Mój gust się nie liczy

- Od dnia, w którym ogłoszono, że będę ministrem kultury, odebrałem dziesiątki e-maili od życzliwych i "życzliwych" z całej Polski, którzy radzą mi się przyjrzeć jakimś projektom czy ludziom. Rozmowa z Bogdanem Zdrojewskim*.
Adam Domagała: Jak pan ocenia swojego poprzednika na stanowisku ministra kultury? Bogdan Zdrojewski: Pochodzimy z tego samego miasta, więc poczynaniom Kazimierza M. Ujazdowskiego przyglądałem się z perspektywy wrocławskiej. I tu wszystko działało dobrze - ministerstwo wspomagało instytucje samorządowe, zaangażowało się w budowę nowej sali koncertowej, choć ciągle większa cześć tego przedsięwzięcia pozostaje w sferze deklaracji, a jej finansowanie z budżetu centralnego nie jest przesądzone. Największy wysiłek minister włożył w odbudowanie pozycji Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Starał się też o organizację wystawy Expo 2012, ale, niestety, bez wsparcia MSZ. Rząd Kaczyńskiego, Leppera i Giertycha oceniam tak jak cała opinia publiczna - po prostu źle. Na jego tle osoby takie jak Ujazdowski wyróżniają się pozytywnie: ostrożność, duża kultura osobista, pracowitość, brak zaangażowania politycznego. Jego krótką kadencję zdominowała troska o zabytki i tu udało mu się zdziałać bardzo dużo. Nieco gorzej z innymi dziedzinami, ale o tym na razie nie chcę mówić, bo muszę przyjrzeć się z bliska. A zaangażowanie resortu kultury w koncepcję wychowania patriotycznego i koncentrowania się na historii? - Pozytywnie oceniam np. wszystko to, co działo się w związku z upowszechnianiem wiedzy o Powstaniu Warszawskim. Ale też uważam, że główny ciężar odpowiedzialności za wiedzę historyczną spoczywa na Ministerstwie Edukacji. Minister kultury i dziedzictwa narodowego powinien dążyć do sytuacji, by przede wszystkim nie brakowało pieniędzy na aktywność artystyczną. Nie może być tak, że są pieniądze na obiekty, ich utrzymanie i administrowanie nimi, a nie ma na ich faktyczną statutową działalność. Można więcej wydawać na finansowanie twórczości, jeśli ma się większy budżet. - Przy obecnym, dobrym stanie gospodarki, budżet Ministerstwa Kultury powinien być co najmniej o 0,1 proc. większy. Wiem natomiast, że wskaźniki ciągle się zmieniają i nie można zakładać, że ich wzrosty i spadki są oznaką siły lub słabości środowiska artystycznego w danej ekipie politycznej. Chodzi głównie o proporcje przy podziale pieniędzy, którymi dysponujemy. Można też ściągać pieniądze z zewnątrz, np. od sponsorów czy z UE. Muszą być sprawne i proste procedury. Ważne są też elementy polityki informacyjnej. Pamiętam sytuacje, w których nie wykorzystywano pieniędzy z Unii, bo nikt o nich nie wiedział. Ważne, aby w resorcie był czas i na budowanie długookresowych strategii, i na wymianę myśli z gronem ekspertów i recenzentów życia artystycznego. Sam odżegnuję się od prób ręcznego sterowania polityką kulturalną. Niech czyni to publiczność, od czasu do czasu także rynek, a w wielu przypadkach też upływ czasu. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że ideologia i osobiste sympatie nie będą kryteriami, którymi będę się kierował. Od dnia, w którym ogłoszono, że będę ministrem kultury, odebrałem już dziesiątki e-maili, telefonów i SMS-ów od życzliwych i "życzliwych", którzy radzą mi się przyjrzeć danym projektom czy ludziom. Od razu ucinam: nie dam się wciągnąć w jakąkolwiek grę recenzencką, choć zmiany - także kadrowe - będą. Przypomnę także mój czas jako prezydenta Wrocławia - niezwykle ważny dla kultury tego miasta, z licznymi inicjatywami, ale także pozytywnie rozstrzyganymi sporami. Jak chce pan promować polską kulturę za granicą i współpracować z MSZ? Teraz często te działania nie są skoordynowane albo się dublują. - Już jestem po pierwszej rozmowie z Radosławem Sikorskim i mam kilka pomysłów. Proszę dać nam trochę czasu - zaproponuję pewną drobną, ale jednak rewolucję. Może się uda. Ma pan pomysł na funkcjonowanie Instytutu im. Adama Mickiewicza? - Celem będzie zdobycie pozycji porównywalnej z hiszpańskim Instytutem Cervantesa albo niemieckim Instytutem Goethego. To zajmie lata. Będzie wymagało ogromnej pracy i pieniędzy. Ale to właśnie jest cel, do którego trzeba dążyć. Jak pan ocenia działalność Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej? PO była kiedyś przeciwna dofinansowaniu PISF przez prywatne telewizje. Czy filmy, które powstały dzięki pieniądzom z PISF, były tego warte? - Są mankamenty, ale generalnie polska kinematografia - dzięki powołaniu instytutu - poprawiła swoją pozycję rynkową. Będą potrzebne korekty ustawy i sposobu działalności PISF, ale raczej obejdzie się bez rewolucji. Na pewno nie może być tak, że w gremium oceniającym projekty filmowe zasiadają osoby, które korzystają z dotacji PISF. PISF powinien sfinansować np. film o Powstaniu Warszawskim? - Tak, jeśli jest dobry scenariusz, dobry reżyser, dobry operator i dobra obsada. Oczywiście ocena, czy tak jest, nie należy do ministra kultury. Ale też nie chciałbym, żeby państwo finansowało w 100 proc. nawet najbardziej wartościowe projekty - bo to zupełnie oducza odpowiedzialności. W produkcji filmowej pochłaniającej ogromne kwoty niezbędny jest także inny inwestor i "wkład własny". To buduje też dyscyplinę przy realizacji. Chodzi pan na polskie filmy? - Tak. Niezwykle cenię polską kinematografię. Z tych powstałych ostatnio widziałem prawie wszystkie. Ale nie powiem, które mi się podobały, bo już następnego dnia byłbym podchodzony przez producentów, którzy chcieliby mi podsunąć projekty zgodne - jak by im się wydawało - z moim gustem. Co minister kultury będzie miał do powiedzenia w sprawie działalności misyjnej publicznych mediów? - To wiąże się ze sprawami własnościowymi, finansowymi i personalnymi. Za to na razie odpowiada minister skarbu. Ale jest też taki pomysł, by w przypadku zmian obejmujących abonament to minister kultury był odpowiedzialny za zbudowanie mechanizmów dbałości o wydatki publiczne na tzw. misyjność. Wprawdzie nie lubię tego słowa. Jestem sceptyczny co do możliwości wypracowania takich zasad i mechanizmów - ale być może mój samokrytycyzm będzie dobrym źródłem w przełamaniu dotychczasowej niemożności. Ważne, by to magiczne, wyświechtane pojęcie "misja" nie było takie puste. Będzie pan zabiegał o likwidację abonamentu telewizyjno-radiowego? - PO jest za likwidacją, a już na pewno ograniczeniem abonamentu. W zamian jednak media otrzymają możliwość pozyskania pieniędzy na działalność rekompensującą tę stratę. Proszę o cierpliwość. Mam nadzieję, iż zadania ministra kultury w zakresie ochrony tego, co powinno budować największą wartość programową TVP i Polskiego Radia, nie będą fikcją. * Bogdan Zdrojewski - kandydat na ministra kultury w rządzie PO-PSL, przez 11 lat prezydent Wrocławia; w ostatnich wyborach parlamentarnych zdobył 214 tys. głosów (najwięcej po Tusku i Kaczyńskim)
Adam Domagała
Gazeta Wyborcza
15 listopada 2007

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...