Minimalizm niekonceptualny

"Faraon" - reż. Adam Nalepa - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Adam Nalepa otworzył i zamknął kończący się za cztery dni sezon 2014/2015 w Teatrze Wybrzeże. Tak jak do tej pory reżyser "Blaszanego bębenka" reżyserował w Gdańsku średnio co dwa lata, tak ostatnio już dwa razy na sezon - we wrześniu 2014 roku miała miejsce premiera "Marii Stuart". Chciałoby się powiedzieć, że koniec wieńczy dzieło, ale nie można. W tym przypadku ani częstotliwość ani ilość nie przeszły w jakość, a po drodze był jeszcze "Mały Książę" w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Zadyszka?

Problem z teatralnym "Faraonem" polega na ogromnym rozdźwięku, jaki zadudnił po opuszczeniu końcowej kurtyny. Dzieło Adama Nalepy (reżyseria, opracowanie tekstu) i Jakuba Roszkowskiego (opracowanie tekstu, dramaturg) było oczekiwane w kategoriach teatru artystycznego, wysokiej kultury, po prostu święta teatralnego. Otrzymaliśmy przedstawienie w starym stylu, dosłowne, linearnie opowiedziane, prawie bez elementów niespodzianki czy reinterpretacji. To rozczarowało coraz mniej licznych widzów, którzy poszukują w teatrze czegoś więcej niż słowa i opowieści znanych z kart oryginału, ale część premierowej publiczności zachwyciło ("spontaniczne" standing ovation). Spektakl broni się jako lektura dla młodzieży - jest komunikatywny, a jeśli czegoś nie zrozumieliśmy, to jest jeszcze chór, który wszystko prostuje i dopowiada albo doczytuje. Jeśli Adamowi Nalepie o to chodziło, to spektakl jest sukcesem i niespodzianką, bo trzykrotny laureat Pomorskiej Nagrody Teatralnej za spektakl roku (absolutny rekordzista) i zdobywca wszystkich lokalnych wyróżnień, jest naszym wysłannikiem do rzadko odwiedzanej krainy ekstraklasy polskiego teatru i przyzwyczaił nas do czegoś zupełnie odmiennego.

Ta zabawa nie jest dla chłopców

Ramzes (Ramzes XIII), młody następca tronu egipskiego, to nieco "przybrudzony" bohater romantyczny z mocnym ascendentem lewicowym i elementami hamletowskimi. Zbuntowany, jak przystało na młodzieńca, chce ukrócić władzę kapłanów, by ulżyć doli ludu egipskiego i postawić na swoim w sporze o władzę lub odwrotnie. Czyni to bardzo nieumiejętnie, nie potrafi stworzyć skutecznego mechanizmu władzy, tak naprawdę jest marionetką w dłoniach głównych graczy: kapłanów z Herhorem na czele i Fenicjan, walczących intrygami i przekupstwem o życie. Jedynym wartościowym partnerem młokosa (22-24 lata) jest pochodzący z ludu kapłan Pentuer, ale i ten nie do końca może opowiedzieć się po stronie młodego władcy.

Gdańscy "Oczyszczeni"

"Faraon" to manifest seksualności. Nie tak odważny, jak u Warlikowskiego, ale jak na Gdańsk, który stał się jednym z mocniejszych w Polsce bastionów poprawności i zgody na teraźniejszość, czytelny. Szczególnie, kiedy pamiętamy piękno i tajemniczość Brylskiej czy Mikołajewskiej z nominowanego do filmowego Oscara filmu Jerzego Kawalerowicza. Ramzes nie kocha kobiet, tylko je bierze, gwałci, poniża, degraduje. Kama, szesnastoletnia kapłanka bogini Astoreth u Prusa, to od początku wulgarna, dojrzała seksualistka, która, mimo że kapłanka, zdaje się, że z niejednego łoża czerpała hardkorowe przyjemności. Czy wreszcie nimfomanka Nikotris, która nie pogardziłaby pewnie i swym faraońskim synem. "Faraon" to spektakl programowo bez miłości.

Nieudany antyklerykalizm

Jednym z motywów, które mogą budować przekaz, mógłby być stosunek do instytucji religijnej. Adam Nalepa nie stroni od wyrażania swych poglądów, choćby żartobliwie.

"Faraon" jest oczywiście o prymacie władzy religijnej nad władzą świecką. W przedpremierowej rozmowie reżyser deklaruje, że dorósł do Polski i po raz pierwszy chce wystąpić o polskie obywatelstwo (urodzony w Chorzowie, ale większość czasu przebywał w Niemczech). Duża część polskiej inteligencji drży przed październikowymi wyborami i "Faraona" można odczytywać jako ostrzeżenie, ale nieudane. Ramzes (w tej roli najsłabszy na placu, obok chóru, Jakub Mróz) nie przekonuje jako protagonista. Zbyt wiele w nim negatywnych cech człowieczych, nie potrafi przekonać widza do swych racji, jego starcie z Herhorem to nie walka wartości, tylko nierówny pojedynek chłopca z mężczyzną. W polityce, w grze o władzę, nie zwycięża lepszy, tylko sprawniejszy sk***. Nie postawiłbym ani jednego talenta na młodego nieudacznika, operującego frazesami i zagubionego w niejasnych relacjach damsko-męskich. Herhor okazuje się mężem stanu i dobrodziejem, nikt nie będzie pamiętać niezrównoważonego pyszałka. Nie jestem przekonany, czy takie pozycjonowanie głównych adwersarzy było świadomym zabiegiem, czy też postaci "wymknęły" się dramaturgowi i reżyserowi.

Nieegipski antythriller elegijny

Architektura spektaklu klasyczna, rzekłbym obowiązująca od kilkunastu lat w polskim teatrze postwarlikowsko-pojarzynowskim, ale tym razem zabrakło tak modnej od kilku sezonów, nie tylko w Polsce, folii (p. węgierski "Hamlet" w tym roku czy Rosjanie w zeszłym na Festiwalu Szekspirowskim, ale przykładów jest mnóstwo). Trzy ściany, postaci poruszają się po obwodzie, trochę w centrum. Największą operacją logistyczną jest wprowadzenie lektyki z Cezarym Rybińskim (Faraon, ach ten głos - Leszek Herdegen jako żyw!). Jest też jeden efekt specjalny. Dyskusyjny, ale wielu się podobał.

Szkoda, że realizatorzy rezygnują z Egiptu - jego potęgi, tajemnicy i magii. A przecież Egipt to nie tylko wycieczki last minute do Hurghady, to jedyna wielka kultura starożytności, która dotąd się nie podniosła (Grecy, gdyby nie Unia i pogoda, też pewnie by się nie podnieśli). Egipt to archetypy, kosmogonia i kosmologia znad Nilu, które dostarczyły młodszym religiom wiele inspiracji (choćby chrześcijaństwu), stosunek do śmierci i jeszcze wiele innych niezwykłości - nic z tego nie ma w prezentacji teatralnej. Oczywiście być nie musi, ale szkoda.

Mimo przedpremierowych zapowiedzi obiecujących thriller polityczny, nie ma suspensu i to nie tylko dlatego, że wszyscy wiedzieli, jak się skończy. Nad całością dominuje duch współczesnej elegii. Ramzes lekceważąco poddaje się losowi, nie walczy, nie ma finałowego patosu, wzruszenia, emocji.

Minimalizm niekonceptualny

Minimalizm puka już od zaskakującego plakatu. Zaskakującego negatywnie, bo plakaty w "Wybrzeżu" to często perły. Minimalizm inscenizacyjny i pojęciowy nie jest wstępem do konceptualizmu, jak mawiał pan Andrzej, ochroniarz z wystawy Damiena Hirsta w Łaźni, ale obnaża słabości gdańskiej propozycji. Prus to nie Szekspir. Nieprzypadkowo przed gdańską inscenizacją powieść była przeniesiona na scenę tylko raz i to dawno temu. Prusa trzeba by po prostu przepisać, podać go w języku teatru a nie powieści. Ponadto mocno utkwiły w pamięci zbiorowej kreacje z filmowej wersji Jerzego Kawalerowicza. Zelnik, Herdegen, Brylska, Mikołajewska, Voit a nawet "nasz" Ronczewski - zmierzyć się z tymi ikonami to wyzwanie nie lada, zadanie dla największych. Śmiałków z takimi umiejętnościami zabrakło.

Na bezwzględne wyróżnienie zasługuje właściwie tylko Michał Kowalski, którego melodyka w zespole aktorskim Wybrzeża jest unikalna i zasługuje na osobny esej. Potrafił ze strzępków zbudować przekonywującą postać, jego powrót do podporządkowania w systemie był bardziej przejmujący niż niezauważalna prawie śmierć młodego faraona. Nie zawiedli Robert Ninkiewicz i Krzysztof Matuszewski, ale mieli za mało przestrzeni do rozwinięcia postaci. Najbardziej wyrazistą postać kobiecą stworzyła Sylwia Góra Weber - jej maniera akurat stała się plusem na tle zbyt wielu bezbarwnych postaci, ale mam nadzieję, że nie będzie nadużywana w innych rolach. Szkoda, że nie była bardziej wyeksponowana postać Nikotris, matki młodego Ramzesa, którą odtwarzała Anna Kociarz. Starczyło ledwie na zalążki i domysły: czyżby była szarą eminencją i kochanką Herhora? Po czyjej stronie tak naprawdę stała? Itd. Lubię muzykę Marcina Mirowskiego, ale czasami nakładała się na dźwięki naturalne, które tworzyły bardziej konsekwentny przekaz.

"Faraon" zakończył sezon Teatru Wybrzeże, jedynego teatru dramatycznego dla dorosłych w milionowej aglomeracji, a rozszerzając pole widzenia, bezkonkurencyjnego na terenie całego makroregionu. Aspekt regionalny to temat na osobną dyskusję. Rewelacyjny "Portret damy" i przeurocze "Wesołe kumoszki z Windsoru" w koprodukcji z Teatrem Szekspirowskim oraz dobra "Maria Stuart" mocno podniosły średnią, która bez nich byłaby bardzo niska. Zestaw uzupełniają: ambitne, ale bardzo nieudane, "Przedwiośnie", nieśmieszne "Murzyn warszawski" i "Raj dla opornych" oraz nietrafione "Tresowane dusze". Nie jest źle, jak na jeden teatr, ale jak na całe ponadwojewództwo to już niekoniecznie. Aż cztery spektakle, na 7 w sumie, pretendują do wyróżnienia w konkursie "Klasyka żywa" - chyba trochę za dużo, ale to już jeden z wątków do rozwinięcia przy innej okazji.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
28 sierpnia 2015
Portrety
Adam Nalepa

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia