Moje życie

Rozmowa z Haliną Müller

Pokój, w którym siedziałyśmy podczas rozmowy, znajduje się na trzecim piętrze kamienicy przy Karmelickiej 6. Jest częścią pracowni krawieckiej, na którą składają się dwie słoneczne, piękne, niedawno wyremontowane sale z sufitami zdobnymi w XIX-wieczne stiuki. Ten pokój, będący świadkiem wspomnień, nie zawsze stanowił część pracowni. Kiedyś, na pewno jeszcze czterdzieści lat temu, mieszkała w nim pewna pani, która – najczęściej ubrana tylko w lekki peniuar – przechodziła przez wspólny hall do łazienki. Ale teraz, jak już od lat, jest królestwem Haliny Müller, szefowej damskiej pracowni krawieckiej. 1 września 2018 roku minęło czterdzieści lat, od kiedy pracuje w Bagateli. Gdyby nie to, że tę niewiarygodną wręcz informację można sprawdzić w kadrach, nikt patrząc na Halinę nie uwierzyłby w jej tak długi staż pracy.

Z Haliną Müller - szefową damskiej krawieckiej pracowni teatralnej - rozmawia Magdalena Musialik-Furdyna.

Pokój, w którym siedziałyśmy podczas rozmowy, znajduje się na trzecim piętrze kamienicy przy Karmelickiej 6. Jest częścią pracowni krawieckiej, na którą składają się dwie słoneczne, piękne, niedawno wyremontowane sale z sufitami zdobnymi w XIX-wieczne stiuki. Ten pokój, będący świadkiem wspomnień, nie zawsze stanowił część pracowni. Kiedyś, na pewno jeszcze czterdzieści lat temu, mieszkała w nim pewna pani, która – najczęściej ubrana tylko w lekki peniuar – przechodziła przez wspólny hall do łazienki. Ale teraz, jak już od lat, jest królestwem Haliny Müller, szefowej damskiej pracowni krawieckiej.

1 września 2018 roku minęło czterdzieści lat, od kiedy pracuje w Bagateli. Gdyby nie to, że tę niewiarygodną wręcz informację można sprawdzić w kadrach, nikt patrząc na Halinę nie uwierzyłby w jej tak długi staż pracy.

Zawsze uśmiechnięta, doskonale ubrana (czy do pracy, czy z niezwykłą elegancją podczas premier) rudowłosa Halina Müller wydaje się być czterdziestolatką, a nie osobą, która przepracowała w jednym miejscu cztery dekady! A dodać trzeba, że to nie była jej pierwsza praca. Krawiectwa teatralnego uczyła się w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. W „Słowaku" pod okiem przedwojennej lwowskiej mistrzyni krawiectwa pani Bronisławy Korejbo doskonaliła umiejętności przez siedem lat.

– Gdyby nie to, że pani Korejbo przeszła na emeryturę, a nowa kierowniczka nie bardzo umiała prowadzić pracownię, pewnie bym pozostała przy placu św. Ducha. Ale atmosfera, która się tam po odejściu pani Broni wytworzyła, była dla mnie nie do przyjęcia. Dowidziałam się, że jest praca w Bagateli i postanowiłam spróbować. Dyrektor Górkiewicz przyjął mnie od razu na stanowisko zastępczyni szefowej pracowni. W 1978 roku była nią pani Barbara Bazarnik.

Magdalena Musialik-Furdyna: Skończyłaś szkołę krawiecką.

Halina Müller - Tak, ale żeby był zabawniej, najpierw chodziłam do technikum elektronicznego. W drugiej klasie ze względu na stan zdrowia musiałam przerwać tam naukę. Przeniosłam się do szkoły odzieżowej. Szyć uwielbiałam od dziecka. Jak byłam mała, to szyłam koleżankom z podwórka ubranka dla lalek. Ale nie takie byle jakie. Pełne komplety. Razem z kapeluszami i butami (śmiech). Kosztowało to 1 złoty. A szkołę odzieżową skończyłam z wyróżnieniem. W nagrodę otrzymałam staż pracy właśnie w Teatrze Słowackiego.

Przed nami leży spis wszystkich produkcji sceny przy Karmelickiej po 1945 roku; było ich 418. Szyłaś i nadzorowałaś powstawanie kostiumów – licząc jako ostatnią premierę „W'ariacje pożądania" (październik 2018) – do 201 przedstawień! Niewiarygodne.

– Też mi się wierzyć nie chce. Faktycznie, niemal połowa kostiumów uszytych dla Bagateli wyszła spod mojej ręki. Przez te czterdzieści lat miałam okazję pracować z wieloma wybitnymi i wspaniałymi autorami kostiumów i scenografami, od których zawsze czegoś mogłam się nauczyć.

Ale bywało, że i ty kogoś czegoś nauczyłaś.

