Moje życie jest spiralą

Rozmowa z Piotrem Cyrwusem

Zawsze powtarzam, że moje życie to spirala, nie koło. Że wznosi się do góry. Znów więcej czasu poświęcę teatrowi, także jeżdżąc z własnymi spektaklami, nie tylko grając w Polskim. Piotr Cyrwus opowiada o życiu po odejściu z "Klanu".

No i co Pan najlepszego narobił, Panie Piotrze?

No właśnie, sam się temu wszystkiemu dziwię.

Musiał Pan, tzn. przepraszam, Pański bohater, umierać, nie mógł Rysiek gdzieś wyjechać, oswajać widzów z powolnym znikaniem z ekranu?

Tak chciałem zakończyć piętnastoletnią przygodę z Ryśkiem, bo lubię za sobą zamykać drzwi. Gdybym wyjechał, to może korciłby mnie powrót? A tak - koniec. Pewien etap mojego życia został zamknięty. Teraz przyszła pora na to, żeby przyjrzeć się czemuś innemu, ale przecież nie zarzekam się i nie twierdzę, że nie będę grał w serialach.

Wie Pan, że pół Polski płakało nie tylko po Ryśku z "Klanu", ale i po Piotrze Cyrwusie, z żalu, że zniknie z ich domów?

Wiem, to dobry temat dla socjologów, psychologów. Powiem szczerze, że bardzo mnie to zaskoczyło. Przecież rola w "Klanie" była dla mnie jedną z wielu granych. Kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z takiego przywiązania do mnie. Największe moje zdziwienie wzbudziła reakcja ludzi w telewizji, kiedy na drugi dzień po Środzie Popielcowej, czyli dniu mojej serialowej śmierci, zostałem zaproszony do studia. Wchodzę, wszyscy wstają, proszą o autografy, Piotr Kraśko o wywiad, Tomasz Lis zaprasza do programu... Oj, pomyślałem, to poważna sprawa.

A na ulicy, kiedy ludzie zobaczyli Pana po tym "śmiertelnym" odcinku - jak reagowano?

Bardzo miło, podchodzili, żałowali, że mnie już nie będzie, dziękowali za tyle wspólnych lat. Nie, nie było tego typu utożsamiania mojej osoby z rolą, jak przed laty, kiedy nieraz podchodzono do mnie z wyrzutami, typu: "Jak pan może tak traktować żonę, mając niepełnosprawne dziecko". Ja i Rysiek to dla wielu była jedna postać.

Ma Pan poczucie, że stworzył kultową wręcz postać?

Tak twierdzą widzowie, a ja wiem, że podchodziłem do tej pracy bardzo uczciwie. Oczywiście wiem, że słynne mycie rączek przez serialowe dzieci, ubieranie im kurteczek - przeszły niemal do historii. Ale ja, Piotr Cyrus, też uważam, że przed jedzeniem należy myć ręce! Ostatnio, w schronisku, podeszła do mnie starsza pani i mówi: "Panie Piotrze, a może pan jeszcze wróci". To bardzo miłe, ale przecież Rysiek nie jest tylko moją zasługą. Ja mu dawałem twarz, a publiczność, taka jak ta pani, współbudowała tę postać, goszcząc nas w domach.

Minął już miesiąc od śmierci Pańskiego bohatera - nie tęskni Pan za swymi kolegami z planu?

Pewnie, że tęsknię. Zżyliśmy się bardzo. W ciągu tylu lat niewiele osób odeszło z serialu, producenci stworzyli w nim cenne więzi. Pożegnanie było huczne, łzy mi stanęły w oczach, nie mogłem wygłosić przemówienia pożegnalnego. Ale przecież świat się, mam nadzieję, jeszcze nie kończy, będziemy się spotykać. Choć pewnie z Tomkiem Stockingerem rzadko już zagramy w tenisa.

Ponoć Pańska serialowa żona nie wytrzyma po śmierci Ryśka, ma popełnić samobójstwo...

Doprawdy? Nic o tym nie wiem.

A wie Pan, że "Klan" ma się skończyć?

Od piętnastu lat, odkąd powstał serial, co pół roku miał się kończyć. Ale widzi pani, sądząc po reakcji widzów, należy uznać, że nas, aktorów, po stworzeniu udanej roli należy "uśmiercać" - wtedy publiczność natychmiast zaczyna za nami tęsknić.

A propos ról... Zdradził Pan Stary Teatr dla "Klanu", teraz serial dla warszawskiego Teatru Polskiego....

Nie, nie, niczego nie zdradzałem. Tak się toczy życie. Ale dom i rodzina jest w Krakowie. Tak żyję pomiędzy dwiema stolicami.

To dość ciężkie życie tak "pomiędzy"...

Ciężko to mają górnicy, ja mam ciekawie. Teraz jestem już etatowo w teatrze prowadzonym przez Andrzeja Seweryna. To wielki zaszczyt tam pracować. Gram w "Żeglarzu" i "Wieczorze trzech króli", planowana jest "Burza" w reżyserii znakomitego Dana Jemmetta. I pomyśleć, że w 1981 roku, wraz żoną, Majką Barełkowską, w "Polskim" właśnie zaczynaliśmy, u dyrektora Kazimierza Dejmka.

Za młody Pan na stwierdzenie, że to powrót do źródeł...

Zawsze powtarzam, że moje życie to spirala, nie koło. Że wznosi się do góry. Znów więcej czasu poświęcę teatrowi, także jeżdżąc z własnymi spektaklami, nie tylko grając w Polskim. Syn Łukasz jest moim menedżerem, więc niech zajmuje się również promocją moich spektakli.

A drugi robi filmową karierę?

Mateusz jest w Santa Monica w studiu filmowym. Teraz był w grupie oscarowej, która za film "Hugo" Martina Scorsese, za animacje, dostała Oscara - Mateusz robił tam wszystkie dymki. A córka poszła w nasze ślady, jest na trzecim roku szkoły teatralnej. Tak więc, jak pani widzi, cała rodzina ma wspólne tematy, mamy o czym rozmawiać.

A jeśli ktoś znów chciałby się spotkać z Piotrem Cyrwusem...

To zapraszam do "Polskiego" i w Polsce na moje przedstawienia: "Ławeczkę", "Zimny prysznic", "Zapiski oficera..." i "Wariacje enigmatyczne". A potem, mam nadzieje, na dobry serial.

Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
27 marca 2012
Portrety
Michał Misiorny

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia