Moje przykazanie
"Maria Callas. Master Class" - reż. Andrzej Domalik - Och-Teatr w WarszawieNie widziałem spektaklu Andrzeja Domalika "Maria Callas. Lekcja śpiewu" z 1997 roku. Może tak jest lepiej. Nie porównuję obu przedstawień, nie zestawiam ich. Callas-Janda objawiła mi się po raz pierwszy.
W przypadku Marii Callas biografia śpiewaczki zapracowała na jej legendę. Ciekawe ilu widzów i czytelników seryjnie wydawanych książek o Callas sięgnie po jej płyty? Raczej niewielu. Wierzymy na słowo: tak, była wielka, kapryśna, egocentryczna i wspaniała. Zostaje jej wydatny nos, nieco demoniczna aura, kronika sukcesów okupionych klęskami, suknie, perfumy, romanse, histerie. Dobrze jest współczuć dziewczynom, które kochamy nienawidzić, bo były zbyt potężne, zdeterminowane, pełen charakteru, a jednak swoje w życiu przeszły, zupełnie jak my.
Nie ma co się litować. W spektaklu Domalika, Callas-Janda jednak zwycięża. Jest odważna i bolesna, ma gorzką świadomość utraty: głosu, szczęścia osobistego, perspektyw zawodowych, ale mimo wszystko zwycięża.
Oto konstrukcja złośliwego życia, które pokonuje się każdym kolejnym, pracowitym dniem. Krystyna Janda, grająca Marię Callas, udziela lekcji mistrzowskich trojgu studentom. To lekcje życia bardziej niż śpiewu. Lekcje udzielane przede wszystkim widzom. Janda, również we własnym imieniu, powtarza, że nie będzie łatwo, nigdy nie było. Że pasja to także mozół, a każde zadanie musi kosztować, godziny, miesiące i lata wyrzeczeń. Tyle że tracąc wiele, jeszcze więcej zyskujemy.
"Ja wiem, że świat się nie zawali, jeśli od jutra nie będzie przedstawień "Traviaty". Ale wierzę, że wybierając sztukę, przyczyniamy się do tego, żeby ten świat stawał się piękniejszy i lepszy. Że zostawiamy go mądrzejszym i bogatszym".
To słowa Marii Callas, dekalog Krystyny Jandy, moje przykazanie.