest moc", "Odchodzimy". Który z tych nurtów jest panu najbliższy?

Feliks Netz: Nie zakładam, że oto napiszę słuchowisko, w którym tematem będzie śląskość. Tematem zawsze jest człowiek i jego los, człowiek i jakaś sprawa. Fakt, iż żyję od roku 1955 na Górnym Śląsku sprawia, że sytuacja dramatyczna, którą próbuję przedstawić w formie słuchowiska, osadzona jest w realiach tutejszych. Nigdy nie napisałem słuchowiska, które rozgrywałoby się nad morzem, czy w górach. Nie dlatego, bym nie chciał, po prostu nie potrafię. Gdy wiele lat temu pisałem „Złotą renetę”, nie osadzając akcji w konkretnym punkcie Polski, w głowie, przed oczami miałem pewne miejsca na Śląsku, na pewno Narrator zjawił się na katowickim dworcu, ale to tylko ja wiem. Uważam, że w słuchowisku radiowym, które ciąży ku metaforze, dobrze jest jeśli wyczuwalny jest konkret, namacalna rzeczywistość, koloryt lokalny, niekoniecznie udokumentowany – w moim przypadku – gwarą śląską, która aż się prosiła, narzucała się i to nie bez racji w słuchowisku „Pokój z widokiem…”, a jednak wybrałem język ponadregionalny, taki, jakiego uczą nas w szkole niezależnie od tego, czy pobieramy nauki w Zabrzu, Wołominie, Nowym Targu, czy w Przemyślu. Mimo to nikt nie wątpił, że bohaterami słuchowiska są Ślązacy!

W swoim dorobku pisarskim mam tom tekstów publicystycznych („Wielki zamęt”), były to komentarze wygłaszane w ciągu pierwszych lat transformacji, co świadczy o mojej wrażliwości społecznej, ale i temperamencie politycznym. Tego rodzaju postawa widoczna jest w niektórych moich słuchowiskach. Równie dobrze czuję się pisząc rzecz poetycko-filozoficzną jak społeczno-polityczną. Kwestia, co mi lepiej wychodzi? Mogę jedynie powiedzieć, że nagradzano mnie za teksty w obu konwencjach. „Pokój z widokiem…” pisałem na zamówienie katowickiego radia, „Zegarek” na konkurs Programu II Polskiego Radia i ZAIKSu. Pierwsze było realistyczne, ale starałem się wpisać w nie jakąś tajemnicę, coś na miarę doświadczenia religijnego. Bohaterka widzi śmierć męża, nie będąc tam, gdzie śmierć go zabrała. „Zegarek” powstał jako fantazja radiowa; w pewnym momencie do bohatera słuchowiska podchodzi autor słuchowiska, co dzieje się jakby poza czasem i oswojoną przestrzenią.

JŁ: Użył Pan kiedyś sformułowania "metafizyka radia". Zainspirowało mnie ono do myślenia o słuchowisku w kategoriach hermeneutycznych. Czy radio może być spotkaniem z nieobecnymi? Słuchając "Urodzonego …" wyczuwam silną obecność duchów radiowych.

FN: Trochę już zawarłem w odpowiedzi na pytanie pierwsze. Użyłem sformułowania „metafizyka radia”, szukając nazwy dla pewnego fenomenu, z jakim spotkać się można chyba tylko w radiu. Pomyślmy o Duchu ojca Hamleta! W inscenizacjach teatralnych i filmowych materialny, cielesny aktor gra, czyli udaje Ducha. W radiu doświadczamy obecność Ducha, nie widząc go; nosimy w sobie – od lat najmłodszych – pewne wyobrażenie Ducha (Ojciec i Syn i Duch Święty!). Duch w radiu jest figurą materialną, choć nie ma twarzy, czujemy materialność jego słów. Słuchając słów Ojca Hamleta czujemy, że przenika je Duch Prawdy. I to jest ten fenomen, o którym wspomniałem, szczególna właściwość radia, która pozwala mówić umarłym, duchom pozwala przechadzać się pomiędzy żywymi i na odwrót, co nie budzi w nas najmniejszego oporu, już nie mówiąc o sprzeciwie.

JŁ: Czy teatr radia jest dziś bardziej "hulewiczowski" z koncepcją "wewnętrznego oka" czy raczej blausteinowski (refleksyjny, logocentryczny) oparty głownie na słowie?

FN: Nie badam właściwości radia od tej strony, to nie moja specjalność; myślę, że w mojej radiowej twórczości da się wybrać pozycje hołdujące jednej i drugiej doktrynie (czy mówiąc łagodniej: koncepcji). W radiu, z natury rzeczy, słowo staje się ciałem, jest zdolne dotrzeć do głęboko ukrytych czy zakrytych tajemnic, prowadzi nas przez labirynty i ciemne ścieżki tam, dokąd dostęp ma jedynie wielka poezja (R.M. Rilke na przykład). Nie bez znaczenia jest fakt, że słuchowisko z upodobaniem uprawiali poeci!

JŁ: Jak wygląda Pana praca nad tekstem radiowym? Jest to uciążliwe zajęcie, czy powstaje "jednym tchem" (interesuje mnie tu etap powstawania: czy ma pan konkretny plan czy raczej dzieje się to spontanicznie)?

FN: Proces powstawania słuchowiska zaczynam od myślenia o bohaterze. „Złota reneta” to najpierw był ów ktoś bezimienny, kto snuje się po dworcu i napotyka różnych ludzi, a tak naprawdę wywołuje duchy. Widziałem go fizycznie, ponieważ z góry wiedziałem, że zasugeruję reżyserce konkretnego aktora (Józef Fryźlewicz). W przypadku „Pokoju z widokiem…” było tak, że na propozycję prezesa katowickiego radia (słuchowisko z okazji 25 rocznicy pacyfikacji kopalni „Wujek”), odpowiedziałem „tak” po krótkim, parosekundowym namyśle. Miałem w głowie gotową postać (Kinga Naleźniok), w błysku sekundy zrozumiałem, że to będzie oś tego świata, który mam stworzyć! Reszta przyszła później, w czasie pisania, podczas długich spacerów z psem po lesie, do którego przylega  teren Szkoły Policyjnej, a za komuny ZOMO. To ZOMO, które użyło broni na Wujku. I trzeci przykład: „Zegarek”! Pomyślałem, że na osiemdziesięciolecie Teatru Wyobraźni dobrze byłoby napisać tekst o narodzinach słuchowiska, jako nowej formy literackiej. Spekulacje myślowe doprowadziły mnie najpierw do Witolda Hulewicza (to będzie o nim!) i do Jerzego Szaniawskiego (to będzie o „Zegarku”), brakowało mi jednak „dramatycznego czasu”, krytycznego momentu, dlatego przesunąłem nagranie słuchowiska Szaniawskiego na ostatni dzień sierpnia 1939 roku. To jest przyczyną, że nazwałem moje słuchowisko „fantazją radiową”. Fantazją, ponieważ nie było całkiem w zgodzie z historią. Ale dla mnie i tak ważniejsze od historii było opisanie momentu narodzin arcydzieła. To słuchowiska pisałem sekwencjami, czy też scenami. Na przykład: spotkanie Wita (w słuchowisku nie wymieniam nazwiska Hulewicza) z Sándorem Máraiem, w poczekalni niemieckiego dworca kolejowego. Chciałem, żeby ci dwaj nieznajomi panowie, Polak i Węgier, doskonale osadzeni w kulturze niemieckiej, najwyższej klasy Europejczycy, porozmawiali o „zmierzchu Europy” i niebezpiecznej książce pt. „Mein Kampf”. Inna sytuacja: bardzo mnie ucieszył pomysł (przyszedł do mnie nagle, całkiem nieoczekiwany) spotkania w parku przed rozgłośnią Polskiego Radia w Warszawie autora słuchowiska z Witem. Każda sekwencja miała swój tytuł i pod tym hasłem figurowała w dokumentach w komputerze, ale doskonale wiedziałem z jakimi sekwencjami sąsiaduje w całej słuchowiskowej kompozycji. Owe tytuły były czysto orientacyjne, wypadły, gdy wszystko znalazło się na swoim miejscu. „Pokój z widokiem…” powstawał dwa tygodnie, „Zegarek” – trzy, a „Złota reneta” nie dłużej niż kilka dni. Innymi słowy: im jestem starszy, tym dłużej pracuje nad słuchowiskiem.

JŁ: Ośrodek katowicki ostatnio zamarł na mapie polskiego słuchowiska. Czy istnieje szansa, że katowicki ośrodek z tak bogatą tradycją słuchowiska nawiąże do dawnych "kulturotwórczych" idei radia? Czy tylko pieniądze o tym decydują?

FN: Ośrodek katowicki dawno już przestał realizować słuchowiska. Mój „Pokój
z widokiem…” był bodaj czy nie ostatnią produkcją. Brak pieniędzy? Pewnie tak, ale myślę, że po prostu kierownictwu nie chce się chcieć. Umysłowe lenistwo, to raz, dwa: zadowolenie z roli, jaką odgrywa radiowa stacja terenowa.

JŁ: Czy tli się w Panu jakiś nowy temat na słuchowisko?

FN: Wszystko, co napisałem dla radia na przestrzeni wielu lat, zostało zrealizowane. Mam pomysły na trzy nowe słuchowiska. Z pisaniem poczekam aż zostanie ogłoszony jakiś konkurs, do którego Polskie Radio mnie zaprosi.

Feliks Netz (ur. 1939) jest poetą, prozaikiem, twórcą słuchowisk, a także eseistą, felietonistą, krytykiem filmowym i tłumaczem, znanym zwłaszcza z przekładów i interpretacji dzieła Sandora Maraiego. Mieszka w Katowicach. Dla radia napisał m.in.: „Złotą renetę” (1975), „Urodzonego w święto zmarłych” (1991) „Harmonię” (1992), „Łowcę komarów” (1996), „Pokój z widokiem na wojnę polso-jaruzelską” (2006), „Zegarek” (2008) czy „Odchodzimy” (2011). Za „Pokój z widokiem…” otrzymał wyróżnienie na festiwalu PRIX ITALIA 2007, a także nagrodę za scenariusz na sopockim festiwalu Dwa Teatry. Jego „Odchodzimy” było prezentowane w ubiegłym roku na kolejnej edycji PRIX ITALIA.

Janusz Łastowiecki
Dziennik Teatralny
7 lipca 2012
Portrety
Feliks Netz

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia