Miłe złego początki
"Kolacja dla głupca" Teatr Polski w SzczecinieUwielbiam Francisa Vebera. Nie tylko za to, że jest mistrzem komedii sytuacyjno-obyczajowych, ale przede wszystkim za to, że jest człowiekiem renesansu. Na swoim koncie posiada on własne produkcje, reżyserię filmową i teatralną, a także mnóstwo scenariuszy. Tym chętniej wybrałam się na "Kolację dla głupca", którą wystawił Teatr Polski w Szczecinie.
Jak zazwyczaj widownia Teatru była wypełniona po brzegi, istniała nawet obawa, że mogę nie dostać miejsca, ale szczęśliwie problem został zażegnany J. Trzy dzwonki -niechybny znak rozpoczęcia spektaklu, kurtyna w górę, światła gasną i zaczyna się „Kolacja”, kolacja tragiczna w skutkach…
Główny bohater, prócz pracy we własnym wydawnictwie, trudni się wynajdywaniem najróżniejszych indywiduów, posiadających niekonwencjonalne hobby. Wrzuca ich do wspólnego wora z napisem „głupcy” i zaprasza na kolację, która jest tak naprawdę torturą dla nic niepodejrzewającego delikwenta. Zabawa polega na tym, że każdy z czwórki przyjaciół, do których należy nasz wydawca, przyprowadził ze sobą głupca; wygrywa ten z grupy, który znalazł najznamienitszy okaz. Tym razem mężczyzna jest wręcz pewny wygranej - znalazł oto naiwnego księgowego, którego życiowym powołaniem jest robienie małych konstrukcji mostów z ….zapałek. Mężczyzna ów jest życiowym nieudacznikiem, choć pozornie tego nie zauważa - fakt odejścia żony usprawiedliwia faktem niezrozumienia przez nią wspaniałości płynących z budowania mościków. Nie przywiązuje też wagi do swojego wyglądu. Ubrany w przyciasną marynarka, opinająca się na wystającym brzuchu, nie wygląda atrakcyjnie. Mimo to postać jest całościowo bardzo sympatyczna, gwarantuje widzowi świetną zabawę.
Rzecz trochę się komplikuje. Szyderca nie może pójść ze swoją ofiarą na kolacje, ponieważ dopadły go korzonki, niby nic takiego, ale powoduje to lawinę niespodziewanych zdarzeń, tragicznych dla niego w skutkach. Poczciwy głupiec w przeciągu niespełna 2-óch godzin wywraca do góry nogami uporządkowane dotychczas życie mężczyzny. Myli jego żonę, która postanowiła odejść, ale powraca tknięta wyrzutami sumienia, z dawną kochanką - zwariowaną hippiską, wiecznie poszukującą dobrej aury, sprowadza nań kontrolę podatkową (a wydawca może się bać, ponieważ nie płaci podatków za swoje wydawnictwo), tam kontroler całkowicie przez przypadek dowiaduję się, że jego żona ma romans z obecnym klientem. Wściekły i poniżony poprzysięga zemstę. Na kim? Oczywiście, że na połamanym wydawcy, który z minuty na minutę zaczyna coraz bardziej żałować, że zaprosił do siebie głupca, a ten nadal nie widzi swych wad, zależy mu tylko na zaprezentowaniu swoich projektów, ponieważ to miała być myśl przewodnia całej intrygi.
W konsekwencji wszystkich zbiegów okoliczności, głupiec dowiaduje się o swojej roli w całej tej farsie. Wygłasza on tyradę na temat myślenia nad tym, co się mówi, że nie można nazywać kogoś „głupcem”, tylko dlatego, iż jego hobby i styl życia różnią się od naszego. Po tejże przemowie dzwoni do żony wydawcy i tłumaczy jej, kim jest, dlaczego dzwoni, co czuje teraz jej mąż i prosi ją o telefon (wcześniej mówi, że dzwoni z budki telefonicznej - ten niepozorny szczegół jest istotny w konwencji zakończenia spektaklu). Po tym wszystkim głupiec zyskuje w oczach mężczyzny - widoczne jest to w słowach, że tym jednym gestem spłacił on wszystkie dotychczasowe kolacje i pomścił wszystkich „gości” tychże spotkań. Za chwilę dzwoni telefon. Wzruszony głupiec zapomina, że powiedział, iż telefonował z budki, odbiera i mówi, że już daje męża…tym samym kłamstwo wychodzi na jaw i cała zabawa zaczyna się od nowa…
Z premedytacją nie opisałam dokładniej fabuły spektaklu. Myślę, że dla każdego teatralnego smakosza powinna być to lektura obowiązkowa. Takiej porcji śmiechu, lekkiej adrenaliny i zabawy nie doświadcza się za każdym razem, dlatego jeszcze raz bardzo gorąco polecam „Kolację dla głupca”!