Młody reżyser prowokuje swoją sztuką
rozmowa z Marcinem LiberemZ Marcinem Liberem, reżyserem spektaklu "ID", którego premiera odbędzie się w piątek na scenie Teatru Łaźnia Nowa, rozmawia Joanna Weryńska.
Twój nowy spektakl ma dosyć tajemniczy tytuł...
Wręcz przeciwnie. Można go zinterpretować na wiele sposobów, podobnie jak samo przedstawienie.
Słyniesz z tego, że w realizowanych przez siebie sztukach sięgasz po drażliwe społecznie tematy.
W "ID" pokazujesz bohaterów, którzy mają problemy z określeniem własnej płci. Skąd zaczerpnąłeś pomysł?
Jakiś rok temu przeczytałem w jednej z gazet reportaż Angeliki Kuźniak i Renaty Radłowskiej o osobach z takimi właśnie problemami. Ich historie bardzo mną wstrząsnęły. Pomyślałem, że to dobry materiał na przedstawienie. Uważam, że teatr powinien wywoływać dyskusje. Moje spektakle mogą być takim zaczynem do nich. Interesuje mnie to, co dzieje się wokół. Niby żyjemy w kraju emokratycznym, a pewne tematy nie wiedzieć czemu spychane są na margines. Zwykle nim na dobre zajmę się daną kwestią robię sobie taki reserch w Internecie.
I wybierasz tematy najbardziej kontrowersyjne?
Nie wiem czy są one kontrowersyjne. W każdym razie nigdy nie było to dla mnie celem samym w sobie.
A trylogia "Sex, drugs and rock\'roll", którą cztery lata temu pokazałeś na poznańskim festiwalu teatralnym Malta?
Akcja spektaklu rozgrywa się w rzeźni zamienionej na hipermarket...
Uważam, że pewne rzeczy muszą być powiedziane dobitnie, co nie wszystkim się podoba.
Tworzone przez ciebie przedstawienia to multimedialne widowiska, określane wręcz jako performance...
Bardzo się cieszę z takich porównań. Dla mnie każdy spektakl jest niepowtarzalnym wydarzeniem. Również w "ID" są momenty improwizacji, sytuacje, które wymykają się spod kontroli, nawet mojej.
Ale chyba jakoś nad tym panujesz?
Nie zawsze (śmiech). Pamiętam, jak na jeden z moich spektakli zaprosiłem lekkoatletkę,Monikę Pyrek. W dniu premiery ukazał się artykuł o stosowaniu dopingu w sporcie. Aktorzy postanowili wykorzystać go w trakcie przedstawienia. Zacytowali akurat wypowiedź Moniki związaną z tym tematem. Do dziś pamiętam, jak siedząc obok szturchała mnie łokciem zaskoczona, że słyszy ze sceny własne słowa.
Co czujesz siedząc na widowni i patrząc, jak twoje sztuki zaczynają żyć własnym życiem?
Najbardziej lubię moment, gdy już mija stres związany z samym przedstawieniem, a zostaje poczucie, że to wspólne dziecko, moje i całej ekipy, która pracowała nad spektaklem. Rzadko jednak mam okazję siedzieć na widowni w czasie przedstawienia. Zwykle przy okazji pełnię jeszcze wiele innych funkcji, na przykład technicznego. "ID" jako widz po raz pierwszy obejrzę w piątek.
Denerwujesz się przed krakowską premierą?
Pewnie, jak zwykle. Nazywam ten stan takim zespołem tzw. napięć przedpremierowych.
A co planujesz w najbliższym czasie?
Zamierzam przyjrzeć się bliżej problemowi eutanazji. Chciałbym go rozwinąć w teatrze.
Masz jakieś reżyserskie marzenie?
Chciałbym po prostu, żeby zawsze dawano mi przestrzeń dla realizacji moich pomysłów.
Jesteś więc pracoholikiem?
Nie. Po prostu praca w teatrze jest dla mnie świętem.