Miłość w czasach niepokoju

Rozmowa z Waldemarem Zawodzińskim

„Turandot" jest formą przypowieści, ale czy robi się ją bardziej baśniowo, czy bardziej powściągliwie, koncentrując się na istocie, na jej przekazie, a nie na otoczeniu, barwność tego świata - ważne jest, że to przypowieść, która daje nam duże możliwości interpretacyjne.

Już 20 lipca w Operze Leśnej w Sopocie premiera opery Giacomo Pucciniego „Turandot" pod kierownictwem muzycznym Keri-Lynn Wilson. O tym wydarzeniu z jego reżyserem, Waldemarem Zawodzińskim rozmawia Grażyna Antoniewicz z Dziennika Bałtyckiego.

Grażyna Antoniewicz: Co znalazł pan niezwykłego w tej ostatniej operze Pucciniego?

Waldemar Zawodziński - Urzekło mnie to, co można zobaczyć też w innych dziełach kompozytora, ale tutaj pojawia się w jakiś szczególny sposób. Puccini ma dwa ulubione typy kobiet. Powiedziałbym nawet, że to ta sama kobieta rozpisana na dwa krańcowo różne warianty. Turandot uosabia zniszczenie i śmierć, ale jak każde zło ma również siłę przyciągania. Kusi nie tylko swoim pięknem, ale również czymś niedościgłym, nie do pochwycenia, nie do zdobycia. Kreuje się na istotę prawie boską, znajdującą się poza zasięgiem ludzi.

Można ją podziwiać, pożądać, ale nie można jej zdobyć...

I jest drugi biegun, zupełnie innego obrazu kobiecości. To postać służki, która oddaje życie. Jej śmierć nie jest samobójstwem w znaczeniu desperacji, targnięcia się na własne życie w obliczu jakiegoś dramatu. To ofiara złożona z jej miłości. To istotne, bo obserwujemy we współczesnym świecie ogromny deficyt miłości, widzę to po sobie, ale też po widzach. Dlatego potrzeba mówienia o miłości jest ogromna. W tym cynicznym, targanym niepokojami XXI wieku, chcemy mówić o miłości, która nie jest romansem, nie jest miłostką, tylko czymś najwspanialszym, co możemy z siebie wydobyć. To są te Himalaje człowieczeństwa - miłość do drugiej osoby. A to uosabia właśnie ta istotka, szara służka księżniczki, która poświęca wszystko, łącznie ze swoim życiem. I to właśnie jej miłość ratuje świat.

Mówi pan, że to ona zbawia świat?

Tak, dzięki niej dokonuje się jakiś cud transformacji, ze świata zła i śmierci w świat miłości. To w niej jest moc zbawienia tego świata. I to przede wszystkim jest w tej opowieści niezwykłe.

Puccini miał jakiś ogromny dar kreślenia postaci, często krańcowych, kontrowersyjnych, ale zawsze niezwykle wyrazistych, niezwykle złożonych. I nie są to tylko figury operowo-poetyckie. Jest w nich ogromny ładunek emocjonalny - to postacie pełnokrwiste. Fascynujące jest to, jak portretuje kobiety. Im dłużej rozmyślam nad tą historią, tym bardziej myślę sobie, że Liu i Turandot to jest jedna postać.

„Turandot" stwarza różne możliwości interpretacji, różnie ją wystawiano - egzotycznie, współcześnie. Jaką drogę pan wybrał?

Mnie nie interesuje ten aspekt wschodniej egzotyki i fantastyki świata, który wyłania się z libretta, są w tej operze również niezwykle piękne inspiracje muzyczne Wschodem. Jak wiemy, kompozytor był niezwykle wyczulony na związek słowa z muzyką i bardzo precyzyjny w egzekwowaniu tego, co chciał uzyskać od autorów libretta. „Turandot" jest formą przypowieści, ale czy robi się ją bardziej baśniowo, czy bardziej powściągliwie, koncentrując się na istocie, na jej przekazie, a nie na otoczeniu, barwność tego świata - ważne jest, że to przypowieść, która daje nam duże możliwości interpretacyjne.

Opowieść można przeczytać, a przypowieść...

Można się w niej rozczytywać i za każdym razem odnajdujemy w niej coś istotnego. Chcę, żeby to była przypowieść o tym, jak miłość zwyciężyła śmierć. Pomimo że scenografia jest rozbudowana, to najważniejszy dla mnie jest jej funeralny charakter. Odnajdujemy go też w libretcie - w liczbie określeń i nawiązań do umierania. Ta śmierć jest wszechobecna u Pucciniego. Można powiedzieć, że za czasów Turandot śmierć objęła świat w swoje posiadanie. Stąd w scenografii pojawia się biel - symbol śmierci i wachlarze, które mają na zakończeniach ożebrowania ostre piki, którymi można jak sztyletami przeciąć tętnicę szyi.

Czy las otaczający scenę Opery Leśnej przeszkadza, czy pomaga, a może to sprawa mniej istotna?

Jestem autorem scenografii i reżyserem wielu dużych widowisk rozgrywających się w plenerze, dużych halach lub na stadionach. Dla mnie otoczenie zawsze jest niezwykle inspirujące. Tu, w Operze Leśnej, ogromnie cieszy mnie zestawienie tych wyrafinowanych, ale surowych form z tą bujną zielenią, z życiem, które poza sceną, w tym lesie, tak okazale się manifestuje. To jest bardzo piękne. Przy każdej nowej realizacji bardzo ważna jest dla mnie przestrzeń, w jaką mam wpisać się ze swoją inscenizacją. Wiedziałem, że z tego otoczenia trzeba zrobić bardzo ważny element - nie można go pominąć, unieważnić, zbagatelizować. To jest wyjątkowo piękne miejsce i stąd też ten las w tle również zagra. Nie tylko będzie jakąś ciemną przestrzenią z tyłu, ale on do nas przemówi.

Jak się panu pracowało nad tą operą?

Puccini ma w sobie taką siłę dramatyzmu, jest tak poruszający i tak elektryzujący, że wobec jego twórczości nie można pozostać obojętnym. To jest tak, że przychodzi się na próbę i tam muzyka natychmiast człowieka wypełnia. Bywa, że realizuje się operę, gdzie muzyka tak nie inspiruje, nie jest tak wszechobecna. Ale jak się pracuje nad Puccinim, to muzyka bierze wszystkich w posiadanie. Ma w sobie jakiś rodzaj mocy, czaru, geniuszu tego kompozytora. W związku z tym, że pobudza, elektryzuje nas - nawet jak przychodzi się na próbę w różnej kondycji, zmęczonym, znużonym, to wystarczy, że zabrzmi muzyka i już człowieka porywa, ma tę siłę, tę moc. Łatwo ulega się jej czarowi. I w pewnym sensie działa jak narkotyk.

Wcześniej nie realizował pan „Turandot"...

Są inne opery, które robiłem dwu-trzykrotnie w różnych okresach czasu. To też jest interesujące, jak po latach wraca się do jakiegoś tytułu, co innego się w nim odnajduje i inaczej interpretuje. Z „Turandot" w pracy zetknąłem się po raz pierwszy. Myślę, że ten tytuł niesie dla reżysera ogromne bogactwo interpretacyjne. Ale przede wszystkim, jak ma się świetnych artystów i przychodzi się na próby z przyjemnością, to nawet jeśli pojawiają się jakieś trudności, to pracuje się z radością. To wszystko zależy od obsady, a tu jest ona znakomita. Znakomici artyści i wspaniali ludzie, co też nie jest bez znaczenia. Coraz częściej ważne jest dla mnie nie tylko dążenie do jakiegoś ideału, który mam w wyobraźni, do sfinalizowania w jak najlepszej postaci zamysłu, ale tak samo jest podczas prób. Im jestem starszy, tym ma to dla mnie większe znaczenie.

Ale wreszcie przychodzi konfrontacja z widzem...

Oczywiście, finalnie robimy to dla widzów. Ale jeśli spotkania z artystami na próbach mnie cieszą, mam poczucie głębokiego sensu. Wiem, że to jest coś więcej niż zawód. To jest coś najpiękniejszego.
__

Giacomo Puccini - Podobno kilkuletni Giacomo Puccini stwierdził, że najbardziej na świecie kocha muzykę, dziewczęta, ptaki i mrówki. Temu wyznaniu pozostał wierny do śmierci. Muzyka była treścią jego życia, jej środkami kreślił kobiece postaci niemające sobie równych wśród operowych heroin.

Puccini urodził się 22 grudnia 1858 roku w miejscowości Lukka w Toskanii. Rodzina od pięciu pokoleń związana była z muzyką, a zawód kompozytora przechodził z ojca na syna. Ojciec Giacoma początkowo kierował wykształceniem muzycznym syna, niestety, przedwcześnie zmarł, i tylko dzięki staraniom matki Puccini nie przerwał studiów muzycznych.

W 1884 roku na prapremierze pierwszego swojego dzieła scenicznego, opery „Le Villy" młody kompozytor kłaniał się ze sceny, wstydząc się swego wytartego ubrania o kolorze kawy. Ale już następne opery przynoszą mu coraz większy rozgłos, sławę, zaszczyty, uwielbienie - wreszcie majątek - iście królewski.

„Turandot" to jedno z najwspanialszych osiągnięć Pucciniego, a tytułowa partia jest niezwykle efektowna i... piekielnie trudna, niemal cała śpiewana jest bowiem w najwyższym rejestrze dramatycznego sopranu. Libretto opery według sztuki Carlo Gozziego „Turandot" napisali Giuseppe Adami i Renato Simoni, który służbowo przebywał dłuższy czas w Chinach i świetnie znał miejscowe zwyczaje, literaturę, kraj. Przyjaciel Pucciniego, baron Fassini, pracujący niegdyś w konsulacie w Chinach, pomagał kompozytorowi w rozwiązywaniu problemów, jakie niósł egzotyczny temat.

„...Godzina za godziną, minuta za minutą myślę o Turandot i wszelka muzyka, jaką dotąd napisałem, coraz mniej mi się podoba..." (to fragment listu Pucciniego do G. Adamiego z 1924 roku).

„Turandot" to opera, której kompozytor nie dokończył. Partyturę doprowadził do połowy III aktu, do duetu Turandot i Kalafa. Ten duet oraz krótki finałowy obraz skomponował z pietyzmem - na podstawie 36 szkiców i notatek pozostawionych przez Pucciniego - autor wielu oper Franco Alfana.

W 1924 roku Puccini umarł w klinice w Brukseli na raka krtani. Śmierć kompozytora okryła żałobą całe Włochy: gazety ukazały się z czarnymi obwódkami, a ciało Pucciniego uroczyście sprowadzono z Belgii i pochowano w zacisznej willi w Torra del Lago, w kaplicy znajdującej się obok jego dawnej pracowni, w której powstała większość oper ostatniego z muzycznej dynastii Puccinich.

Baltic Opera Festival 2024
Już jutro rozpocznie się Baltic Opera Festival 2024. W programie opery „Turandot" i „Latający Holender". Dla dzieci przygotowano „Jasia i Małgosię". Będzie też koncert w hali gdyńskiej Stoczni CRIST, na którym usłyszymy IX Symfonię Ludwiga van Beethovena.

Festiwal powstał z inicjatywy Tomasza Koniecznego, światowej sławy solisty i aktora. Pomysł, by wykorzystać niesamowitą przestrzeń sopockiej Opery Leśnej, zrodził się w 2009 roku, gdy artysta po raz pierwszy wystąpił na tej scenie w „Złocie Renu" Richarda Wagnera. Inicjując festiwal, nawiązał do przedwojennej tradycji wystawiania dzieł operowych, dzięki którym Sopot w latach 30. XX wieku nazywany był Bayreuth Północy.

Festiwal zainauguruje opera Giacomo Pucciniego „Turandot" pod kierownictwem muzycznym Keri-Lynn Wilson, w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Jako Turandot zobaczymy Liudmylę Monastyrską, czołową solistkę Narodowej Opery Ukrainy, która śpiewała ją również w nowojorskiej Metropolitan. Partnerować jej będą niemiecki tenor Martin Muehle (do Sopotu przyjeżdża niemal wprost z festiwalu Arena di Verona) oraz Izabela Matula i Rafał Siwek. Spektakl zobaczymy również 25 lipca.

Opera Engelberta Humperdincka „Jaś i Małgosia" - to baśń teatralna, którą znają dzieci w całej Europie. Na festiwalu zobaczymy realizację Teatru Wielkiego w Łodzi, w reżyserii Natalii Babińskiej, pod muzycznym kierownictwem Rafała Janiaka.

Na scenę Opery Leśnej w Sopocie 24 lipca powróci także widowiskowa superprodukcja Opery Bałtyckiej w Gdańsku, czyli „Latający Holender" Richarda Wagnera, w reżyserii Barbary Wiśniewskiej, z dyrygentem Yaroslavem Shemetem. W tytułowej roli usłyszymy Tomasza Koniecznego, w roli Senty litewską sopranistkę Vida Mikneviciute. Jako Mary wystąpi Małgorzata Walewska.

Szczególnym wydarzeniem w trakcie Festiwalu będzie koncert „Solidarity & Freedom" w hali Stoczni CRIST w Gdyni. Podczas koncertu Ukrainian Freedom Orchestra wykona IX Symfonię Ludwiga van Beethovena oraz utwór „Bucza". Lacrimosa na skrzypce solo i orkiestrę Victorii Vity Polevá. Ukrainian Freedom Orchestra to zespół powołany w 2022 roku dzięki inicjatywie Metropolitan Opera w Nowym Jorku i Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie. Orkiestrę tworzą uchodźcy zmuszeni do opuszczenia kraju ze względów bezpieczeństwa, ukraińscy muzycy będących członkami orkiestr europejskich oraz instrumentaliści grający w krajowych zespołach. Orkiestrę prowadzi Keri-Lynn Wilson, kanadyjska dyrygentka pochodzenia ukraińskiego. Ukrainian Freedom Orchestra usłyszymy w Operze Leśnej w Sopocie także podczas spektakli „Turandot".

Grażyna Antoniewicz
Dziennik Baltycki
20 lipca 2024

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia