Mężczyzna powinien mieć zawsze wolne ręce
"Bóg mordu" - reż: Tomasz Man - Teatr Miejski w GdyniPierwsza w tym roku premiera w Teatrze Miejskim, "Bóg mordu", nie przyniosła oczekiwanych emocji. Sztuka wielojęzycznej i wielonarodowej Yasminy Rezy, która w kilku znaczących miejscach na świecie, w tym na Broadwayu i West Endzie, odniosła sukces kasowy i artystyczny, a Roman Polański przeniósł na ekran, w Gdyni, niestety, nie została wygrana. Brak smaków i smaczków w przedstawieniu zbudowanym na otwartym na finezyjną pracę tekście, brak umiejętnego pokierowania aktorami sprawił, że otrzymaliśmy produkt teatralny mało śmieszny, bo drażniący tendencją. Nie umiem znaleźć uzasadnienia dla takiej formuły teatru, która czerpie z historycznych i dawno przebrzmiałych pokładów stylizacji scenicznych
Historia, którą przedstawiła Reza, wydaje się banalna, choć mocno osadzona w realiach. Oto po konflikcie bezpośrednim dwóch jedenastolatków (zakończonym wybiciem dwóch "jedynek" u jednego z chłopców) ich rodzice postanawiają dojść do porozumienia werbalnego i emocjonalnego w temacie motywów, kary i zadośćuczynienia. Początkowa wymiana uprzejmości i stabilna postawa wszystkich adwersarzy stanowi tylko tło zasadniczej awantury. Bohaterowie, dążąc do postawienia na swoim i prezentacji własnych dokonań wychowawczych (jak również pozawychowawczych) odkrywają powoli swoje lęki i nieumiejętność radzenia sobie w sytuacji konfliktowej. Dodatkowo, wręcz książkowo, zilustrowana jest banalność i fałsz związków małżeńskich opartych na niedopowiedzeniach, niezrozumieniu i braku miłości. Wątków dodatkowych, czyli smakowitych, jest dużo: historia eksmitowanego chomika, mitologia Johna Wayne\'a, mamuśka Michela Houllie, walka o prawa czlowieka w Afryce, prymitywizm zachowań Alaina Reille budującego wizerunek własnej wszechmocy. Każda z postaci w dramacie sportretowana jest na tyle pojemnie, że pozwala to reżyserowi i samemu aktorowi zbudować kreację mistrzowską.
Reżyser Tomasz Man, ponownie w krótkim czasie w Teatrze Miejskim (ostatnio w "Kolacji dla głupca"), pozwala aktorom płynąć na scenie w sposób dla nich charakterystyczny, mało ingerując w materię warsztatową i koncepcyjną. Wyniki takiego podejścia są takie, że widz śmieje się z sytuacji, które w jakiś sposób są mu bliskie - jak np. "niefrasobliwość" po wypiciu w tempie dużej ilości alkoholu czy stan przed i po wymiotach, a nie przekonują go momenty, w których tekst jest po prostu deklamowany bez intencji wygrania detali i niuansów. Reżyser i aktorzy wykorzystują głównie reaktywność publiczności, zupełnie zapominając o inteligencji widza i o umowności. Szkoda, że tak bardzo płodny stylizacyjnie komediodramat zajął miejsce w kolejce przedstawień, które nic nie wnoszą dla widza i samych aktorów. Zabrakło cięć między kwestiami, zabrakło budowania napięcia, zabawy głoskami (jak chociażby w tłumaczeniu Barbary Grzegorzewskiej: "ale Alain"), puentowania scen, przekonującego weryzmu energii scenicznej, niezbędnej do tego, aby komedia była drażniąco śmieszna. Trudna sztuka zbudowania zespołu aktorskiego, który dba o potencjał sceniczny, który współpracuje ze sobą, partneruje na scenie, w Teatrze Miejskim nie udała się. Aktorzy indywidualnie pracują na swój wizerunek, zdecydowanie brakuje koncepcji grupowej. Najlepszy pomysł na postać miała Elżbieta Mrozińska, odgrywająca Veronique, matkę "zębnej" ofiary szkolnego konfliktu, ale jednocześnie wojowniczkę społeczną i malo wylewną, może zakompleksioną, małżonkę prostego człowieka. Tekstowo została "obarczona" największą inicjatywnością. Mrozińska gra sprawnie, panuje nad rolą, jednak nie tworzy kreacji. Bogdan Smagacki (mąż Veronique) jest bardziej przekonywujący w scenach przemocowych, kiedy może "podeprzeć się" kieliszkiem rumu, ma jednak kłopoty ze zbudowaniem czytelnej roli. Szymon Sędrowski jako Alain nie pozostawia złudzeń, że jego maniera scenicznego istnienia polega na wygłaszaniu kwestii w tempie sprintera. Monika Babicka jako Anette Reille, nie zagłębiła się w swoją postać, obarczoną ciężarem mocowania się z życiowymi problemami w samotności, odgrywającą przed mężem i światem swoją rolę strażniczki dobrego zdania o mężu z pominięciem siebie samej.
Man podczas konferencji prasowej jasno zadeklarowal, że najbardziej interesujące były dla niego w tekście problemy wychowawcze: "Jak oni wychowują dzieci?" (bo sam ma trójkę dzieci) oraz sugestia autorki, aby inscenizacja odbywała się bez zbędnego realizmu. Reżyser zapewnił, że mieści się to w jego koncepcji dokonywania skrótów, choć samego tekstu nie poważył się "przyciąć". Mamy zatem ubogą scenografię i zupełnie niezrozumiały przekaz muzyczny. Skrawki dźwięków, jakie wydobywają się kilka razy podczas tego niedługiego spektaklu, niczego nie wnoszą, niczego nie sugerują. Szkoda, szkoda, szkoda.
O straconej szansie na sukces kasowy zapewne jest mówić za wcześnie, jednak o niewykorzystanej szansie artystycznej powiedzieć trzeba. Nie można opierać się na minimalizmie w zawodowym teatrze, który od długiego czasu nie odniósł spektakularnego sukcesu, w którym po raz kolejny zabrakło determinacji, pozwalającej na wyzwolenie energii twórczej. Przecież tak pięknie można było zbudować "Boga mordu" choćby na osieroconym chomiku i na tekście Rezy, że mężczyzna powinien mieć zawsze wolne ręce...
I na koniec jeszcze uwaga techniczna. Foyer Teatru Miejskiego nie jest najsczęśliwszym miejscem na ten spektakl. Niewygodne krzesła i kiepska widoczność dodatkowo osłabiają odbiór. Może spróbować wystawić ten bardzo dobry tekst na dużej scenie, z muzyką, scenografią, z reżyserią przede wszystkim i niespiesznie ? Na dziś recenzowaną propozycję należy lokować raczej w kategorii próby czytanej, niż pełnowymiarowego, polifonicznego dzieła sztuki.