Miłość i teatr, czyli okienko w okienku

"Lublove" - reż. Joanna Lewicka - Stowarzyszenie Artystów "Bliski Wschód"

W tym teatrze, siedząc na którejś z siedmiu, może ośmiu ustawionych w rzędach ławek, widzimy przed sobą dwie futryny: jedna w drugiej, ta dalsza nieco przesunięta w lewo. Ławki stoją w podłużnym pokoju na parterze pewnej kamienicy Starego Miasta w Lublinie.

Za plecami zakratowane okno wychodzące wprost na Jezuicką i fronton Teatru Starego, przed nami kawałek pokoju, kawałek przedsionka i następny pokój, w głębi korytarza. Rozmiar sceny - całe kilkanaście metrów na jakieś dwa i pół. Dwa i pół metra, i dwa i pół pokoju dla teatru, który czasem się pojawia w prywatnej galerii Piękno Panie (kto był ten wie). Teatr się pojawia za przyczyną Joanny Lewickiej, pani reżyser i freelancer, może ostatniego Mohikanina lubelskiego offu. Teatr swojej nazwy jak dotąd nie ma, spektakl pokazany był premierowo w ostatnim tygodniu lipca 2016 roku w Lublinie, a w sierpniu w pociągu relacji Berlin-Wrocław (!), i nosi tytuł "Lublove". Scenariusz napisał zespół, oprócz pani reżyser stworzyła go dwójka aktorów, występujących w emploi amantki i amanta: Katarzyna Tadeusz i Wojciech Kaproń.

Joanna splata swój autorski teatr z zaskakujących pomysłów i zestawień, rzetelnej lektury tekstu, bliskiej współpracy z aktorami. Tu w Lublinie pracuje w systemie projektowym, dobierając swobodnie współpracowników i trzymając się w bezpiecznym dystansie od ciepełka instytucji, co ma swoje korzystne i niekorzystne skutki, a właściwie - przesądza o jego specyficznej poetyce. Podstawowe składniki to obsada skrojona na potrzeby konkretnej idei, zamiłowanie do zespołowości, wpisywanie teatru w pozateatralne przestrzenie, mocne własnym pierwotnym znaczeniem, szukanie własnej a nie zadanej literatury teatralnej, no i te dwie przeklęte boginie teatru na obrzeżach - Efemeryczność i Oszczędność, pod których gwiazdą, z wyboru, niekoniecznie z zamiłowania, pracuje artystka. Lubię teatr Joanny, przyznajmy to od razu, żeby uniknąć nieporozumień, za to że robi go najwyraźniej dla ludzi i po to, by rozmawiać z ludźmi o wyraziście postawionych tematach.

Dwie futryny, jak okienko w okienku. A w tych okienkach pojawiają się w przeróżnych konfiguracjach panienka i pan, bliżej i dalej, czasem na metr i dwa obok widzów, czasem na wprost, albo w dalekiej perspektywie. Siłą napędzającą to zdarzenie jest atrakcyjny i nośny pomysł - przywołanie najsłynniejszych tekstów miłosnych, ułożonych w porządku nazwijmy to chronologicznym, i wcielenie ich w jedną, wciąż tą samą parę. Adam i Ewa, Oblubienica i Oblubieniec z "Pieśni nad Pieśniami", Kleopatra i Antoniusz, Piękna i Bestia, Tristan i Izolda, Rhett Butler i Scarlett O'Hara Udane decyzje obsadowe i sprytna reżyseria spowodowały, że te wdzięczne i niewdzięczne "role" dość łatwo przyrastają do wykonawców. Wojtek Kaproń to wyrazisty tancerz, którego łatwo zmienić w aktora charakterystycznego, ale zarazem i emanujący testosteronem przystojniak. Kasia Tadeusz - niesłychanie plastyczna, swobodnie poruszająca się w pastiszowych rejestrach i w wariacjach na temat wdzięku.

Całość reżysersko oprawiono dość prostym, a w zasadzie banalnym zabiegiem podkreślania dystansu do tekstu i do postaci, przypominania faktu, że tutaj się gra, i że On i Ona w tej zabawie w wyliczankę cytatów z miłosnego kanonu są niejako zmuszeni do patosu, egzaltacji, obrazkowego, filmowego i komiksowego skrótu. Trzecim bohaterem tej gry w grę jest kostium, ten rodzaj ubrania, który zawiera w sobie to kulturowe "coś jeszcze". Liczne przebieranki z konieczności odbywające się na oczach widzów, albo tuż obok "sceny", w najbliższym kącie, to jeszcze jeden sygnał oddalenia. Odsyłają poza teatralne tu i teraz, do czegoś co jest nieco dalej, do kodu kulturowego, do naszych skojarzeń, wspomnień, w których mieszkamy czasem tak silnie jak i w realności. Tak jakby już się nie dało mówić o miłości bez umieszczenia jej w oknie, w jakiejś matrycy, bez tych wszystkich groteskowych trykotów, sztucznych wąsów, peruk i krynolin - w które z zabawną, udawaną nieporadnością co chwilę stroją się wykonawcy. Symboliczna jest nagość, od której się zaczyna się spektakl. Od tej rajskiej nagości Adama i Ewy w naszym kręgu kultury wszystko się zaczyna, od jej porzucenia rozpoczęliśmy proces naciągania na siebie stosów ubrań, nieustannej kulturowej przebieranki, i dziś patrzymy na sprawy niematerialne, takie jak miłość między ludźmi, zawsze "poprzez". Maska, konwencja, klisza, rama - jako narzędzia do poszukiwania bezpośredniego, dotykalnego, zawłaszczającego doświadczenia Gorzki paradoks. Próbą jego odczarowania była towarzysząca spektaklowi wystawa grupy Piękno Panie. Teatr, film, baśń, mit - a wokół historie miłosne Lublinian, wysnuwane z przedmiotów codziennego użytku, umieszczone na ścianach galerii jako scenografia przedstawienia. Niematerialne, lekkie teksty kultury - i ciężkie, dotkliwe przedmioty i powikłane biografie, "relikty zapomnianych miłości".

Uwierała niekiedy surowość, szkicowość kilku scen, ucieczka w pantomimę, w demonstracyjne odegranie anegdoty, a w tle czaiły się pytania i kwestie w stylu - czy istnieje miłość? czym jest? Ach, miłość, ta wiecznotrwała siła, ta tajemnica i tak dalej. Ale na szczęście nastąpił cud odbanalizowania. Spécialité de la maison w teatrze Joanny Lewickiej to zaskoczenia aplikowane w chwili, kiedy wydaje się, że wszystko już zostało powiedziane, takie małe pułapki zastawiane nie na uwagę, ale na wrażliwość i intelekt widza, "znienacki", jak je sobie nazywam na swój prywatny użytek. Taki znienacek w "Lublove" występuje pod koniec spektaklu, kiedy powoli przestaje smakować przyjemność, która płynie z zabawy w "znacie to?" i w docenianie pastiszu, kiedy wydaje się że jest to jednak - tylko, i aż - zbiór klisz, zaledwie playlista sklejona ze złotych przebojów, w tym przypadku tak zwanych pościelówek. Jeszcze nie gaśnie śmiech wywołany przez arcyzabawną scenę na motywach słynnego finału filmu "Przeminęło z wiatrem", w której Wojtek Kaproń w roli czułego brutala z papierosem ma swoje niezapomniane pięć minut, kiedy znienacka otrzymujemy cios. Katarzyna Tadeusz mówi monolog-wyznanie miłości, pożyczony ze sztuki "Łaknąć" Sarah Kane. Prosto, bez nadmiernej emfazy, z takim szczególnie trafnym, uderzającym rodzajem prywatności, oszukanej, ale przecież tak ludzko-nieludzko prawdziwej, którą może dać tylko teatr. Odurzający zapach celuloidowej kliszy, gdzie pomimo fizycznej obecności wszystkich osób istnieje tylko pustka, reprezentacja, klisza i nic ponadto - i nagłe pojawienie się przestrzeni dla żywej obecności, empatii, identyfikacji ze światem emocji drugiego człowieka. Z tego ostrego zestawienia tworzy się energetyczny teatr, który oferuje nagłe wyładowanie, bezpośrednie, intensywne przeżycie, i trochę materiału do przemyśleń na potem. Mały to i mądry teatr, chociaż nie ma nawet nazwy.

Grzegorz Kondrasiuk
Lubelski Informator Kulturalny ZOOM
15 września 2016

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...