Miłość w czasach terroryzmu

"Koniec to nie my" - reż. Marcin Liber - Teatr Studio w Warszawie

Czy terroryzm jest dobrym tematem, aby zbudować wokół niego sztukę teatralną? Zamachy z 11 września 2001 roku i sztuka o miłości? Pozornie ze sobą niezwiązane, a jednak... Marcin Liber w sztuce "Koniec to nie my" w Teatrze Studio znalazł punkt wspólny dla obu tych motywów. Jak udało mu się je połączyć?

W sztuce Carstena Brandaua spotykamy trzech bohaterów. Na głównym planie stoją: Ziad Samir Jarrah (Marcin Bosak), zamachowiec z 11. września, oraz Aysel Senguen, jego partnerka. Rolę Aysel znakomicie interpretuje Lena Frankiewicz, która na scenie jest eteryczna, poruszająca i niezwykle autentyczna. Jej interpretacja skupia na sobie całą uwagę i, moim zdaniem, buduje główny wątek sztuki, której motywem przewodnim jest miłość oszukiwanej kobiety do prowadzącego podwójne życie mężczyzny, związek brutalnie zakończony 11. września 2001 roku. Miłości trudnej, zakłamanej, niespokojnej... a, jednocześnie, niespotykanie silnej. Aktorka oddaje zagubienie, niepewność i rozpacz kobiety, która w jednej chwili zostaje porzucona, a okoliczności rozpadu jej związku nie pozwalają na odnalezienie spokoju i wplątują ją w wieczną grę śledztw, zeznań i domysłów.

Dialogi z Aysel prowadzi trzecia, tajemnicza, niezdefiniowana postać (Mirosław Zbrojewicz), która cały czas krąży wokół bohaterów, nie odbierając im jednak głównych ról. A kto (lub co) gra tutaj główną rolę? Co w istocie dzieje się na scenie? W spektaklu możemy spotkać cały wachlarz najróżniejszych środków wyrazu, od przejmującego śpiewu, przez obrazy samookaleczenia, aż po efekty świetlne i muzykę na żywo. Lecz czy przypadkiem nie jest ich odrobinę... za dużo? Oglądając niektóre sceny, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia z przerostem formy nad treścią, gdyż temat przewodni spektaklu momentami zanikał, dając upust artystycznemu popisowi. Niezwykle udanemu i efektownemu, niekiedy jednak niezupełnie zrozumiałemu. Spektakl, z pewnością głownie dzięki tym środkom wyrazu, pozostawia uczucie niepokoju, niepewności, chaosu. Niespotykanym efektem było prowadzenie przez bohaterów scenariusza "na żywo", granie roli narratora, wypowiadanie didaskaliów... Dosyć zaskakujący to zabieg, z którym miałam okazję spotkać się pierwszy raz, a który, w moim odczuciu, nasila niepokój.

Niecodzienna jest również cała oprawa sztuki: scenografia, zbiór dosyć przypadkowych przedmiotów, materacy, butów, zdjęć, kabli mikrofonowych... Wykorzystanie technologii, video, muzyki na żywo - nadające dynamiki i urozmaicające akcję. Widzowie mieli okazję być w centrum wydarzeń, uczestniczyć w nich bardziej osobiście, siedząc na kanapach ustawionych niemalże na scenie i, niekiedy wchodząc w interakcję z bohaterami. Spektakl, między innymi właśnie pod tym względem, bez wahania uznać można za nowatorski i niepowtarzalny, a - przede wszystkim - nieprzewidywalny. Nawet po szczegółowym zapoznaniu się z opisem i informacjami prasowymi na jego temat, nie sposób było przewidzieć, czego można się po nim spodziewać.

O czym w rzeczywistości opowiada sztuka "Koniec to nie my"? O terroryzmie? O kondycji współczesnego świata? O miłości? O tragicznie zakończonym związku? Dla mnie jest to raczej opowieść o zagubieniu. Wszystkie środki wyrazu, dialogi i ruch sceniczny potęgowały we mnie poczucie zagubienia i właśnie w nim znalazłam oś całego spektaklu. "Koniec to nie my" szokuje, zadziwia, przeraża, rozczula... Każdy widz opuści salę z inną refleksją, innym odczuciem, inną interpretacją... I myślę, że w tym właśnie tkwi jego niepowtarzalność.

Agata Kruk
Mgzn.pl
8 października 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...