Mieszczanie flirtują z tabu
"Showtime" - reż: Michał Siegoczyński - Teatr Praga w WarszawieCzego szuka dziś widz w mieszczańskim teatrze? Nie wystarczą już znane twarze i komediowa forma. Potrzebny też brud, niewygodne tematy i złudzenie ryzyka. Jak w "Showtime" Michała Siegoczyńskiego
Teatr mieszczański to dziś fascynujące zjawisko. Nie dlatego, by działy się w nim rzeczy wybitne, przełomowe, odważne. Pod tym względem wszystko po staremu - artystyczne ryzyko nie wchodzi w grę. Jednak przyglądanie się, jak mieszczańskie sceny wchłaniają, przetwarzają, wygładzają z kantów wszystko, co jeszcze niedawno kojarzono z prowokacją, eksperymentem czy brutalizmem, to rozrywka sama w sobie. A może i materiał dla antropologów czy psychologów społecznych.
Gość teatru prywatnego czy rozrywkowego nie obrazi się już za męską goliznę (która jeszcze niedawno, przy „Hamlecie” Krzysztofa Warlikowskiego, prowokowała obrońców moralności do płomiennych wystąpień). Nie fuknie zniesmaczony, jeśli na scenie pojawi się jakaś drażliwa kwestia społeczna. W „Wassie Żeleznowej” Waldemara Raźniaka według sztuki Gorkiego (wystawionej na otwarcie Och-teatru, nowej sceny Krystyny Jandy i Marii Seweryn) publiczność musi przełknąć np. „plugawe słowo » pedofilia «”. Wprawdzie na osłodę pojawi się przed nią zaraz cała seria sentymentalnych klisz z kultury rosyjskiej, ale wrażenie dotknięcia czegoś niebezpiecznego, brudnego, prawdziwego - pozostanie. Na tej samej zasadzie „Balladyna” z najnowszej produkcji Teatru Narodowego (reż. Artur Tyszkiewicz) może być galerianką-prowincjuszką, o której w kulturalnym towarzystwie mówiłoby się z ironią lub szeptem, w niezdrowym podnieceniu. Może nie tylko mordować siostry i kochanków, ale nawet w zawoalowany sposób rozważać aborcję. Moment dyskomfortu rekompensują przecież natychmiast czary, chóry, światła i turkot uruchamianych zapadni, podciągników, podestów, jakimi dysponuje narodowa scena.
"Showtime" Michała Siegoczyńskiego wg "Kto się boi Virginii Woolf" (warszawski Teatr Praga) jest dla osób pamiętających podniecenie wokół spektakli "młodszych zdolniejszych" (Krzysztofa Warlikowskiego, Grzegorza Jarzyny, Piotra Cieplaka) czy operowych eksperymentów Mariusza Trelińskiego doświadczeniem szczególnym. To, co twórcy-buntownicy wypracowali jako sposób podważenia "łatwości, lekkości, przyjemności" ówczesnego teatru, powróciło jako forma skrajnie konwencjonalna, zabawna i wygodna.
Już sama warstwa wizualna z ekranami pleksi, designerską kanapą, kafelkami i podświetlonym barkiem działa jak sygnał ostrzegawczy. Od czasów kanapy w "Królu Rogerze" Trelińskiego czy "Poskromieniu złośnicy" Warlikowskiego przez polskie sceny przewinęły się już tych kanap legiony. Umieszczane niezmiennie w sterylnej przestrzeni nie są już znakiem artystycznego minimalizmu, lekkości, odcinania się od zmurszałego realizmu teatralnego. Odkąd blask, transparentność i przestrzenność upowszechniły się, tego typu obrazek może być już tylko sygnałem - tak, znów jesteśmy w tzw. nowoczesnym mieszczańskim salonie. Paradoksalnie - realistycznie odtworzonym.
W spektaklu opowiadającym o spotkaniu dwóch par - znudzonego małżeństwa z wieloletnim stażem (Ewa Kasprzyk, Krzysztof Franieczek) i młodych karierowiczów (Anna Kłos-Kleszczewska, Antoni Pawlicki) - konwencjonalna jest nie tylko sfera wizualna. Erotyka nie ma już wyzwalającej siły, ale pieprzną atrakcyjność. W scenie rozmowy z rozpartą w wannie Ewą Kasprzyk Antoni Pawlicki jest nagi i dobrze oświetlony. Gdy Hamlet Jacka Poniedziałka wił się w cieniu i wstydzie przed Gertrudą Stanisławy Celińskiej, dokonywał się przełom. Tu wszystko odbywa się już na wesoło, bez edypalnego napięcia, ku satysfakcji pierwszych rzędów. Sformalizowana gimnastyka erotyczna z finałowego tańca, w którym cała czwórka przypomina mechaniczne sex-zabawki, nie przenosi ani ekstazy orgii, ani bólu, pustki czy poczucia rezygnacji i wyczerpania. Ot, dodatek, kolejna scenka w ramach konwencji. Ostry język tylko rozśmiesza. Podszyte banałem są tu wszelkie sugestie homoerotyczne oraz momenty "prawdy o postaci". Każdy z bohaterów ma bowiem chwilę, gdy dokonuje wyznania. Jak w piśmie o celebrytach: strach przed śmiercią, stracone dzieci, kompromitujące motywacje życiowych decyzji - nic nie zostanie pominięte.
Aktorzy meandrują w tej konwencji sprawnie - zwłaszcza barokowa, bezpośrednia Ewa Kasprzyk i neurotyczna Anna Kłos-Kleszczewska. Nie da się jednak oprzeć wrażeniu, że bolesna prawda o mieszczańskim świecie została przykrojona do mieszczańskiego gustu. Pokazuje to, czego szuka dziś w teatrze widz mniej z teatrem oswojony. Wartością stały się nie tylko "lekkość, łatwość, przyjemność" oraz serialowe twarze. Słodkim obiektem pożądania stał się rodzaj flirtu z tabu, tym co takie awangardowe i niegrzeczne. Byle w granicach bezpieczeństwa.
"Showtime" wg "Kto się boi Virginii Woolf" Edwarda Albee\'ego
reż. Michał Siegoczyński
Teatr Praga w Warszawie, premiera 21 stycznia