Młody Bohater w starych dekoracjach

Rozmowa z Mateuszem Trzmielem.

„W starych dekoracjach" to historia o relacjach, które są już tak odległe, że można o nich tylko mówić, można je tylko wspominać, i to słowami poety. To opowieść o samotności, z którą trzeba się pogodzić i braku zrozumienia porównywalnym ze znalezieniem się w centrum Rzymu bez kieszonkowych rozmówek polsko-włoskich.

W Teatrze Soho po prawej stronie Wisły można zobaczyć gościnny spektakl z Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie – „W starych dekoracjach" w reżyserii Igora Gorzkowskiego. O spektaklu, z aktorem Mateuszem Trzmielem, rozmawia Maja Margasińska.

Maja Margasińska: – Wczoraj oglądałam spektakl, w którym grałeś. Wiesz, że jestem wielbicielką twojego talentu i ogromną przyjemność sprawia mi oglądanie ciebie na scenie. Nawet jeśli niczego nie mówisz. Wczoraj przeżyłam potężne zaskoczenie, że można tak dobrze znać „Duszyczkę" i „W starych dekoracjach" Różewicza, i dać się tak zaskoczyć. Ale spotkaliśmy się nie po to, żebym mówiła ci o swoich metafizycznych przeżyciach, tylko żebyś to ty opowiedział o spektaklu. Kim jest Twój bohater?

Mateusz Trzmiel: – Młody Bohater to taka czysta kartka. Ktoś nieświadomy całego bagażu doświadczeń, które nieuchronnie będzie dźwigał na swoich barkach za kilka albo i kilkadziesiąt lat. Spektakl jest projekcją jego przyszłości - uwikłań, konsekwencji złych wyborów, błędów, ale i małych radości, które go jeszcze czekają. Młody Bohater jest czymś na kształt katalizatora wspomnień, buduje dwutorowość narracji. Czujnie towarzyszy swojemu dojrzałemu JA w ostatecznym rozrachunku ze światem, w szczególności z kobietami, które albo przelotnie, albo na dłużej zagościły w jego sercu. Podsłuchuje, obserwuje, bada, a w konsekwencji zaczyna rozumieć niezwykły mechanizm życia.

Jak to jest, partnerować Henrykowi Talarowi? Miałeś tremę? Jak Ci się z nim pracowało?

Nie ukrywam, że praca z Panem Henrykiem to wyzwanie, nie tylko ze względu na fakt, że jest wielkim tuzem. Na pewno spotkanie to będę długo pamiętał. Spektakl powstał z okazji jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej Pana Henryka – to wyjątkowa okazja, a ja skorzystałem z niej o tyle, że pozostając w roli wiecznego obserwatora, pozwoliłem sobie podglądać artystę, który mierzy się z tym szczególnym dla siebie czasem.

Jak to się w ogóle stało, że zagrałeś u Gorzkowskiego? Czy możesz opowiedzieć tę historię?

Zupełnie przypadkowo, choć i nie, bo w końcu jestem częstochowianinem. Dobrze znam Teatr im. A. Mickiewicza i jego Zespół. Zdarzyło mi się już korzystać z życzliwości tej instytucji - zawsze mogę liczyć na ich wsparcie, kiedy poszukuję elementów scenografii czy kostiumów do kolejnych produkcji PAPAHEMY. Za każdym razem dziwię się, jakie cuda kryją zapomniane już magazyny teatralne. Tak też zrobiłem tym razem - zadzwoniłem do Teatru, bo potrzebowałem starych wojskowych mundurów, w trakcie rozmowy z Dyrektorem Robertem Dorosławskim okazało się, że akurat poszukują kogoś takiego jak ja. Mundurów nie dostałem, a rolę tak.

Jesteś aktorem teatru lalek – to komplement – dlaczego więc pozwalasz się uwieść teatrowi dramatycznemu? Co Cię w tym pociąga?

Nie mam i nigdy nie miałem zamiaru agitować za przewagą teatru lalek nad teatrem dramatycznym. Teatr to teatr i już. Oczywiście, tworząc własne spektakle, korzystam ze środków wyrazu przypisanych teatrowi formy, ale obiecałem sobie, że nie będzie mnie to kiedykolwiek ograniczało. Dla kogoś, kto postanowił nie wiązać się na stałe z żadną sceną i inwestować we własną działalność, to bardzo zdrowe, higieniczne (oczywiście w kontekście zawodowym), a przede wszystkim rozwojowe, by smakować teatr poza tym, co dobrze znane i bezpieczne.

Jak to jest: być przez półtorej godziny na scenie i nie wypowiadać ani jednej kwestii? Oczywiście, że Twój bohater mówi w Epilogu, nie wiem, czy powinnam to ujawniać, czy to nie spojler? Może nie... Niemniej jednak przez blisko półtorej godziny wyrażasz się bardzo emocjonalnie za pomocą ciała, mimiki, oczu – ale nie werbalnie. Czy to trudne dla aktora?

Dla mnie tak. To trochę wbrew mojej naturze scenicznej. Wymaga to ogromnego skupienia i dyscypliny. Ale Pan Henryk powiedział mi kiedyś: „Aktorstwo nie polega na chodzeniu i mówieniu, ale na słuchaniu i patrzeniu". Zapisałem, wziąłem sobie to do serca i jakoś poszło. Coś w tym jest. Długo rozmawialiśmy z Igorem Gorzkowskim o charakterze mojego działania, doszliśmy do wniosku, że dzięki niemu spektakl może trafić do szerszego grona odbiorców. Oprócz widza dojrzałego, który podąża za myślą Bohatera, także widz młodszy, może i mój równolatek, może percypować akcję sztuki przez pryzmat obecności Młodego Bohatera i jego interpretacji obserwowanych zdarzeń. Pozostaje ten margines, to przyzwolenie na niezgodę, niezrozumienie czy też refleksję nad własną przyszłością, ale i odległym jeszcze schyłkiem życia.

Widziałam Cię w innych spektaklach, zagranych razem z Teatrem PAPAHEMA i Teatrem Malabar Hotel. Tym razem budowałeś rolę zupełnie innymi środkami. Twoja gra była... powściągliwa. Dlaczego? Który rodzaj ekspresji jest Ci bliższy?

Tak, przyznaję się, że ta powściągliwość nie jest mi bliska, walczyłem ze sobą, ale polubiłem ten minimalizm. Daje on ogrom satysfakcji. Podświadomie zawsze staram się uatrakcyjnić swoją obecność na scenie, czasami i nieudolnie - skaczę, macham rękami, pokonuję kilometry, poruszając się wymyślnym krokiem, tym razem nauczyłem się, że można inaczej. Zadanie to bardzo mnie ucieszyło, nie ukrywam, że o takim marzyłem – jakby metafizycznym snuciu się po scenie, kreowaniu obecności, która nie jest oczywista, budzi zainteresowanie, może i intryguje. Mam nadzieję, że udaje mi się temu sprostać.

No dobra, zadam teraz moje ulubione pytanie, które z upodobaniem zadaję przyjaciołom, którzy są tak mili i włóczą się ze mną po tych wszystkich teatrach: o czym jest ten spektakl?

„W starych dekoracjach" to historia o relacjach, które są już tak odległe, że można o nich tylko mówić, można je tylko wspominać, i to słowami poety. To opowieść o samotności, z którą trzeba się pogodzić i braku zrozumienia porównywalnym ze znalezieniem się w centrum Rzymu bez kieszonkowych rozmówek polsko-włoskich.

„Duszyczka" i „W starych dekoracjach" są tekstami mężczyzny u schyłku życia. Co taki chłopiec jak Ty może w nich znaleźć dla siebie?

To teksty, które wzruszają, ale i przerażają. Często zastanawiam się nad tym, jak będę się starzał, czy będę zabawnym, wręcz pociesznym staruszkiem, czy gderającym frustratem. Pytanie, czy jest szansa, by swoim dotychczasowym życiem jakoś na to wpłynąć. Wciąż nie wiem, na ile jest to ode mnie zależne, a na ile od ludzi, którzy pojawili się lub dopiero pojawią na mojej drodze.

Czy można Cię teraz zobaczyć w jakichś innych produkcjach?

Gramy regularnie „Calineczkę dla dorosłych" w Teatrze Powszechnym w Warszawie, który to spektakl powstał w koprodukcji z Teatrem Montownia. Razem z Pauliną Moś współpracujemy z Teatrem Muzycznym w Gliwicach („Chłopiec z Gliwic"). PAPAHEMA wciąż gościnnie prezentuje się na scenach Teatru Dramatycznego im. A. Węgierki w Białymstoku – tam „Macbett" i „Moral insanity. Tragedia ludzi głupich", a zdradzić mogę, że kolejny nasz spektakl będzie miał premierę już 28 maja br. w Teatrze Polonia w Warszawie, będzie to „Alicja po drugiej stronie lustra" na podstawie prozy Lewisa Carrolla w reżyserii Przemka Jaszczaka. Mam nadzieję, że to niezły prezent na Dzień Dziecka.

Mam nadzieję, że ja też jestem dzieckiem, bo to prezent także dla mnie! Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na „Alicji".

Mateusz Trzmiel – absolwent Akademii Teatralnej, Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Współzałożyciel i członek Teatru PAPAHEMA.

 

Maja Margasińska
Dziennik Teatralny Warszawa
23 marca 2016
Portrety
Mateusz Trzmiel

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia