Moja mama Janis

Rozmowa z Jolantą Litwin-Sarzyńską

Sztajgerowy Cajtung: Monodram, który zobaczymy 16 sierpnia, nie opowiada wprost o legendarnej Janis Joplin, tylko o współczesnej Joannie. Ile z Janis zostawiła Pani w swojej bohaterce?

Jolanta Litwin-Sarzyńska: Zarazem dużo i niewiele. Albowiem legendarna wokalistka jest jak lustro, w którym przegląda się cały czas bohaterka spektaklu. I okazuje się, że łączy je ten sam niepokój, poczucie braku miłości i akceptacji przez otoczenie oraz rodzinę. Łączą je też pewne symboliczne fakty, ale teraz ich nie zdradzę, bo są częścią tej opowieści i w ten sposób ujawniłabym ważną pointę spektaklu. Joanna na pozór niewiele ma wspólnego z Janis; jest kobietą spełnioną, dojrzałą, ma dzieci i wiedzie, wydawałoby się, udane życie. A jednak, gdy poskrobać głębiej, to okazuje się, że łączy je zaskakująco dużo.

Sz. C.: Co było większą inspiracją dla powstania tego spektaklu: przejmująca, aktualna do dziś muzyka Joplin, czy może nieszczęśliwa historia gwiazdy?

J. L.-S.: To są naczynia połączone. Podejrzewam, że nie byłoby tak rozdzierających duszę interpretacji Janis, gdyby nie jej dramatyczne życie z łatką „czarnej owcy" w stadzie. U mnie chyba wcześniej była muzyka: fascynowałam się Joplin jeszcze jako nastolatka, marzyłam, by śpiewać jak ona i śpiewać to samo, co ona. Z czasem poznałam jej losy i powiązałam je nie tylko z jej muzyką, ale i ze swoimi własnymi doświadczeniami życiowymi. To był ten moment zwrotny, który pozwolił mi poważnie myśleć o stworzeniu monodramu muzycznego. Czyli formy, w której będzie można zmierzyć się z utworami legendarnej wokalistki, ale równocześnie opowiedzieć w dużym stopniu autobiograficzną historię, której Janis jest dobrym duchem.

Sz. C.: Piosenki Janis usłyszymy w polskim przekładzie. Czy czuje Pani, że to ułatwiło Pani ich interpretację, a co za tym idzie, widzom lepsze zrozumienie tego, co czuła Janis?

J. L.-S.: Zdecydowanie tak. Wszak spektakl jest opowieścią o losach polskiej dziewczyny, a później kobiety, opowieścią osadzoną silnie w realiach naszego kraju. Fałszywie brzmiałyby jej losy przetykane utworami śpiewanymi po angielsku. To nie jest koncert z coverami, ale historia czyjegoś życia, czasem zabawna, ale czasem bardzo bolesna. Muszę dodać, że tłumaczenia Maciejki Mazan i Daniela Wyszogrodzkiego są naprawdę wybitne i wydobywają z oryginalnych tekstów to, co w nich najważniejsze, czyli cały świat Joplin. Niektórzy nawet twierdzą, że jest w tych tłumaczeniach niezwykle cenna, pewna wartość dodana, której brakuje oryginałom.

Śpiewanie po angielsku byłoby pójściem na skróty, gestem pod publiczkę. Tak robi się, gdy myśli się wyłącznie o sukcesie komercyjnym i takich „odkryć" Janis jest ostatnio kilka. Śpiewanie po polsku najpierw wymagało zdobycia wybitnych tłumaczeń, o czym mówiłam. A następnie proceduralnej drogi przez mękę; zdobycia od spadkobierców wymaganych praw do wykonania w obcym języku, co zajęło mi... 1,5 roku starań i korespondencji. Ale satysfakcja jest dużo większa.

Sz. C.: Od premiery spektaklu minęło już niemal osiem lat. Od tego czasu spektakl z pewnością mniej lub bardziej ewoluował. Od roku towarzyszą Pani na scenie również „nowi" muzycy. Mogłaby Pani ich nieco przybliżyć naszym czytelnikom?

J. L.-S.: Z przyjemnością, tym bardziej, że są to muzycy doskonali. Na klawiszach gra Paweł Serafiński, „legenda polskiego Hammonda", a przy tym wyśmienity aranżer i kompozytor, wykładowca na łódzkiej Filmówce. Muzycznie mój Mistrz. Do Chorzowa zjedzie wprost z zamku w Kliczkowie, gdzie od wielu lat prowadzi bodaj najbardziej renomowane w Polsce warsztaty dla adeptów bluesa. Na harmonijce brawurowo i gościnnie gra Sławek Wierzcholski, od 30 lat lider legendarnej formacji Nocna Zmiana Bluesa i już ten fakt jest chyba wystarczającą jego rekomendacją. Gitara solowa to Piotr Szewczenko, być może przez wielu zapamiętany z pierwszego składu zespołu Edyty Bartosiewicz. Wielka wrażliwość muzyczna i wirtuozeria. Perkusja to Szymon Linette. Zdecydowanie zaniża nam średnią wiekową. Młody, zdolny, kompetentny. I wreszcie gitara basowa: Wojciech Zalewski, muzyk, ale też wybitny pedagog. Grał już w życiu wszystko, od muzyki klasycznej, przez jazz po rocka. A w CV ma występy z największymi gwiazdami polskiej muzyki; nie starczyłoby wywiadu, by wszystkich wymienić. Mówiąc krótko, mieszanka młodości i doświadczenia. Najlepszy skład, jaki mogłabym sobie wyobrazić.

Sz. C.: Pani występ kończy pierwszy dzień Lauby Pełnej Bluesa, chyba dobrze wpisując się w charakter festiwalu. Co sądzi Pani o takich inicjatywach muzycznych?

J. L.-S.: To doskonała idea dająca szansą spojrzenia na muzykę z dodatkowej perspektywy. Tym bardziej się cieszę, że mogę się tu pojawić z „Moją mamą Janis". To po olsztyńskich Nocach Bluesowych i toruńskim Harmonica Bridge kolejny mój występ z tym spektaklem przed fanami bluesa. Bardzo mnie to ekscytuje.

Sz. C.: Czy znajdzie Pani chwilę podczas pobytu na Śląsku, by posłuchać innych artystów Lauby Pełnej Bluesa?

J. L.-S.: Z wielką przyjemnością będę wszędzie tam, gdzie okaże się to możliwe, albowiem kocham bluesa i każda okazja, by go posłuchać, jest dla mnie muzycznym świętem.

Anka Miozga , Magda Widuch
Sztajgerowy Cajtung
24 sierpnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...