– Wiesz, jak przychodzi bardzo młoda osoba i ma fantastyczne pomysły, to nigdy ich nie można studzić. Ale właściwie moim obowiązkiem jest wskazanie, że pewne wyobrażenia, które cudownie wyglądają na papierze w rysunku czy szkicu, niekiedy zderzają się z prozą szycia. Ta proza polega na tym, że trzeba wiedzieć, jakich materiałów powinno się użyć. Że raczej nie wolno projektować współczesnych sukien czy bluzek z opadającymi ramionami. Że nie wszystkie barwy i kolory dobrze są odbierane z widowni. Te zalecenia nie zawsze dotyczą kostiumów z epoki. Tutaj wypada trzymać się wiedzy historycznej.

Dlaczego? Na przykład te ramiona?

– Bo jak są za nisko uszyte, to w trakcie podnoszenia ramion do góry, nawet przy niezbyt wysokim ich podnoszeniu, cała suknia, bluzka lub koszula „idzie do góry". A na scenie trudno unikać ruchu.

Skoro jesteśmy przy ramionach, powiedz, co to są legendarne „mieszki"?

– Ach mieszki (duuużo śmiechu). „Mieszki" to pewien rodzaj klinów krawieckich, które wszywa się pod pachy kostiumów. Po to się je robi, żeby aktor mógł w pełni operować swoim ciałem, a kostium w dalszym ciągu wyglądał perfekcyjnie. Takie małe-duże udogodnienie, a zarazem sztuczka. Bo tych „mieszków" praktycznie nie widać. A na pewno nie są widoczne dla publiczności. Nawet tej siedzącej w pierwszym rzędzie.

W pokoju obok, w którym siedzą panie tworzące wasz perfekcyjny i nieoceniony zespół: Violetta Gołdyn, która nota bene pracuje w Bagateli od 36 lat, oraz Renata Grabowska i Anna Nortowska, macie taki duuuuużyyy stół.

– Generalnie to stół przede wszystkim do szycia. A ten tutaj, u mnie w pokoju jest stołem do krojenia tkanin. Bywa, że się z tą pracą jednak na blacie nie mieścimy, więc przenoszę się do hallu i tam na podłodze odchodzi krojenie. W tym dużym pokoju, który jest sercem pracowni i niekiedy miejscem spotkań towarzyskich, mamy przede wszystkim nowoczesne maszyny z wieloma koniecznymi funkcjami.
Pamiętam, że kiedy przyszłam tutaj pracować, to sprzęt był w opłakanym stanie. Maszyny były przedpotopowe, a igły łamały się jak zapałki. Inna sprawa, że to też były fatalne czasy. Po koniec lat 70. zaopatrzenie zaczynało już mocno szwankować.

No tak, a potem zaraz był stan wojenny. Przecież z octu nie szyłyście.

– Po pierwsze wykorzystywałyśmy zapasy materiałów z magazynu. Coś się tam zawsze znajdowało, bo dawniej po prostu kupowało się wszystkiego więcej na zapas. Po drugie korzystałyśmy ze starych kostiumów. Rozpruwałyśmy je, prały i szyły zupełnie nowe rzeczy. Po trzecie każda z nas miała jakieś swoje „chody" w sklepach. Dla Teatru zawsze coś tam wynalazłyśmy. Pamiętaj, że to także były czasy, kiedy jeszcze korzystano z usług farbiarzy. Myśmy bardzo dużo rzeczy, a raczej materiałów, dawali do farbowania. Nie mówiąc o tym, że właściwie to też sami produkowaliśmy materiały.

Jak to?

– Do przedstawienia „Dyl Sowizdrzał" w reżyserii Tadeusza Ryłki państwo Skarżyńscy (czyli Lidia Minticz i Jerzy Skarżyński) robili scenografię i kostiumy. A jak wiadomo, to jedni z najwybitniejszych plastyków w historii polskiego teatru. I oni sobie tak wymyślili te kostiumy, że myśmy ze starych rozprutych i wypranych ubrań teatralnych pozyskiwali materiał, który potem sprasowywaliśmy, żeby uzyskać jednolitą materię. Kosztowało to masę pracy, ale to połączenie jedwabiu, bawełny i aksamitu było wspaniałe. No i jak to już zostało zrobione, pan Jerzy wziął szczotkę drucianą i zaczął wszystko drapać i szarpać. Chciało mi się płakać. Tyle pracy na nic, wydawało się. Ale jak z tych materii uszyłyśmy kostiumy, to efekt był niesamowity.

A dzisiaj?

– A dzisiaj to jest bajka. Właściwe wszystko można dostać. Mam taki ulubiony sklep, w którym mi panie odkładają resztki kuponów najlepszych materiałów. Ostatnio kupiłam kilka metrów wełenki od Armaniego. Gdzie to kiedyś było do pomyślenia...

Co najbardziej lubisz kupować?

– Och, uwielbiam dodatki! Koronki, aplikacje, jakieś koraliki, broszki, cekiny. Te drobiazgi potrafią wyczarować tak wiele. Tu, za tobą jest szafa, w której mam całe stosy takich cudeniek. Najchętniej kupuję rzeczy oryginalne. To znaczy po prostu stare. Teraz wypatruję je w ciucholandach. Ale kiedyś, właśnie w czasach kryzysu lat 80., Teatr ogłaszał skupy ubrań. Przychodziło bardzo wiele krakowskich pań, które odsprzedawały nam garderobę swoją, jak i swoich matek i babek. Trafiały się wśród tych rzeczy naprawdę unikaty. I potem wiele z tych rzeczy, czyli przede wszystkim; stare koronki, aplikacje, rękawiczki, małe torebki umiejętnie wykorzystywałyśmy w trakcie pracy nad kostiumami.

Jak wygląda codzienny rytm pracy?

– To zawsze trochę zależy, na jakim etapie przygotowania do premiery jesteś. Ale zazwyczaj przebiega w ten sposób, że po akceptacji projektów przez dyrektora, przychodzi do nas autor lub autorka kostiumów i przekazuje projekty. Najczęściej już ze wskazaniem, z jakich rodzajów materiałów powinny być uszyte. Jeśli tak nie jest, wówczas coś tutaj razem sugerujemy. Na podstawie projektów i po wyborze materiałów, a także wszystkich dodatków, robię kalkulację kosztów produkcji kostiumów. Pamiętaj, że kostium to nie tylko wierzchnia odzież, ale także cała bielizna, pończochy, buty, torebki. To stanowi całość.
A potem w towarzystwie scenografa wyruszam na zakupy. Kiedy materiały są zgromadzone, zaczynamy przygotowywać kostiumy. Przede wszystkim musimy jeszcze zaprosić aktorki do pierwszej miary.

No a formy skąd?

– Oj. Trzeba samemu wykombinować. Układa i drapuje się materiały na manekinach, tworząc ogólny zarys kostiumu, oczywiście według projektu. A potem należy przygotować odpowiednie formy, według których kroi się tkaniny. Muszę ci powiedzieć, że jednym z najwartościowszych prezentów, jakie dostałam, jest angielskie czasopismo z rysunkami i wykrojami. Ale to nie są zwyczajne wykroje à la „Burda". To rysunki i wykroje strojów pochodzących z kolejnych epok historycznych. Poprosiłam kiedyś naszą scenograf – nieocenioną Urszulę Czernicką – by przeliczyła stopy i cale na centymetry i według tak przygotowanej formy uszyłam bez jednej poprawki skomplikowany rękaw sukni z epoki. To wyjątkowe pismo dostałam od scenograf Anny Sekuły, która przygotowywała kostiumy i scenografię do „Dożywocia" Fredry w reżyserii Tomasza Obary.

Ilu miar potrzeba?

– Standardem są dwie, ale jeśli kostium jest skomplikowany, oryginalny, niecodzienny – zapraszamy i do trzech miar. Tak na pewno było w przypadku sukni Desdemony dla Urszuli Grabowskiej. Uszyta z niezliczonych metrów jedwabnych kawałków pięknie się układała i była bardzo plastyczna. Niemniej nie mogło się obyć bez trzeciej miary i dopieszczenia z naszej strony.

Jedwab jest trudny do szycia.

– Nie tak trudny, jak skóra. A mówię to nie bez powodu. Jak wiadomo, w Bagateli miała miejsce premiera „Makbeta" w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza. Zawsze współpracujący ze Śmigasiewiczem scenograf Maciej Preyer zaprojektował dla Danuty Stenki, która grała Lady Makbet, kostium ze skóry. Nie z imitacji skóry, lateksu czy czegoś podobnego. Ze skóry, do której szycia nie miałyśmy wówczas odpowiednich sprzętów. Boże! Co to była za robota! Ale się udało. Tak, więc jedwab jest trudny, szyfon też, ale nie najtrudniejszy.

Ostatnim etapem jest przegląd kostiumów.

– To dzieje się już na scenie, tuż przed próbami generalnymi. W obecności autora kostiumów i reżysera. Ostateczna weryfikacja naszej pracy. Czasami jeszcze w te ostatnie dni przed oddaniem spektaklu coś poprawiamy, ulepszamy, a niekiedy i zmieniamy. Na scenie widać, jak kostium współgra z dekoracją i światłami. No i słuchamy uwag samych aktorek, ich komfort jest bardzo ważny.

Na przygotowanie strojów najczęściej macie panie...

– ...dwa miesiące. I raz to są trzy, cztery w miarę mało skomplikowane odzienia, a niekiedy bywa jak przy „Skrzypku na dachu", że kostiumów i to z epoki trzeba przygotować grubo ponad setkę.

Parę lat temu z twojego zespołu odeszła do lepszego życia pani Irena Włosek. Pracowała pomimo bardzo już sędziwego wieku.

- Bo traktowała nas i Teatr jak rodzinę. Tak jak my wszystkie. Właściwie przecież, mogłabym już odejść na emeryturę, ale ten Teatr i ta praca to jest moje życie.

Magdalena Musialik-Furdyna
Materiał Teatru
3 września 2019
Portrety
Halina Müller

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...