Moje miasto, a w nim moja piaskownica i moje zabawki...

Kariera niespełna trzydziestoletniego polskiego dramaturga Michała Walczaka zaiste zasługuje na podziw. Kilkanaście tekstów dramatycznych w zaledwie kilka lat, ich tłumaczenia na obce języki, zwycięstwa w konkursach literackich, potem kariera na ważnych scenach polskiego teatru. No i najbardziej znana - "Piaskownica". Sztuka, o której krążą pogłoski, że Walczak napisał ją w jedną noc. Która wygrała w kolejnym konkursie. Potem jej inscenizacje posypały się jak z rękawa. Bielski spektakl jest kilkunastą z kolei (od daty prapremiery, czyli od 2003 roku!) realizacją sceniczną dramatu.
Mogę się wiecznie zastanawiać, co takiego fascynującego jest w tekście Walczaka, a i tak nie dojdę do żadnego wniosku. Być może jedyną właściwą odpowiedzią na to pytanie są słowa: zaletą "Piaskownicy" jest to, że jest tekstem otwartym. Otwartym w sensie interpretacyjnym; tekstem pozostawiającym dużo miejsca dla inwencji twórczej reżysera, który zechce osobiście się zmierzyć z dramatem. Grzegorz Chrapkiewicz, reżyser bielskiego spektaklu, postanowił rozegrać akcję sztuki gdzieś pomiędzy tytułową piaskownicą, placowym trzepakiem i odrapanym, pokrytym graffiti blokowiskiem, na które rzuca swe pożółkłe światło smutna betonowa latarnia. Scenografia Jana Kozikowskiego zaiste jest bardzo oryginalna - ściany Małej Sceny Teatru Polskiego otoczone zostały wielkimi kawałkami blachy falistej, którą pokrywa mnóstwo kolorowych napisów w stylu graffiti - sztuki miasta. Ponad podestem imitującym tytułową piaskownicę, zawisła lampa i tabliczka z numerem bloku. W trakcie krótkich przerw pomiędzy każdą częścią spektaklu (a są one trzy) wyświetlane są obrazy polskich miast za dnia i nocą (autorstwa Olafa Tryzny) do muzyki Marysi Peszek z płyty "Miastomania" (już większej dosłowności, doprawdy, stworzyć by się nie dało). Twórcy spektaklu sugerują więc widzom (moim zdaniem nieco zbyt nachalnie), że oprócz piaskownicy i pary bohaterów, bielska sztuka wyeksponuje nam na pierwszy plan miejski pejzaż - równie ważny jak pozostali bohaterowie. Ważny z tego względu, że to właśnie przestrzeń miejska ukształtuje naszą parkę - najpierw funkcję wychowawczą spełni piaskownica, potem przejmie ją klatka schodowa i ciemne zakamarki bloków, a jeszcze później zatłoczone ulice i wysokie biurowce wielkich firm. Jak już wcześniej wspomniałam, bielski spektakl bardzo wyraźnie dzieli się na trzy części. Stąd ten intrygujący podtytuł sztuki - "7>17>27". Pierwsza część odzwierciedla początek damsko-męskich relacji, które zaczynają się już na podwórkowym placu zabaw. Dwóch siedmiolatków odmiennej płci spotyka się w jednym miejscu i nijak nie potrafi dojść ze sobą do porozumienia. Tacy mali, a już tak bardzo wchłonięci przez schematy zachowań, wzorce kultury, rodzicielskie przykazania, czym i jak powinien bawić się i zachowywać chłopczyk, a czym dziewczynka. Choć Miłka ma ciągoty do wspinania się po drzewach, dyrygowania, umie postawić na swoim, a Protazek, mimo głębokiej fascynacji plastykowym Batmanem i Złym Kolesiem, rzuca ukradkowe spojrzenia na Miłkę, i w końcu pozwala bawić jej się w rogu Jego piaskownicy, to porozumienie jest niemożliwe. Pomiędzy dziećmi mur już został wybudowany i nawet szczera chęć poznania, która płynie z obu stron (choć mocno na razie zawoalowana) nie jest w stanie go skruszyć. I co gorsza - nie będzie nigdy. Kolejne etapy życia potwierdzają niestety tę smutną konstatację - czy jako zbuntowani siedemnastolatkowie, czy biznesmeni przed trzydziestką, nigdy nie wybaczą sobie, że to, co ich od siebie różni, jest właśnie tak odmienne i odległe. "Żyć bez siebie nie możemy, ale ze sobą tym bardziej nie." Co więc pozostaje? Nieustanna walka bez wygranej. Bielska "Piaskownica" jak w soczewce, skupia w sobie wszelkie problemy damsko-męskich relacji. Pozostaje nam tylko odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to zawsze już tak było i będzie, czy też współczesny świat tak skomplikował nasze relacje, że odesłał kobietę na Wenus, a mężczyznę na Marsa, a pomiędzy rozwiesił świetlne lata nieporozumień. Paradoks jest tym większy, że wszyscy naokoło trąbią o tendencji do unifikacji płci, mówi się nawet o nowym fasonie ubrań przeznaczonych zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn, tzw. unisexie, a tu proszę - konflikt płci nie znika, a się nasila... W spektaklu partnerują sobie jako Miłka - Anna Guzik, a w roli Protazka - Tomasz Drabek. Lideruje zdecydowanie w tym teamie pan Drabek, pozostawiając Annę Guzik nieco w cieniu swojej genialnie odegranej, pełnej ekspresji cielesno-ruchowej kreacji nadpobudliwego Protazka. Zwłaszcza w pierwszej odsłonie mamy wręcz do czynienia ze spektaklem jednego aktora - pierwsze minuty owego piaskownicowego show, jakie dla nas wykonuje Drabek jest wprost nie do opisania. To, że tak fantastycznie prowadzi swoją rolę do końca, świadczą strugi potu, spływające z jego twarzy. To się dopiero nazywa wejście w rolę! Postać Miłki jest przytłumiona, m.in. z tego powodu, że jej rola została po prostu przez reżysera dosyć okrojona. Miłka jest dopełnieniem obrazka, bawiącego się Protazka. Inna rzecz, że Guzik gra ciągle jedną manierą, którą wykorzystuje w serialach telewizyjnych - ta sama mimika twarzy i powtarzająca się modulacja głosu nie wystarczają już, by oczarować teatralną publiczność. Ja wiem, że istnieje tzw. emploi aktora, ale myślę, że w przypadku tak młodej aktorki jak Anna Guzik, nie należy zakończyć poszukiwań swego stylu, ale je intensywnie rozpocząć. A teatr niewątpliwie temu sprzyja. Czekamy więc na jej kolejne występy na teatralnych deskach, mając nadzieję, że świat jednowymiarowej telewizji nie wchłonie jej do reszty. Teatr Polski w Bielsku Białej Michał Walczak "Piaskownica" reżyseria: Grzegorz Chrapkiewicz scenografia: Jan Kozikowski światło, fotografie, projekcje: Olaf Tryzna Obsada: Ona - Anna Guzik, On - Tomasz Drabek Premiera: 19 stycznia 2008 r.
Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
8 lutego 2008

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia