Miłość w czasach popkultury

"Romeo i Julia" - reż: A. Duda-Gracz - Krakowski Teatr Scena STU

"Romeo i Julia" Agaty Dudy-Gracz rozpatruje dojrzewanie do miłości bohaterów na różnych etapach ich życia, począwszy od młodości aż do śmierci. Spektakl pragnie ukazywać oblicza miłości prawdziwej, odartej z fałszu, ale ukazuje głównie jej brak i pustkę relacji międzyludzkich. Dekonstrukcja miłości idealnej doprowadza do dość banalnych wniosków.

„Romeo i Julia” Agaty Dudy-Gracz rozpatruje dojrzewanie do miłości bohaterów na różnych etapach ich życia, począwszy od młodości aż do śmierci. Julia to nie jedna i ta sama kobieta, ale zupełnie różne bohaterki (i aktorki), począwszy od spontanicznie naiwnej nastolatki, przez dojrzałą, rozgoryczoną życiem kobietę, aż do umierającej staruszki. Każdej z nich towarzyszy inny Romeo obrazujący i zmieniający się wraz z wiekiem w inny typ mężczyzny. Na scenie wszyscy istnieją symultanicznie, skupiając się na szpitalnych łóżkach lub chaotycznie podrygując, jak na podmiejskim dancingu.  

W spektaklu tekst Szekspira został bardzo mocno okrojony, pozostały jedynie namiastki rwanych dialogów, uwydatniając głównie „scenę balkonową”, opowiedzianą na wiele sposobów, niczym historyjka w „Ćwiczeniach stylistycznych” Raymonda Queneau. Monolog Julii w ustach kolejnych aktorek przełamuje swoją utartą semantykę, przedstawiając wszystkie odcienie miłości i wyrażając zupełnie skrajne emocje: niedojrzałość psychiczną nastolatki, namiętność pożądania, rozpacz zdradzonej kochanki popełniającej samobójstwo, gorycz i wściekłość kobiety żyjącej w toksycznym związku z mężczyzną, który jej zupełnie nie docenia, aż po przebywającą w szpitalu staruszkę, która nie pamięta już swojej kwestii. Obrazom relacji tych par daleko do zmitologizowanych uczuć kochanków romansu wszechczasów, daleko im też do szekspirowskiej tragedii.  

Spektakl pragnie ukazywać oblicza miłości prawdziwej, odartej z kulturowego fałszu, ale ukazuje głównie jej brak i pustkę relacji międzyludzkich. Dekonstrukcja miłości idealnej doprowadza do dość banalnych wniosków, że uczucia wraz z wiekiem zanikają, a ich miejsce zajmuje rutyna, kłótnie partnerów, rozstania, żal i tęsknota za miłością młodzieńczą. Głównej pary kochanków ciężko się w tym ujęciu doszukać - miłość groteskowej, pierwszej Julii, przeczącej wszelkim ujęciom amantki z pierwszym Romeem nie wydaje się być na tyle głęboka, aby była warta heroicznych poświęceń i tragicznego zakończenia.  

Cała inscenizacja jest mocno przesycona kiczem przywołującym estetykę musicalowej wersji „Romea i Julii” Teatru Buffo i nie wiadomo po co – muzycznymi wtrętami Parysa wyśpiewującego wszystko, co się da, łącznie z „Jabłuszkiem pełnym snu” Mieczysława Wojnickiego. Tandetność manifestuje się już w kostiumach i płaskich odwołaniach do kultury masowej, jak na przykład Rosalina udowadniająca swoją osobą, że mężczyźni, zanim się ślepo zakochają w niezbyt inteligentnej i mało atrakcyjnej panience, wolą seksbomby na wzór Marilyn Monroe. Dodatkowo, spektakl przepełniony jest aż nadto czytelnymi metaforami, jak chociażby: Romeo rzucający kości o swój niepewny los, Julie poukładane od najmłodszej do najstarszej na łóżkach połączonych jak kawałki domina, śmierć, jako spadające z nieba różane płatki, etc., etc.  

W „Romeo i Julii” Agaty Dudy-Gracz znajdzie się kilka dobrych scen, które są w stanie się obronić, ale nie uratują one spektaklu jako całości. Zabrakło w nim głębszego sensu i celu, nie mówiąc już o tym, że zabrakło Szekspira. O ile zadanie pytania: co by było, gdyby Julia przeżyła albo gdyby przeżyli oboje, wydaje się być atrakcyjne, o tyle odpowiedź na nie, będąca głównie kompilacją truizmów i scenicznego chaosu, niestety już nie.

Aniela Pilarska
Dziennik Teatralny Kraków
22 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

Dziadek do orzechów (P...
Rudolf Nuriejew
Zobacz arcydzieło baletu z Paryskiej ...