Mickiewicz rozwałkowany

"Towiańczycy, królowie chmur" - reż. Wiktor Rubin - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Odbrązawianie odbrązowionego - tak można streścić najnowszy spektakl autorów świeżej i zaskakującej "Carycy Katarzyny". Tym razem o świeżość było o tyle trudniej, że polski romantyzm wałkujemy, także w teatrze, cztery długie lata - od katastrofy smoleńskiej.

Zrealizowani w krakowskim Starym Teatrze "Towiańczycy, królowie chmur" to w dużej mierze kolaż scen o tym, że Adam Mickiewicz (świetny, mistrzowsko operujący ironią Roman Gancarczyk) i jego bliscy (Seweryn Goszczyński, Celina Mickiewiczowa, Ksawera Deybel, Ram Gerszon) za życia nie byli pomnikowymi postaciami, ale ludźmi z krwi i kości, z rejestrem seksualnych i alkoholowych ekscesów, przewin i zdrad.

Mickiewicz zeskakuje z postumentu, na którym stawia go syn Władysław (Bogdan Brzyski), czyszczący szmatką szybki niewidzialnej gabloty muzealnej oddzielającej scenę i widownię, a niepasujące do pomnikowego obrazu elementy wyrzuca do kontenera z napisem "Fakty".

W ścianach okalających scenę tkwią narzędzia narodowych walk: szable, siekiery, śrubokręty i nożyczki, jest też Kasztanka, bez głowy. Bawi znak rozpoznawczy Janiczak - frazy łączące różne perspektywy czasowe: np. w jednym z monologów wieszcz wyjaśnia, że nie dał się wrobić w"patronat powstania listopadowego". Aktorzy Starego grają świetnie, wymowa całości jest jednak nazbyt oczywista. Spłodzony przez wieszcza syn Konrad buntuje się przeciw testamentowi ojca: nie chce rządu dusz i walki, chce być Gustawem. W finale chór dzisiejszych Gustawów, złożony z aktorów i pracowników technicznych teatru, odśpiewa pieśń "I Can Be Your Hero, Baby" Enrique Iglesiasa. Czas na romantyzm bez wojennych konotacji.

Aneta Kyzioł
Polityka
3 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia