Minimalistyczna „Dama pikowa" w stylu noir

„Pique Dame" - komp. Piotr Czajkowski - reż. Benedict Andrews - Bayerische Staatsoper

Lise Davidsen, norweska sopranistka ceniona jest zwłaszcza za wykonania ról w repertuarze wagnerowskim i straussowskim, ale jak się okazało znakomicie czuje się również w repertuarze rosyjskim. Oglądałem z jej udziałem spektakl „Damy pikowej" prezentowany podczas festiwalu w Monachium.

Wojna w Ukrainie praktycznie odcięła nas od wykonań muzyki rosyjskiej. Jako melomanowi bardzo mi jej brakuje i dlatego postanowiłem wybrać się do Monachium na coroczny festiwal operowy, aby zobaczyć i posłuchać „Damy pikowej" Piotra Czajkowskiego w świeżej produkcji w reżyserii australijskiego reżysera Benedicta Andrewsa.

Monachijski festiwal operowy odbywa się zawsze na zakończenie sezonu na przełomie czerwca i lipca prezentując najciekawsze lub najnowsze przedstawienia z repertuaru bawarskiej opery. To podczas tego festiwalu po raz pierwszy zobaczyłem kilkanaście lat temu na żywo Jonasa Kaufmanna, który był w szczytowej formie i zachwycał w partii Cavaradossiego w „Tosce" Pucciniego. Monachium było także domem dla nieodżałowanej Edity Gruberowej, która przez wiele długich lat miała tu swoje stałe miejsce wstępując w ostatnich latach życia w „Lukrecji Borgii", „Robercie Devereux" czy „Normie". Jej występy kończyły się kilkunastominutowymi owacjami na stojąco, wiwatami, naręczami kwiatów i histerycznymi okrzykami najbardziej zagorzałych fanów artystki. Festiwal słynie także z mistrzowskich prezentacji dzieł Wagnera czy Ryszarda Straussa. Przyjeżdżając do Monachium można zawsze liczyć na spektakle na najwyższym poziomie – czasem muzycznym, czasem inscenizacyjnym, a czasem jednym i drugim.

Przed nadejściem pandemii, zdobycie biletów na spektakle festiwalowe graniczyło z cudem. Teraz, na większość spektakli bilety są dostępne do ostatniej chwili. Bardzo zastanawia mnie co za tym stoi. Spektakle są przecież nadal grane na najwyższym poziomie, w obsadach znajdujemy znakomitych artystów, a także gwiazdy, a mimo to publiczności jakby nieco mniej. Czy to zmiana pokoleniowa? Czy może zmiana sposobu spędzania wolnego czasu? A może tylko chwilowa anomalia?

Tegoroczna inscenizacja „Damy pikowej" została oderwana od klasycznych wystawień i przeniesiona w czasy bardziej współczesne. Minimalistyczna scenografia (Rufus Didwiszus) , dominacja czerni na scenie, oszczędne oświetlenie, a także przeważnie szare, ciemne kostiumy (Victoria Behr) nasuwają bezpośrednie skojarzenia z filmami noir. Jak na tak widowiskowe dzieło z wielkimi chórami zabieg ten był bardzo ryzykowny i zapewne dlatego podzielił widzów w ocenie przedstawienia. Mnie osobiście ten minimalizm nie przeszkadzał i pozwolił w całości skupić się na dramacie Lizy i Hermana.

Partię tenorową kreował doświadczony i uznany amerykański śpiewak Brandon Jovanovich znany melomanom ze znakomitych kreacji w teatrach operowych na całym świecie. Lata świetności niestety ma już za sobą, co było słychać zwłaszcza w górnych rejestrach, które mimo wszystko pokonywał dzięki znakomitej technice i przechodzeniem w falset lub piano. To jednak nie wystarczyło, by móc w pełni zachwycić się stroną wokalną artysty. Niewątpliwie Jovanovich jest bardzo uzdolnionym aktorem i tym talentem starał się nadrobić niedostatki wokalne. W jego interpretacji i koncepcji reżysera już od pierwszej sceny Herman jawi nam się jako osoba niestabilna emocjonalnie popadająca w niemal histeryczne reakcje przechodzące od śmiechu po płacz. Wyrażane „szerokimi" gestami, łapaniem się za głowę, łkaniem i stałym nadużywaniem rekwizytu jakim był pistolet. Schemat tych gestów utrzymywał się niestety bez zmian do tragicznego finału. Zabrakło tu gradacji środków wyrazu prowadzących do kulminacji. Ale za to wyrazistość interpretacji przekornie nadawała jego bohaterowi ludzkiego oblicza osoby opętanej nałogiem jakim był hazard, a jednocześnie silnej (do pewnego momentu) i walczącej o miłość Lizy, którą zdobywszy poświęca na rzecz nałogu. W jego interpretacji wynurza się nam postać, która żyje na granicy rzeczywistości, wyobrażeń, majaków, marzeń, tracącej momentami świadomość i kontakt z otaczającym go światem.

W męskiej obsadzie, w pozostałych rolach znaleźli się znakomici śpiewacy na czele z Borisem Pinkchasoviczem w roli księcia Jeleckiego, który zachwycił pięknem wykonania słynnej barytonowej arii, w której wyraża swoją miłość do Lizy. Artysta dysponuje bardzo ciepłym barytonem płynnie przechodząc z niskich do wysokich rejestrów. Biorąc pod uwagę bardzo wolne tempa jego głos wydawał się nie mieć granic wypełniając wnętrze opery krągłymi i aksamitnymi dźwiękami.

W partii Tomskiego znakomicie zaprezentował się Roman Budrenko. W pozostałych rolach bardzo dobrzy Kevin Konners jako Czekaliński i dostojny w głosie i posturze bas Balint Szabo.

W głównej roli żeńskiej wystąpiła śpiewaczka młodego pokolenia, która w błyskawicznym tempie sięgnęła po status gwiazdy światowej wokalistyki. Lise Davidsen, norweska sopranistka ceniona jest zwłaszcza za wykonania ról w repertuarze wagnerowskim i straussowskim, ale jak się okazało znakomicie czuje się również w repertuarze rosyjskim. W przeciwieństwie do Hermana jej Liza jest postacią bardzo świadomą swojego losu. Wydaje się, że od samego początku zdaje sobie sprawę z szaleństwa Hermana, ale mimo to postanawia postawić na szali swój związek z księciem Jeleckim w imię prawdziwej miłości do Hermana. Nie przeszkadza jej pochodzenie ukochanego, nie boi się przyznać przed sobą do mezaliansu. Jednakże w dalszym zachowaniu Hermana nie widzi nadziei na dalszy związek. Zdaje sobie sprawę, że przegrywa z jego nałogiem i że marzenie o wspólnym szczęściu nie zrealizuje się. Davidsen od pierwszego dźwięku dominuje wokalnie nad pozostałymi wykonawcami. Nie szarżując i tak jej z natury potężny głos przykrywa często tenor Hermana.

Natomiast pełną harmonię mogliśmy usłyszeć w duecie z Poliną (Victoria Karkacheva) podczas którego ich głosy przepięknie współbrzmiały. Świetnie wypada w duetach z Jovanovicem, a w finałowej scenie tuż przed efektownym scenicznie skokiem z mostu zachwyciła wysokimi rejestrami i ekspresją wyrazu. Jej sopran prócz wielkiej siły jest soczysty, jędrny i jasny. Głos, którego się nie zapomina! W dalszych partiach świetnie wypadła wspomniana już Victoria Karkacheva, a także w roli guwernantki Natalie Levis – która dysponuje mięsistym mezzosopranem i mimo prezentacji w tej małej partii daje się rozpoznać jako bardzo utalentowana śpiewaczka. Warto śledzić dalsze jej losy, bo jestem przekonany, że wkrótce usłyszymy ją w dużych rolach. Polska śpiewaczka Daria Proszek z wdziękiem zaprezentowała się w roli Maszy.

Na osobne uznanie zasługuje kreacja doświadczonej, znakomitej śpiewaczki Violety Urmany, która po wielkich sukcesach w partiach sopranowych a następnie mezzosopranowych stworzyła spójną aktorsko i wokalnie kreację starej hrabiny. Jej głos, mimo upływu lat brzmi perfekcyjnie zwłaszcza w niskich rejestrach. W dramatycznej scenie z Hermanem, która kończy się jej śmiercią szczerze wzrusza wspominając lata swojej świetności, gdy nazywana była Venus Moskwy. Zdejmując perukę, a następnie wierzchnie warstwy garderoby jawi się jako bezbronna staruszka, lecz świadoma posiadania tajemnicy wartej popełnienia morderstwa. Cała scena rozgrywa się w mroku przy ledwie rozpalonych lampach scenicznych, które delikatnie oświetlają zawieszone nad sceną koliste lustro, pod którym znajduje się niewysoki basen z wodą w podobnym kształcie. Postać hrabiny zostaje zmultiplikowana – co oddaje szaleńcze wizje Hermana. W tej inscenizacji Hrabina zostaje utopiona przez Hermana w wodzie-lustrze własnych wspomnień.

Cała opera została podzielona na 7 części, które zawsze zaczynają się od projekcji wyolbrzymionych twarzy głównych bohaterów – głównie Lizy, Hermana a także starej hrabiny. Minimalizm, brak zróżnicowania kostiumów, które zwykle były symbolem różnic klasowych, ograniczenie wielkich scen zbiorowych jak w scenie balu tuż przed przybyciem Carycy Katarzyny do usadowienia 100 osobowego chóru i protagonistów w niemal bezruchu na trybunie, niejasność miejsc akcji, a także rezygnacja z przerwy między pierwszym a drugim aktem sprawiają, że spektakl staje się bardzo wymagający w odbiorze dla widzów zwłaszcza w lipcowy upalny wieczór. Niestety, niektórzy z nich nie powrócili na widownię po przerwie. Szkoda, bo pomimo tego, że nie jest to spektakl wybitny z pewnością warty jest uwagi i jeżeli nawet nie dla samej inscenizacji to dla solistów na czele z Lise Davidsen. Na szczególne słowa uznania zasługuje chór oraz orkiestra bawarskiej opery pod dyrekcją Azisa Shokhakimova, których piękno wykonania sprawia, że opera Czajkowskiego w wykonaniu Bawarczyków startuje od samego początku z najwyższego poziomu muzycznego.

Tomasz Gajewski
ORFEO
24 lipca 2024

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia