Miara kariery

jubileusz Piotra Beczały

Szczyt światowych osiągnięć Piotra Beczały przypadnie gdzieś w środku pierwszej potowy XXI w. Dotąd działa rozważnie, profesjonalnie i inteligentnie, a jako człowiek młody wykazuje umiar, kulturę osobistą, otwartość i bezpośredniość oraz poczucie humoru. Pozostaje w udanym małżeństwie z Katarzyną Bąk, również śpiewaczką. Zamieniła ona własną karierę operową na partnerowanie mężowi jako wokalna profesjonalistka, zaufany krytyk, wierny towarzysz nieustających podróży, troskliwy opiekun w chwilach zmęczenia, wreszcie bez reszty oddana, pełna osobistego uroku żona.

Po otrzymaniu dyplomu w klasie prof. Jana Ballarina w Katowicach (Piotr), a Katarzyna w klasie prof. Krystyny Szostek-Radkowej w Warszawie Beczałowie najpierw się pobrali, a potem pojechali na kontrakty do Linzu. Początki nie były łatwe. Opanowanie kilku języków, nauczenie się najpierw lirycznych, a potem lekko spintowych ról tenorowych, wreszcie wydostanie się z Linzu na wieloletni kontrakt do Zurychu, skąd już tylko skok na sceny Berlina, Hamburga, Frankfurtu, Londynu, Brukseli, Wiednia i Paryża. Najważniejszy był rok 2006. Pierwsze występy w La Scali i Metropolitan, gdzie odtąd co sezon nasz wybitny tenor regularnie wraca. Nie zawróciło to w głowie urodzonemu w Czechowicach-Dziedzicach, mieszkającemu w Krakowie, Zurychu i Nowym Jorku, spokojnemu i zrównoważonemu światowej sławy artyście.

Gdybym mógł, odradzałbym Piotrowi Beczale obchodzenie w Polsce jakiegokolwiek jubileuszu. Bez tego, dzięki mistrzostwu wokalnemu, pięknemu głosowi, urodzie scenicznej i talentowi aktorskiemu, ma świat u swoich stóp. Na koncert w Operze Narodowej gustownie dobrał repertuar francuski i słowiański, głównie polski. Towarzyszył mu jak zwykle nieoceniony francuski dyrygent Patrick Fourniller. Muzycy warszawscy zagrali doskonale, tak jak nowojorczycy, mediolańczycy czy wiedeńczycy, gdy śpiewa z nimi Beczała. Gratulacje dla koncertmistrza skrzypiec Stanisława Tomanka za wirtuozowskie wykonanie Medytacji z Thais Masseneta. Był entuzjazm i wrzaski, a na końcu kilkakrotna owacja na stojąco i bisy (dziękujemy za Karłowicza z Anną Marchwińską przy fortepianie).

Brakło tylko jubileuszowych przemówień (na szczęście!), dekoracji orderami (widocznie jak zwykle ktoś zapomniał) i obecności w loży szeregu dostojników, dla których czczenie najcenniejszego towaru eksportowego polskiej kultury powinno być świętym i niezbywalnym obowiązkiem. Wyjątek stanowi tu marszałek Jerzy Wenderlich, który uczestniczy z małżonką niemal w każdym wydarzeniu artystycznym, co środowisko zauważa i ceni.

Kilka dni później emitowano w TVP Kultura wywiad z Jubilatem. Dziewczę w charakterze rozmówczyni było do tej rozmowy nieprzygotowane, nierozeznane w temacie, nierozgarnięte w konwersacji, słowem nieprofesjonalne. Czyżby nie było w kraju co najmniej kilku osobowości mogących publicznie i ciekawie rozmawiać z największym polskim śpiewakiem?

Miarą jego kariery jest udział w niemieckojęzycznym filmie, emitowanym w ramach tzw. Niedzieli z Piotrem Beczała. Wystąpił w nim obok Marii Callas, Eddy Mozer, Christy Ludwig, Marii Caniglia, Seny Jurinac (na początku kariery wybiła mu z głowy Pucciniego i kazała śpiewać Mozarta), Fritza Wunderlicha (dla niego wzór niedościgniony), Anny Netrebko (duet z Cyganerii] i Janasa Kaufmana (aria z Toski). Beczała dyskutował z najwybitniejszymi postaciami swej sztuki, wypowiadając się swobodnie nienaganną niemczyzną.

Tak trzymać! Nie oglądać się na jubileusze, ordery i zaszczyty. Jak najczęściej śpiewać dla rodaków w Ojczyźnie. Po warszawskim koncercie dyrektor jednego z polskich teatrów operowych stał w przebraniu melomana w długiej kolejce po autograf. Podobno przed dwudziestu laty chciał zaangażować Beczałę, ale mu się to wtedy nie udało. Teraz - zdaje mi się - też się nawet autografu nie doczekał. Ot, pech... Ale także miara kariery Piotra Beczały.

Sławomir Pietras
Angora
13 grudnia 2012
Portrety
Piotr Beczała

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia