Miłość wolnym ptakiem jest
"Carmen. Toujours la mort" - reż. Krzysztof Cicheński - Teatr Wielki w PoznaniuSpektakl-instalacja, który swoją premierę miał 14 listopada ubiegłego roku to powiew świeżości dla opery Bizeta opartej na noweli Prospera Meriméego. Wzbogacony w cytaty Susan Sontag, Michela Leirisa i autorską kompozycję Teoniki Rożynek "the end - drugi finał carmen" spektakl w nowoczesny sposób pokazuje historię ikonicznej kobiety kultury europejskiej.
Nowela, która stała się podstawą opery Bizeta to opowieść o żołnierzu Don Jose, pięknej i niepokornej Cygance Carmen i ich romansie. Carmen udaje się uwieść żołnierza w momencie gdy sama ma zostać aresztowana, dzięki czemu udaje jej się uniknąć kary. To Don Jose trafia do więzienia, kobieta natomiast dołącza do bandy przemytników i rozkochuje w sobie kolejnego mężczyznę - torreadora Escamilla. Gdy Don Jose opuszcza areszt decyduje się uciec z Carmen w góry, jednak kochankowie z czasem odkrywają wady swojego romansu, a ich historia kończy się tragicznie - śmiercią Carmen z rąk żołnierza.
Spektakl Carmen. Toujours la mort skupia się przede wszystkim na ewolucji postaci Carmen (Magdalena Wilczyńska-Goś) - nie widzimy od początku pięknej kobiety w czerwonej sukni, uwodzącej każdego mężczyznę swoją obecnością. Obserwujemy natomiast kobietę w koszuli szpitalnej, zmęczoną i zmartwioną, która w pierwszych minutach spektaklu stawia karty tarota - wszystkie wróżące jej śmierć. Kiedy godzi się ze swoim losem rozpoczyna się jej prawdziwa przemiana w kobietę z noweli Meriméego.
Pojawia się pielęgniarka, która po kolei wykonuje kobiecie makijaż, zakłada czarną perukę oraz ubiera w czerwoną suknię. Wszystkie czynności wykonuje z jak największą starannością, a w międzyczasie Carmen rozpoczyna słynną Habanerę. Jednakże śpiew kobiety słyszymy tylko w przerwach między kolejnymi zabiegami pielęgniarki - w tych chwilach orkiestra, chór mężczyzn oraz wszyscy obecni na scenie zastygają w bezruchu i spoglądają z wyczekiwaniem i niecierpliwością, aż Carmen znów podejmie swoją pieśń. Scena ta jest tak ikoniczna a zarazem komiczna, że nie sposób ukryć uśmiechu pod nosem - szczególnie widząc niespodziewane wcześniej zaangażowanie aktorskie nawet ze strony członków orkiestry i dyrygenta. W końcu kobiety tak pięknej jak Carmen nie wypada pośpieszać, prawda?
Spektakl idealnie pokazuje osobowość Carmen - kobiety pogodzonej z własnym losem, której romanse i miłość nie są obce, jednak nie zatraca w tym samej siebie. Jest samoświadoma, pewna siebie i wolna - w końcu "L'amour est un oiseau rebelle" jak śpiewa w swojej arii. Udowadnia to również zakończenie - Carmen nie ginie z rąk Don Jose, lecz w momencie kulminacyjnym sama upada. Mimo tego, że Carmen jest świadoma swojego losu, może to symbolizować jej pragnienie śmierci na własnych warunkach.
Na szczególną uwagę zasługuje tak naprawdę całokształt organizacji spektaklu. Utrzymana w czerwieniach scenografia, światła, ruch sceniczny, niesamowita choreografia Diany Cristescu wcielającej się w byka, zaangażowanie sceniczne orkiestry, chór mężczyzn dyskutujący na temat wizyt w operze i ich wpływu na życie. Wszystkie te elementy przenikają się i tworzą jedną spójną całość, z której trudno wyłonić jeden, najlepszy aspekt. Obecność orkiestry na scenie bardzo wyraźnie podkreśla, że muzyka nie jest tylko tłem historii Carmen, ale jej równorzędną częścią - bez niej nie byłoby Carmen i vice versa. Jedyna uwaga, która nasunęła mi się podczas spektaklu, to brak charakterystycznej dla języka francuskiego wymowy litery "r" w każdej z arii śpiewanych przez Carmen.
"Carmen. Toujours la mort" to spektakl, który wzbogaca słynną operę o kilka drobnych, współczesnych urozmaiceń. Jest wierny myśli przewodniej Bizeta, więc nawet jeśli nie widzieliśmy klasycznej opery Carmen nie zagubimy się w historii. Zdecydowanie polecam każdemu, kto chciałby usłyszeć historię Carmen po raz pierwszy lub na nowo sobie ją przypomnieć.