Między kacetem a "Europa da się lubić"

20. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Kontakt

Niedziela na Kontakcie budziła mieszane uczucia. Największą rewelacją był dźwiękowy performance wrocławian z Karbido. Zdania na temat spektakli Teatru Węgierskiego i holenderskiego RO mogły być podzielone

Teatr Węgierski z Klużu w Rumunii w "Urodzony na nigdy" zmierzył się z Holocaustem. Spektakl w reżyserii Gabora Tompy nie zachwycał. Przeszkadzał przede wszystkim tekst Andrása Visky\'ego - zacinał się tautologiami, językowymi paradoksami i kalamburami. To zapewne miało przekonać widza o tym, że człowiek, który przetrwał Zagładę, musi gorączkowo poszukiwać tożsamości i w tych swoich rozpaczliwych poszukiwaniach skazany jest na definiowanie się poprzez istnienie samego siebie, poprzez fakt przeżycia. Sytuację Żydów winien jednak określać konkretny świat, w jakim się znaleźli - nie sądzę, aby największym problemem w czasie wojny był kryzys tożsamości, do tego jeszcze odmalowany za pomocą nie rzeczywistych zdarzeń, ale językowych abstrakcji i szkolnych nawiązań do Biblii. Węgrzy dopiero pod koniec pozwolili sobie na zejście do konkretu: przedstawili dość naciąganą paralelę między kacetem i szkołą z obostrzonym rygorem, a w niesmacznym finale z pryszniców spływa na publikę gaz.

Występ formacji Karbido był największą niedzielną niespodzianką na Kontakcie. Muzycy z Wrocławia dali koncert na specjalnie spreparowanym stole, który zamieniał się w gitarę elektryczną, przesterowany bas, banjo, didgeridoo, flet oraz całą gamę perkusyjnych przeszkadzajek. Muzycy płynnie poruszali się między skrajnymi gatunkami: zaczęli od utworów utrzymanych w stylistyce Dead Can Dance i Cocteau Twins, później zajęli się brzmieniami folkowymi, aby na końcu ostro przejść w ciężki industrial i melancholijną elektronikę. Instrumentarium etniczne muzycy wykorzystali w sposób daleki od tradycji, brzmienie filtrowali różnego rodzaju efektami dźwiękowymi, które powielali i cięli samplami w czasie rzeczywistym. Godzinny występ roił się od cytatów muzycznych m.in. z The Stooges ("I Wanna Be Your Dog") i Lou Reeda ("Walk On The Wild Side"). Karbido ujęło publiczność nie tylko pomysłem pokazania stołu jako instrumentu i perfekcją wykonawstwa, ale przede wszystkim wirtuozerską lekkością i humorem

Holenderski zespół RO zamienił pod wieczór małą scenę Teatru Horzycy w salę bankietową - aktorki na żywo ugotowały kolację dla publiczności. 14 mieszkanek Rotterdamu reprezentowało różne europejskie mniejszości etniczne. Panie mówiły o swoich autentycznych pierwszych miesiączkach, spotkaniach z mężczyznami, porodach, śmierci. Przedstawiały te wydarzenia, nie wzbraniając się przed ukazywaniem szczegółów fizjologii kobiecego ciała. W ich wypowiedziach nie było doprawdy nic egzotycznego: nastolatki wstydzą się wyrastających piersi i pierwszych miesiączek, ciało ciężarnej jest święte i kruche, bo rodzi w bólu, a macierzyństwo to błogosławieństwo. Trudno nie polubić tych kobiet przedstawiających historie z własnego życia. Tańczą przed nami, bawią się, gotują, rozmawiają, wspominają i płaczą. Dobre samopoczucie pań rzadko jednak przełamują niepokojące tony. Nie ma bolesnego doświadczenia emigracji, konfliktów etnicznych i wojen, burzliwych relacji z kobiecym ciałem i z męskim światem, który to ciało traktuje wyłącznie jako jeden ze swoich zasobów. Spektakl Alize Zandwijk w pewnym sensie przypomina program telewizyjny "Europa da się lubić", w którym obcokrajowcy opowiadają ciekawostki z życia we własnym kraju. Jest miło i sympatycznie. Ale czy o to chodzi w teatrze?

Grzegorz Giedrys
Gazeta Wyborcza Toruń
25 maja 2010

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia