Moi synowie talent mają w genach
Rozmowa z Piotrem GarlickimSzybko podbił serca widzów jako rozważny i miły... doktor Tretter. Na co dzień można go zobaczyć na deskach Teatru Współczesnego w Warszawie. Pod dowództwem doktora Trettera, szpital w Leśnej Górze funkcjonuje najlepiej w kraju. Piotr Garlicki ma wiele powodów do dumy. Jednym z nich są dwaj dorośli synowie - aktor Łukasz Garlicki i młodszy Kasper, który robi karierę w Stanach.
Z Piotrem Garlickim, aktorem teatralnym, filmowym, telewizyjnym i radiowym, rozmawia Ewa Jaśkiewicz z Kropka TV.
Właśnie rozpoczęło się największe wydarzenie sportowe roku - Euro 2016. Dla fanów piłki nożnej to wielkie święto. Będzie Pan kibicował "biało-czerwonym"?
- Nie jestem fanatykiem piłki kopanej. Moje sporty to tenis, jeździectwo i snooker, więc raczej dyscypliny indywidualne. Piłkę nożną lubię, ale bardziej cenię wysoki poziom gry sportowców, niż kibicowanie dla samego kibicowania. Mistrzostwa Europy będę oglądał, ale wybiórczo.
O Od kilkunastu lat gra Pan Stefana Trettera, dyrektora szpitala w Leśnej Górze w serialu "Na dobre i na złe". Nie do zdarcia ten Pana bohater...
- Stefan Tretter jest trzecim dyrektorem w historii szpitala w Leśnej Górze. Jak widać, dla dwóch pierwszych "zdarcie" przyszło szybko. Poza tym Tretter nie od początku swojej obecności w szpitalu jest dyrektorem. Najpierw przez wiele lat był chirurgiem. Następnie awansował na dyrektora oddziału, czyli ordynatora, a dopiero potem, nieoczekiwanie dla siebie samego, został dyrektorem szpitala. Zresztą ja też nie jestem w serialu od samego początku, bo dołączyłem do obsady dopiero w drugim sezonie.
I stało się to w wyjątkowym momencie, bo zaraz po powrocie ze Stanów, gdzie mieszkał Pan 13 lat...
- Rzeczywiście, choć nie była to moja jedyna praca. Zaraz po powrocie ze Stanów zostałem zaangażowany do Teatru Współczesnego, z którym jestem związany do dziś. Rolę w "Na dobre i na złe" przyjąłem, ponieważ nie był to serial nudny ani sztampowy. Miał świetny zespół aktorski, doskonałych reżyserów i scenarzystów, a także prężnego producenta. Wszystko to przypominało serial zagraniczny. Przyznam, że był to jedyny serial, który wtedy oglądałem. Zaproszenie do udziału w tej produkcji było dla mnie wy różnieniem. Rolę przyjąłem z radością i z taką samą radością gram Trettera do dziś.
Co się stało, że po tylu latach na emigracji zdecydował się Pan wrócić do kraju?
- Powodów było kilka. Po pierwsze, mimo pewnego sukcesu zawodowego i finansowego, ciągle byliśmy z moją ówczesną żoną Dorotą osobami z pierwszego pokolenia emigrantów, które skazane było na życie w enklawie rodaków. Nie było możliwości, żeby wejść do środowiska amerykańskiego, co z czasem zaczęło nam doskwierać.
A te pozostałe powody, dla których wrócił Pan na "łono ojczyzny"?
- W 1993 roku urodził nam się syn Kasper. Dorastał i zaczynało mu grozić chodzenie do miejscowej szkoły. Mieszkaliśmy na Brooklynie, w dzielnicy włoskiej. W pobliskiej szkole były bramki z wykrywaczami metali i nadzór policji. Krótko mówiąc, nie była to szkoła o najlepszej reputacji. Edukacja i bezpieczeństwo na fatalnym poziomie. A w Stanach jest rejonizacja, więc dziecko musi chodzić do szkoły tam, gdzie mieszka. Można to ominąć, posyłając je do prywatnej szkoły, ale to kosztuje krocie, a nas nie stać było na taki wydatek.
O Rzeczywiście, perspektywa nieciekawa...
- Na naszym powrocie zaważyły też sprawy zawodowe. Moja żona, która skończyła studia Business Administration na uniwersytecie w Nowym Jorku, postanowiła poszukać pracy w Polsce. W kraju powstawało dużo firm zagranicznych potrzebujących specjalistów z dobrą znajomością języka i rynku. I udało się, dostała dobrą posadę w firmie zagranicznej. Ja też dowiedziałem się, że choć minęło sporo czasu, nie zostałem zapomniany i mam szansę wrócić do zawodu aktora. No i przeprowadziliśmy się do Polski. Najpierw żona z synem, a potem ja.
Czy udało się Panu zwiedzić Stany?
- Poznałem Stany dość dobrze. Lepiej niż turysta. Zwiedziłem miejsca, do których nie każdy może wejść. Sam Nowy Jork to kopalnia różnego rodzaju odkryć. Mieszkanie w tym mieście i poznawanie go jest niesamowite. Ma tyle warstw i poziomów! Od najwyższej kultury, np. Metropolitan Opera, do murali nieuchwytnego grafficiarza Banksy'ego. Fascynujące jest poznawanie ludzi, ich życia, kuchni. Sam bardzo lubię gotować i dobrze zjeść, więc wszędzie, gdzie jestem, odkrywam miejscowe smaki. Kuchnia jest dla mnie częścią folkloru, sposobem na poznawanie danego kraju czy miasta.
W kuchni hołduje Pan tradycyjnym rozwiązaniom czy raczej improwizuje?
- Czasem udaje mi się wymyślić coś oryginalnego, a czasem te próby kończą się fiaskiem i potrawa ląduje w koszu. Generalnie jestem mięsożercą. Lubię też owoce morza. Nauczyłem się, jak je jeść, w Ameryce, bo w Polsce w latach 80. mało kto w ogóle o nich słyszał. Natomiast nie bardzo interesują mnie warzywa, zielenina, wege. Uwielbiam gotować, szczególnie dla kogoś. Lubię też jadać na mieście. Warszawa stała się teraz miejscem, gdzie można zjeść nie tylko dobrze, ale i ciekawie. W okolicy, w której mieszkam, do niedawna była jeszcze kulinarna pustynia, a teraz co krok odkrywam jakąś nową knajpkę. Niektóre są malutkie: jedna kuchenka, dwa stoliki. Ale za to mają świetne jedzenie. Widać, że prowadzą je ludzie z pasją, którą i ja podzielam.
Mówi się, że prawdziwy mężczyzna powinien zbudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. Jak w Pana wypadku wygląda ten bilans?
- Jeżeli uznać drugiego syna za drzewo, to udało mi się w dwóch trzecich (śmiech). Synów mam dwóch, ale nie zasadziłem drzewa ani domu nie zbudowałem. Chociaż może jakieś drzewo by się znalazło. Została mi więc budowa domu, ale nie czuję takiej potrzeby.
Synowie się Panu udali.
- To prawda. Mój starszy syn Łukasz jest już znanym aktorem. Oprócz tego śpiewa, maluje, robi zdjęcia. Niedawno miał wernisaż fotograficzny, a wcześniej wernisaż swoich obrazów. Facet milutki, jednym słowem. Natomiast młodszy syn Kasper mieszka w Stanach. Jego mama, z którą się rozwiedliśmy, wróciła do USA, a Kasper do niej dołączył. Na początku został ze mną - w Polsce skończył szkołę podstawową i gimnazjum. Uznaliśmy jednak, że studiować powinien za oceanem. W ramach przygotowania do studiów skończył tam również szkołę średnią. Dziś, jako jedyny ze swojego roku, pracuje w jednej z korporacji w Nowym Jorku. To już jego druga praca. W Stanach jest tak, że mężczyzna w ciągu życia co najmniej cztery razy diametralnie zmienia pracę. Jak do tej pory Kasper to potwierdza.
Często się widujecie?
- Widujemy się na Skypie. To podstawowe źródło naszych kontaktów. Kasper coraz rzadziej będzie przyjeżdżał do Polski, do czego go zresztą sam namawiam. Jest w takim wieku, że powinien poznawać świat. Pracuje w banku No-mura w dziale Resource Solutions. To firma headhunterowa z centralą w Londynie, która ma oddziały w wielu miejscach na świecie, m.in. w Singapurze, Hongkongu i Rio de Janeiro. Przez półtora roku Kasper musi pracować w Nowym Jorku, a potem może się ubiegać o placówkę w dowolnym miejscu na świecie.
Który kierunek najbardziej go pociąga?
- Daleki Wschód, co jest częściowo zgodne z kierunkiem jego studiów - studiował politykę międzynarodową, zna japoński. Również w samych Stanach jest wiele możliwości, bo firma ma placówki m.in. w Los Angeles, San Francisco, Teksasie i Kolorado. Takie perspektywy otwierają się przed człowiekiem, który kończy choćby przeciętną amerykańską uczelnię. Kasper ukończył uniwersytet stanowy. To dobra uczelnia, choć nie pierwsza liga. W Stanach jednak nie liczą się papiery, ale indywidualne umiejętności absolwenta.
Synowie się znają?
- Tak, kontaktują się z sobą. Oczywiście nie jest to jakaś szaleńcza braterska miłość - są w końcu braćmi przyrodnimi. Poza tym jeden mieszka w Polsce, a drugi w Stanach. Gdy Kasper przyjeżdża do kraju, wychodzimy gdzieś razem we trzech. Takie męskie spotkania przy wódeczce czy piwku. Jest bardzo miło.
Co synowie odziedziczyli po Panu?
- Trudno powiedzieć. Łukasz to absolutnie ukształtowany mężczyzna, facet przed czterdziestką. Nie jestem w stanie ocenić, które cechy odziedziczył po mnie, a które należą do jego własnych. Myślę, że te drugie przeważają. I chwała Bogu, bo ja wcale nie jestem dumny ze wszystkich swoich cech (śmiech).
A jakie ma Pan plany na przyszłość?
- Planowanie czegokolwiek, zwłaszcza teraz, to wystawianie się na pośmiewisko Pana Boga. Oczywiście, jak każdy aktor, uważam, że ta najlepsza rola wciąż jest jeszcze przede mną (śmiech).
___
Piotr Garlicki - urodził się 15 czerwca 1945 roku w Warszawie. Po ukończeniu warszawskiej Akademii Teatralnej występował w teatrze Rozmaitości w Warszawie, a później w teatrze Na Woli. Po rozwodzie ożenił się po raz drugi i wyjechał do Stanów. Do kraju wrócił w 1999 roku. Jego kariera nabrała tempa. Zaczął występować w warszawskim Teatrze Współczesnym oraz w najpopularniejszym w tym czasie serialu "Na dobre i na złe". Za swój największy sukces uważa jednak synów: 39-letniego Łukasza i 23-letniego Kaspera.