Moje życie było piekłem

Nieznana historia autorki „Ani z Zielonego Wzgórza"

Wesołą sierotkę Anię Shirley z Zielonego Wzgórza kojarzą wszyscy. Ale osobowość jej twórczyni – Lucy Maud Montgomery – już niekoniecznie. Nie lubiła swoich wieczorów autorskich, bo czuła paraliżujący lęk przed występami publicznymi. Już dwa lata po premierze książki Montgomery miała załamanie nerwowe. Jednak „Ania" nie była powodem jej lęków ani depresji. Upiory tkwiły gdzie indziej. Kanadyjka starała się, jak mogła, ukrywać prawdę przed światem.

 

Propozycję napisania książki o sobie przyjęła ze strachem. „Biografie to jedna wielka farsa, w której nigdy nie udaje się ukazać człowieka takim, jakim był naprawdę (...) każdy z nas ma przynajmniej tuzin twarzy (...)" – pisała w liście do swojego szkockiego przyjaciela, literata Ephraima Webera. Gdy z jej twarzy zdejmiemy makijaż „damy światowej", a z filigranowego ciała suknię z różowego atłasu z gorsetem ozdobionym falbanami, zobaczymy Maud Montgomery jako kobietę nieustannie zmagającą się z lękami i depresjami.

„Ania z Zielonego Wzgórza" na rynek wydawniczy weszła w 1908 r., a to, że w ciągu 11 miesięcy wznowiono ją sześć razy (w maju 1914 r. ukazało się 38. wydanie), było dowodem gigantycznego sukcesu. Po latach krytyk Desmond Pacey w książce „Creative Writing in Canada" przyznał, że Montgomery była symbolem autorki książek najlepiej sprzedających się w pierwszych dwóch dekadach XX wieku. „Anię" przetłumaczono na kilkanaście języków. Bohaterka trafiła na ekrany filmowe, deski teatrów i do kanonu lektur szkolnych.

– Moi uczniowie nazywają tę książkę „oldskulową". Niezależnie od tego, zawsze odnajdujemy w niej tematy stare jak świat: dorastanie, pragnienie przyjaźni, miłości, dobrej rodziny. A wszystko to podane w mądry, humorystyczny sposób – mówi Joanna Klimas ze Szkoły Społecznej w Bytomiu.

Ciężar niebywałego sukcesu „Ani z Zielonego Wzgórza"
Ta i następne książki o przygodach temperamentnej dziewczyny o pomarańczowych włosach przynosiły pisarce całe skrzynie listów. Pisali do niej, jak podaje Mollie Gillen w książce „Maud z Wyspy Księcia Edwarda", traperzy z australijskiego buszu, misjonarze z Chin i mnisi z zapomnianych klasztorów w Jerozolimie.

Tymczasem autorkę najbardziej przerażała konieczność radzenia sobie ze sławą. Nie lubiła swoich wieczorów autorskich, bo czuła paraliżujący lęk przed występami publicznymi. Już dwa lata po premierze książki Montgomery miała załamanie nerwowe. Jednak „Ania" nie była powodem jej lęków ani depresji. Upiory tkwiły gdzie indziej.

– To nie przypadek, że autorka, osierocona we wczesnym dzieciństwie przez matkę, a potem oddana dziadkom na wychowanie, Anię Shirley, Emilkę Starr czy Sarę Stanley także pozbawiła matek. Wiele jej bohaterek jest wychowywanych przez kobiety słabe lub – przeciwnie – zbyt dominujące, będące raczej figurą macochy – tłumaczy dr Karolina Jędrych z Katedry Dydaktyki Języka i Literatury Polskiej Uniwersytetu Śląskiego.

Neurotycy mają pamięć doskonałą
To, że wychowywali ją surowi dziadkowie, pielęgnowała w swojej pamięci przez całe życie. Dostawała dreszczy na plecach, gdy babka posyłała ją do sklepiku z herbatą i cukrem przez ciemny las. Nie znosiła chodzić na próby kościelnego chóru, gdzie zastępowała organistę. Silnie odczuwała „wyniosłą obojętność" jego członków i „mijanie się bez słowa". Prezbiteriańskie wychowanie otrzymywała surowe, dlatego z całych sił pragnęła być jak inne dzieci. Miała wyrzuty sumienia, że nie mogła chodzić do szkoły boso jak pozostali uczniowie, bo babka nie pozwalała. Albo ubierała ją w sposób infantylny.

Obrazów wyjętych z neurotycznej pamięci autorka miała całe tuziny, a jednym z bardziej istotnych były jej ukochane koty. Wryła jej się w pamięć niejedna śmierć tych futrzaków, a najbardziej chyba dzień, gdy na jej rękach umierał ten najukochańszy. Charakterystyczne, że swoje podpisy, np. w listach, ozdabiała podobiznami kotów.

– Dzienniki, które pisała przez całe życie, nie pozostawiają wątpliwości: Montgomery była osobą o niezwykle wrażliwych, wyostrzonych zmysłach. Odbierała świat w bardzo intensywny sposób. Tak jak Ania Shirley, która umiała zachwycać się białymi płatkami rozkwitających wiśni, tak ona potrafiła poczuć i opisać zapach zmieniających się pór roku – mówi Jędrych.

Nic więc dziwnego, że siedząc przy oknie w pokoju w Cavendish (gdzie zwykle pisała), wsłuchiwała się w przyrodę, którą uznawała za „świat cudów i piękna". A jeśli jej nie kontemplowała lub nie prowadziła domu, to uciekała w świat książek. Pochłaniała Tennysona, Kiplinga, Gibbona, Andersena, Szekspira. Przeczytała też „Quo vadis" Sienkiewicza. „Powieść roku. Ma wielką moc i głębię" – oceniła.

W romantycznej scenerii kanadyjskiej prowincji Maud pełniła obowiązki matki, pani domu, działaczki społecznej, żony, pisarki. Ostatecznie, aby sobie ulżyć, zatrudniała służące, ale w obejściu z nimi zawsze cechowała się wyrozumiałością.

Tak jak była zespolona ze światem natury, tak głęboko odczuwała cierpienie innych i niesprawiedliwość świata. To kolejna przyczyna stanów depresyjnych. Pojawiały się one na skutek informacji docierających z frontów podczas wojen światowych czy Wielkiego Kryzysu. Ratunku dla siebie szukała nie tylko w gabinetach lekarskich, ale też w pracach społecznych. Stąd jej zaangażowanie w działalność Czerwonego Krzyża i instytucji kościelnych.

Wyczerpujący psychicznie był jej trwający dziewięć lat proces o bezprawne wydanie „Pożegnania z Avonlea" przez L.C. Page Company. W odwecie wydawca „Ani" oskarżył nawet pisarkę o zniesławienie. Nie bez znaczenia dla jej zdrowia pozostawał fakt, że spośród jej trojga dzieci drugie urodziło się martwe. Po latach nasiliły się urojenia związane z ich bezpieczeństwem. Uciążliwa była też konieczność zmagania się z głębokimi zaburzeniami psychicznymi męża Ewana Macdonalda.

Żona pastora
Żoną pastora była przez 31 lat. Wierna, spełniająca powinności, a równocześnie cierpiąca na powracające jak czkawka załamania nerwowe, brak apetytu. „Najpierw jestem panią Macdonald, dopiero potem Maud Montgomery" – miała kiedyś wyznać. W 1931 r. w „Otwartym liście żony pastora" tłumaczyła: „Są rzeczy, których wartości nie da się przeliczyć na pieniądze. Jedną z nich jest rola, jaką odgrywa w wiejskiej społeczności żona pastora. Ma ona do spełnienia szczególną misję, która jest zaszczytem, a nie obowiązkiem".

Deklaracje w tym stylu były nie w smak niektórym dziennikarzom. Jeden z nich zarzucał, że pani Montgomery „wierzy w tradycyjny model kobiety kochającej domowe zacisze" i „nie popiera sufrażystek". Do popularnej w ówczesnej Kanadzie idei feministycznej odniosła się w liście do Webera: „Tak, tak! Płeć nie ma tu większego znaczenia. Wydaje mi się, że w sferze myśli nie ma podziału na płci". A i tak bywała gościem kongresów kobiecych.

Rozmowy z sobą samą
Rzeczywiście, bardziej była konserwatystką, dlatego zdarzało jej się przywoływać do porządku swoich synów – Chestera i Ewana – za pomocą rózgi. Paradoksalnie całe życie zajmowały ją okultyzm i profetyzm. Ciekawiła ją energia atomowa. Jak mało kto potrafiła w jasny sposób wytłumaczyć jej złożoność. Miała momenty, gdy prowadziła rozmowy z Mona Lisą, Brutusem, Beatrycze. Zadawała im pytania o uśmiech, zdradę, zakochanego bez pamięci Dantego. Rozchwianie nerwowe komentowała pamiętnikarskim wyznaniem: „Chwilami nienawidzę życia! Kiedy indziej znowu kocham je gorąco".

– Choć Montgomery uważała, że stała się zakładniczką serii o rudowłosej sierotce, to właśnie w cyklu o niej stworzyła postać pełną humoru i niedającą się nie lubić. Ciekawe jest to, że dla swoich bohaterek pisarka zawsze miała dobre zakończenia. Czytając jej pełne optymizmu powieści, trudno uwierzyć, że napisała je kobieta zmagająca się z załamaniami nerwowymi, cierpiąca na duszy – podsumowuje Jędrych.

Pod koniec życia pisarka przybrała na wadze, co też było dla niej utrapieniem. Uwierzyła, że dzięki reinkarnacji stanie się znowu lekka i młoda. „Moje życie było piekłem, piekłem, piekłem. Mój umysł – wszystko, dla czego żyłam – świat oszalał. Moje życie powinno wkrótce dobiec kresu. Nikt nie podejrzewa, w jak strasznym stanie jestem" – napisała w dzienniku miesiąc przed śmiercią. Zmarła 24 kwietnia 1942 r., mając 68 lat. Została pochowana na cmentarzu w Cavendish. Gdyby nie wysokie drzewa, można by zobaczyć stamtąd dom na Zielonym Wzgórzu.

Alan Misiewicz
Onet.Kultura
22 listopada 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...