Między ironią, a szczerością – czyli Pan Tadeusz w rozkroku
"Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie" - reż. Mikołaj Grabowski - Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu - foto: Jakub Wittchen - mater. prasowe TNPAdaptacja „Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza na scenę teatralną to zadanie ambitne i wymagające. Nie tylko ze względu na obfitość materiału i bogactwo motywów, ale również przez kulturowy bagaż, jaki niesie ze sobą ten klasyk – lektura szkolna, często kojarzona z przymusem i umiarkowanym entuzjazmem.
Mikołaj Grabowski, jak informuje strona Teatru Nowego, podjął się tego wyzwania, decydując się na dekonstrukcję nie tylko samego tekstu, ale także mitologii narodowej, która wyrosła wokół dzieła Mickiewicza i przeniknęła do polskiej mentalności kulturowej.
Grabowski podszedł do materiału źródłowego z dystansem i ironią. Chociaż fabuła i główne wątki pozostają wierne oryginałowi, zmienia się sposób ich prezentacji. Reżyser zręcznie balansuje między patosem Mickiewicza a ironiczną, sprowadzoną „do parteru" wariacją. Już na początku spektaklu widzowie zostają skonfrontowani z obrazem przypominającym teatrzyk szkolny – zdaje się, jakby aktorzy udawali dzieci zmuszane do recytacji fragmentów epopei przez nauczycieli. Kolejne sceny przerysowują dramatyzm, w wyniku czego staje się on komiczny – zwłaszcza w interpretacji Tadeusza, którego przesadna egzaltacja polskością jest celowo groteskowa i nie da się jej traktować w pełni poważnie.
Ten zabieg skutecznie uwspółczesnia utwór, nadając mu soczewkę dzisiejszej perspektywy – pełnej sceptycyzmu i zmęczenia narodowymi mitami. Dzięki temu spektakl nabiera społecznego wydźwięku, krytycznie odnosząc się do polskich wad narodowych. Grabowski ukazuje, że od czasów Mickiewicza w narodzie niewiele się zmieniło – Polaków nieustannie łączy wspólna niechęć wobec „innego".
Chociaż pomysł dekonstrukcji jest bardzo ciekawy, mam wrażenie, że brakuje w nim konsekwencji. Spektakl lawiruje między satyrą a oryginalnym dramatyzmem. Przykładem tego drugiego są sceny śmierci księdza Robaka czy jego rozmowa z Sędzią, które zachowują podniosły ton i każą widzowi traktować się poważnie. To silnie kontrastuje z fragmentami pełnymi ironii i przesady, przez co przedstawienie chwilami traci spójność. Wolałbym, aby Grabowski zdecydował się na jednolitą konwencję – pełną dekonstrukcję i satyrę lub klasyczną adaptację bez elementów prześmiewczych. Spektakl stoi niejako w rozkroku: nie jest ani w pełni wierną adaptacją, ani też w pełni ironiczną wariacją na temat „Pana Tadeusza" Mickiewicza. Obie koncepcje są zrealizowane dobrze, ale gdyby reżyser postawił na jedną, mogłyby być niemal doskonałe.
Bez zarzutu jest natomiast gra aktorska, która wzmacnia ironiczną wymowę spektaklu. Jan Romanowski w roli Tadeusza celnie parodiuje ostentacyjny nacjonalizm – ja wspominałem, jego postaci nie sposób traktować poważnie, co działa na korzyść satyrycznej części przedstawienia. Karolina Głąb jako Telimena zachwyca sceniczną charyzmą, przyciągając uwagę widowni swoją ekspresją i intelektem, podobnie jak jej literacki pierwowzór zjednywała do siebie postacie eposu. Najbardziej urzekła mnie jednak Malina Goehs jako Zosia. Mimo że nie miała wielu scen, jej interpretacja była kwintesencją ironicznej dekonstrukcji – poprzez gesty i ton głosu oddała główne założenie spektaklu. Goehs doskonale wykorzystała niewerbalny język, żeby wyrazić dystans wobec romantycznych ideałów, nadając Zosi zupełnie nowy, świeży charakter.
Warstwa muzyczna budziła we mnie mieszane uczucia. Doceniam zespół grający na żywo, który doskonale budował nastrój scen, ale liczba piosenek wydawała się przesadzona. Są one oparte na tekście Mickiewicza, i mimo że dobrze wykonane wokalnie, nie wnosiły wiele do samego spektaklu. Brakowało im melodyjności i różnorodności, przez co niepotrzebnie wydłużały przedstawienie. Szczególnie zbędne wydawały mi się muzyczne interpretacje opisów otoczenia – grzybobrania, karczmy Jankiela czy dwóch stawów, gdzie Hrabia czekał na Tadeusza. Tego rodzaju zabiegi w mojej ocenie są zbędne w medium wizualnym, jakim jest teatr. Podejrzewam, że zamiarem reżysera było dodatkowe podkreślenie ironii poprzez przerysowanie najnudniejszych dla szkolnych czytelników fragmentów – czytaj, niesławnych „opisów przyrody", ale do mnie osobiście to nie trafiło.
Pomimo tych zastrzeżeń, „Pan Tadeusz" w Teatrze Nowym jest godną polecenia inscenizacją. Mimo że widzę w nim potencjał na jeszcze lepszy spektakl, to jest on już bardzo dobry – co potwierdziły dla mnie owacje na stojąco, które grupa licealistów dała aktorom na koniec całkowicie z własnej inicjatywy. „Pan Tadeusz" Grabowskiego jest propozycją dla tych, którzy chcą zobaczyć klasyk w nowoczesnym, niekonwencjonalnym wydaniu i są otwarci na dekonstrukcję narodowych mitów.
Jeśli jednak ktoś oczekuje celebracji polskości w tradycyjnym ujęciu albo po prostu nie interesuje się nazbyt klasyką, może poczuć się zawiedziony ze względu na wspomniany „rozkrok" tonu sztuki.