Młodzi tańczą "Romea i Julię"

"Romeo i Julia" - chor: Henryk Konwiński - Opera Śląska w Bytomiu

Najnowsza realizacja baletowa w Operze Śląskiej pokazuje, że z polską edukacją baletową nie jest jeszcze najgorzej - przynajmniej w Bytomiu. Jest to bodajże jedna z nielicznych instytucji kultury, która gotowa jest powierzyć przygotowanie dość poważnego tematycznie baletu "Romeo i Julia" z muzyką Hectora Berlioza utalentowanym uczniom tamtejszej szkoły baletowej i skonfrontować ich młodzieńcze, pełne werwy i zapału umiejętności z doświadczeniem zawodowych tancerzy.

W muzyce Hectora Berlioza podobnie, jak para kochanków z Verony, można zakochać się od pierwszego zasłyszenia. Zwłaszcza, że wybór choreografa spektaklu Henryka Konwińskiego padł na „Symfonię Dramatyczną” i inne fragmenty utworów kompozytora.

Jest coś  w muzyce tego wybitnego, aczkolwiek nowatorskiego w wyrazie i dość kontrowersyjnego muzyka: niebywała wirtuozeria i fantazja kompozycji. W samej partyturze „Romea i Julietty” aż roi się od ozdobników, popisowych partii instrumentalnych, a w szczególności operowania środkami artykulacyjnymi i agogicznymi w sposób niebywały. Berlioz lubił zaskakiwać, a ilustrując muzycznie poszczególne generalia akcji sprawił, że faktycznie słyszymy powiew wiatru Verony, jej magię i tajemniczość, kwitnącą miłość tytułowych bohaterów, czy też odwieczne złości targające dwoma skłóconymi rodami.

Czymże staje się ta wspaniała muzyka (w spektaklu wykorzystano nagranie London Symphony Orchestra pod batutą Sir Colina Davisa), jeśli realizatorzy nie zadbali o jej poprawny odbiór, a w zasadzie odtworzenie? Jakość muzyki płynąca z dwóch głośników pozostawiała wiele do życzenia, a przede wszystkim odebrała spektaklowi jego walory artystyczne.

W tytułowych rolach pojawiła się dwójka uczniów szkoły baletowej –  co jest bardzo realistyczne (para kochanków z libretta również jest w młodym wieku). Na szczególną pochwałę zasługuje niezwykle utalentowana Marta Kurkowska, która z wyważoną lekkością wykreowała tańcem swoją Julię. Niestety podobnego zdania nie można wyrazić na temat Tomasza Fabiańskiego. Nie podobała mi się sztywność i niezdecydowane zachowanie na scenie. Tak duży kontrast pomiędzy tytułowymi bohaterami w zakresie baletu klasycznego może się nie podobać. Duże brawa kieruję do Tomasza Sośnika w roli Tybalta, a także do Mercutio. Pomimo tego, że choreograf pozbawił te dwie postacie popisu stricte klasycznego zaprezentowali miejscami świetny modern i taniec współczesny. Etatowi soliści baletu Opery Śląskiej zatańczył najzwyczajniej poprawnie, choć ubolewam nad faktem, że ta instytucja posiadająca w mieście jedną z lepszych szkół baletowych nie ma rozbudowanego zespołu tancerzy.

A propos wspomnianego tańca współczesnego warto zauważyć, że został dobrze wpleciony i współistniał z prezentowanym baletem klasycznym. Osobiście nie jestem zwolennikiem takich połączeń, ale w obliczu tak młodych solistów, uczniów szkoły baletowej, udało się wydobyć ich charakter, temperament, a zwłaszcza charyzmę i energię. To wszystko nadało spektaklowi kolorytu i świeżości.

Dobrze, że przynajmniej tancerze nadrobili liczne niedostatki inscenizacyjne i scenograficzne. Ze tej strony spektakl jest nudny i niewyrazisty. Dwie konstrukcje aluminiowe służą przez całe przedstawienie, obracane tylko co chwila raz symbolizując wieże rodów, inszym razem jakieś pomieszczenie. Nie powinno zmuszać się widza do wyobrażeń „co reżyser miał na myśli?”. Brak jakiejkolwiek innej scenografii, ubogość w grze świateł, ciągłe zadymianie sceny, znacznie umniejszyło randze wydarzenia, owianego przydomkiem „prapremiera”. I w dodatku muzyka z głośnika…

Reasumując: cieszy fakt, że w Polsce pamięta się o młodych utalentowanych uczniach szkół baletowych i to właśnie dla nich ogromny plus za odwagę i ciężką pracę włożoną w przygotowanie tak trudnego spektaklu. Choć na przyszłość warto by było pomyśleć również o walorach estetycznych w inscenizacji.

Maciej Michałkowski
Dziennik Teatralny Wrocław
11 stycznia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia