Michał Bałucki, co pisał śtucki
"Klub kawalerów" - reż. Łukasz Gajdzis - Teatr Polski w BydgoszczyTej treści dedykację zostawił komediopisarz na ścianie garderoby Ludwika Solskiego w krakowskim teatrze. Ciekawe, co napisałby w Teatrze Polskim po premierze "Klubu kawalerów"?
Po niemal półwiecznej nieobecności na bydgoską scenę wraca „Klub kawalerów” Michała Bałuckiego. Po premierze 18.12. Teatr Polski zaprasza na spektakle 19 i 30.12. oraz na specjalne sylwestrowe przedstawienie 31.12. o godz. 20.00.
- Idąc tropem Woody Allena, chcę pokazać, że komedia to jednocześnie tragedia innej osoby - Łukasz Gajdzis naprowadza na swój zamysł adaptacji „Klubu kawalerów” Michała Bałuckiego, przypominając, iż sam komediopisarz był postacią tragiczną. Nawet jeśli autograf, który złożył na ścianie przybytku Melpomeny pozwala wierzyć, że Bałucki miał dystans do swojej twórczości, jest to złudne. I w tym problem.
Biesiadnik mimo woli
A przecież Michał Bałucki nie mógł przewidzieć, jak los sobie zakpi, czyniąc go dla potomnych głównie autorem szlagieru zakrapianych biesiad pt. „Góralu czy ci nie żal”. Nawet oprawienie w 1874 roku wiersza Bałuckiego muzyką przez Władysława Żeleńskiego (ojca Tadeusza Boya-Żeleńskiego) nie zapowiadało jeszcze wątpliwej kariery utworu. Tym bardziej, że nosił tytuł „Dla chleba” i powstał dekadę wcześniej podczas rocznego epizodu w życiu pisarza, gdy był on więźniem politycznym. Spotkał w celi trawionego nostalgią górala, który snuł opowieść, jak to góry i ojców porzucić trzeba „dla chleba, panie, dla chleba”. I tak, jedynym co łączy chlubną genezę powstania wiersza z jego późniejszym pijanym marszem przez biesiady, jest - pozbawiona większego ryzyka - konstatacja, że górale za kołnierz nie wylewają!
Odkrywca Pipidówki
Gdy się jednak zastanowić, ów złośliwy chichot losu wpisuje się w gęstniejącą atmosferę towarzyszącą dokonaniom twórczym Michała Bałuckiego. Ten nad wyraz płodny pisarz (bywało, że w jednym roku ukazywały się cztery jego powieści!), zaznawszy zrazu smaku popularności, potykać się zaczął o zarzut filisterstwa. Ciasne horyzonty, które wykpiwał u swoich bohaterów, niejako z automatu przypisano Bałuckiemu, a tytułowa mieścina z powieści „Pan burmistrz z Pipidówki” oraz z komedii „Niewolnice z Pipidówki” szybko stała się synonimem kołtuńskiego zaścianka i ciemnogrodu. I przeszedłby autor do historii jako honorowy odkrywca Pipidówki, gdyby nie wtłoczenie go w ramy zatęchłej prowincji, która, jak się wydaje, miała służyć Bałuckiemu jedynie za krzywe zwierciadło.
Rydlem w bałucczyznę
Tymczasem zacofane poglądy podlane niewyszukanym dowcipem zyskały na krakowskich salonach miano „bałucczyzny” i temu, od nazwiska którego wywiedziono to określenie, coraz trudniej było się bronić. Na nic zdawało się lekceważące machnięcie ręką: „Ot, młodopolscy dekadenci!”, Bałucki, choć tworzył na potęgę, zaczął stronić od ludzi. Konsekwentnie uciekał od konfrontacji z nowomodną postawą twórców spod szyldu Młodej Polski z Lucjanem Rydlem, jako najbardziej zajadłym jego krytykiem, na czele. Ci, którzy w założeniu mieli nieść postęp, z powodzeniem (i aplauzem innych) krzewili nietolerancję... Zapędziła ona w końcu Michała Bałuckiego w ciemny zaułek, a po prawdzie na odległe Błonia, gdzie pisarz strzelił sobie w skroń.
Wytykany zrehabilitowany?
Pogrzeb, choć bez księdza, zmienił się w manifestację - była orkiestra, oddział „Strzelców”, dygnitarze, luminarze i tłumy. W teatrze wystawiono „Klub kawalerów” z tuzami ówczesnej sceny - Stanisławą Wysocką i Aleksandrem Zelwerowiczem! „Bałucki doczekał się odwetu (...) Leży w swoim samobójczym grobie (...) i ani śni, co za magnackie życie pośmiertne przeznaczone było jego skromnym komedyjkom” - pisał Tadeusz Boy-Żeleński i „ani śnił”, jak się mylił... Bo nie o rehabilitację chodziło, lecz o wyrzuty sumienia wobec Bałuckiego. A jego i tak potem PRL wyklęła jako wroga klasowego! Niemal do setnej rocznicy śmierci, gdy w 2001 r. w Krakowie zorganizowano konferencję naukową, która autorytetem teatrologów, literaturoznawców i językoznawców przywróciła twórczości Bałuckiego należne miejsce. W teatrze oddała mu je Krystyna Janda słynnym spektaklem telewizyjnym „Klub kawalerów” i potem wystawiając „Grube ryby” w Teatrze „Polonia”.
Negatyw ślubnego zdjęcia
- Na naszej scenie „Klubu kawalerów” nie było od 1962 r. - Łukasz Gajdzis jest świadom uwikłania Bałuckiego, ale na pytanie, czy rehabilituje, czy kpi, nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Tak samo na temat małżeństwa, choć prywatnie ten krok ma za sobą... - Dziś stawianie sprawy „żenić się czy nie” jest bez sensu, są wolne związki, co nie wyklucza jednak walki płci - reżyser zdradza rozłożenie akcentów w spektaklu i wykorzystanie bitewnego języka miłosnych podbojów. A gdy jest walka, są ofiary - komedia staje się tragedią. - Jak pozytyw i negatyw zdjęcia, na którym w dniu ślubu każdy jest bez skazy, ale pod spodem... - Gajdzis nie ukrywa, że szuka głębiej, choć nie wyjeżdża w tym celu, jak bohaterowie Bałuckiego, do Krynicy. - Małżeństwo było, jest i będzie, ale teatr się zmienił i nie podaje już nic na tacy, stąd nasz „Klub kawalerów” rozgrywa się w wypreparowanej przestrzeni, którą wypełnią... piosenki o miłości - reżyser kończy tajemniczo i nie chce zdradzić, o jakich piosenkach mowa.