Między miłością, a cierpieniem
„Kto się boi Virginii Woolf?" - aut. Edwarda Albee - reż. Anna Skuratowicz - Teatr Ochoty w WarszawieDramat spisany przez Edwarda Albee'go zyskał rozgłos dzięki wyśmienitej adaptacji filmowej z lat 60. Film zdobył 5 Oscarów. Opowiada o małżeństwie z długoletnim stażem, które przeżywa kryzys i wzajemnie siebie krzywdzi.
W Teatrze Ochoty reżyser Anna Skuratowicz postanowiła pokazać kryzys w małżeństwach dwóch młodych par. Co pokazuje, że przemoc fizyczna i psychiczna, manipulacja, zdrady i wszelkie „wbijanie szpilek" w związkach może występować bardzo wcześnie. Ten spektakl jest niezwykle realny i życiowy. Wymagający od aktorów i od widzów, ale piękny i warty obejrzenia.
Pikanterii dodaje współczesny i wulgarny język, sceny przemocy, a także trwająca przez 100 minut libacja alkoholowa. Bohaterowie są pijani, a jak wiadomo w stanie nietrzeźwości człowiek jest zdolny do okropnych czynów. Żeby nie było zbyt gorzko – widzowie dostają kilka żartów słownych i doświadczają komizmu sytuacyjnego, który być może nie powinien bawić?
Ta słodko-gorzka historia ukazuje losy małżeństwa Marty (Malwina Laska-Eichmann) i Jerzego (Krzysztof Oleksyn), które oparte jest na wzajemnym krzywdzeniu, przemocy, kłótniach, drwinach i poniżaniu. Małżeństwo Mikołaja (Paweł Janyst) i jego żony (Irmina Liszkowska) również jest toksyczne, bez miłości, pełne kłamstw. Przez cały spektakl – każdy z bohaterów – pokazuje własną perspektywę cierpienia. Każdemu z nich można współczuć, ale każdego można znienawidzić. Publiczność ulega manipulacji. Na końcu wszystko staje się klarowne. Dla mnie ostatnia scena jest fenomenalna i warto na nią zaczekać, aczkolwiek chciałoby się śledzić losy bohaterów jeszcze dłużej.
To przedstawienie jest „proste". Nie ma w nim rozpraszaczy. Scenografia nie zasłania aktorów i składa się z niebiesko-czerwonej kanapy, żółtej pufy, barku z trunkami, szafy grającej i mozaikowatej podłogi. Kostiumy Tomasza Brzezińskiego są codzienne, w ciemnych kolorach – panie ubrane są w sukienki, a panowie w spodnie i koszule.
Napisałam, że przedstawienie jest „proste". Sprostuję. Jest niezwykle skomplikowane w relacjach bohaterów, porusza tematy tabu, ale aktorzy ze sceny nadają proste komunikaty. Grają naturalnie, wprost i, dlatego (moim zdaniem) ten spektakl tak bardzo oddziałuje na publiczność, a jest grany dopiero od roku.
Dla zespołu aktorskiego wielkie brawa! Wspaniałe kreacje! Aktorzy uchwycili to, co ich postacie chciały przekazać. Z jednej strony panowie i panie ze sobą kontrastowały, z drugiej wiele ich łączyło.
Krzysztof Oleksyn jako Jerzy był cudowny! W jednych momentach spokojny, inteligentny mężczyzna, z drugiej bezduszny krzywdziciel. Aktor był w tej roli dynamiczny, opanowany. Do jego bohatera czuło się sympatię i niechęć zarazem. Gratuluję! Malwina Laska-Eichmann jako jedna z najbardziej okrutnych i wrednych kobiet w literaturze odnalazła się bardzo dobrze, ale jej kreacja kruchej Marty, na końcu, to dopiero mistrzostwo! Paweł Janyst z minuty na minutę odkrywał coraz to nowe karty swojego bohatera, aż przestałam lubić Mikołaja. Świadczy to o następnej w tym spektaklu, bardzo dobrze odegranej roli. Irmina Liszkowska pięknie wykreowała postać zagubionej manipulatorki. Naprawdę brawa dla tego zespołu! Bez tych realnych, naturalnych odruchów i emocji nie byłoby magii tego przedstawienia.
Klimat tego spektaklu nie jest łatwy, miły i przyjemny. Momentami kulminacja emocji na scenie jest przytłaczająca, ale z ręką na sercu – piszę, że „Kto się boi Virginii Wolf" w Teatrze Ochoty to pozycja obowiązkowa dla każdego, niezależnie od wieku, płci czy orientacji.
Związki pełne miłości, prawdy i wsparcia są zdecydowanie lepsze niż te pełne nienawiści, kłamstw i hejtu. Pielęgnujmy, a nie niszczmy. Po co cierpieć?
Lepiej kochać.