Mojej smukłej kochance, Marsyliance
"Jasieński" - reż. Ewa Wyskoczyl - Narodowy Stary Teatr w KrakowieProwadzona od czasu przemiany ustrojowej polska polityka historyczna, którą sprowadzić można do hasła "dekomunizacja", to już nie tylko zawłaszczanie dyskursu tak, aby był wygodny obecnym elitom i modne ostatnio zmienianie nazw ulic, ale również – tak, doczekaliśmy się – coraz bardziej bezczelne z punktu widzenia historycznoliterackiego tworzenie nowego kanonu lektur. A gdy brakuje miejsca dla Conrada czy Schulza, kto zwróci uwagę na innego Brunona niż ten drohobycki?
Cóż, póki co z wyciągniętymi dłońmi nadal stoi przed nami Narodowy Stary Teatr w Krakowie, w którym jeszcze przynajmniej do końca roku obejrzeć można spektakl "o genialnym chłopcu, który zszedł na manowce i zginął rozstrzelany w ZSRR". Mowa rzecz jasna o monodramie w reżyserii Ewy Wyskoczyl pod tytułem "Jasieński". W tytułową rolę wciela się Michał Majnicz, a jego czerwone skarpetki doskonale komponują się z resztą scenografii: czerwone łóżeczko dziecięce, czerwony stolik z Ikei, czerwone pudełko, a w nim taki czerwony konik, na którym można dojechać aż do Tadżykistanu. Niewielka liczba rekwizytów, a ponadto kameralność sali, w której odbywa się przedstawienie, sprawia, że uwaga widza niezmiennie skupiona jest na aktorze, który przemieszcza się niebezpiecznie blisko publiki.
Wyczuwa nawet, która z kobiet pachnie jak opium i specjalnie dla niej gra erotyzmem na Verlaine'a. I zarówno ta przestrzeń, niewielka, czarno-czerwona, atmosfera intymności, jak i interakcje i w końcu tematyka, wzbudziły we mnie skojarzenie ze spektaklem Teatru Nowego Proxima, który miał premierę... niecałe dwa tygodnie po "Jasieńskim". "Wysocki. Powrót do ZSRR" ma jednak nieco inną konwencję, ciężar historii słynnego barda zostaje przełamany początkową zabawą, kabaretową dosyć. Dopiero później nadchodzi mrok. Tutaj brak elementów komicznych, choć jest jeszcze muzyka – tym razem jednak nie "z epoki", ale zupełnie współczesna. Zimnofalowa Siekiera doskonale wprowadza w niepokojący nastrój sztuki, jednocześnie ugruntowując obraz głównego bohatera jako bad boya, niepokornego buntownika.
Majnicz grający Jasieńskiego nie kłania się Stalinowi i nie donosi na własną żonę, chociaż mówi nam to, mówi z podniesioną głową. On po prostu zbłądził, to taki typ, co słuchałby Siekiery i dawał w żyłę, ale złożyło się tak, że coldwave'u jeszcze nikt nie grał, za to była rewolucja. I poezja Majakowskiego, o wiele bardziej przekonująca do walki za ideę, niż wynurzenia brodatych filozofów. Nie można go oceniać, nie gdy tak uwodzi, każdym ruchem właściwie. I nie wtedy, gdy wyznaje bolesną prawdę: honor jest dobry, gdy ciepło i sucho. W gołej ziemi jest do niczego.
Życiorys futurystycznego boga jest pełen historii, o których można by nakręcić film. We wstępie do "Nóg Izoldy Morgan" chwali się, że po wieczorku poetyckim w Zakopanem goniono go po ulicach z kamieniami w rękach. Innym razem niewinną nowelę o romansie między Francuzem a Rosjanką odebrał jako atak na klasę robotniczą i w ramach zemsty napisał powieść, przez którą deportowano go z Francji. Ale i to mu się udało, "Palę Paryż" to klasyka. Następnie działa w Kraju Rad, przyjmuje obywatelstwo, jest aktywnym działaczem komunistycznym. Ostatecznie zesłany na Kołymę, ponoć zapadł na tyfus, choć raczej został rozstrzelany. Rewolucja zjadła swoje dziecko. Spektakl Ewy Wyskoczyl nie jest jednak, pomimo takiego potencjału, fabularyzowaną biografią. To sam Bruno zabiera głos. I mówi. Wypluwa. Krzyczy. Rapuje? Jasieński jest poetą i jako taki do nas przemawia.
Julian Beck, jeden z założycieli słynnego awangardowego, anarchistycznego teatru, The Living Theatre, powiedział w jednym z wywiadów: "Wszystko jest polityczne. A jeżeli się powiada, że coś jest apolityczne, to oddziela się to coś od reszty świata, fałszuje się i kłamie. Teatr, który nie bierze pod uwagę rzeczywistości politycznej, zwodzi i oszukuje publiczność. Teatr apolityczny wspiera więc mentalność burżuazyjną". Idąc tym tropem, Bruno Jasieński z pewnością nie pochwaliłby działalności teatru apolitycznego. Teatr Ewy Wyskoczyl taki jednak nie jest, gdyż – zamierzenie lub nie – rezonuje. Znamienna wydaje mi się scena, w której Bruno chciał przekonać się, czy przypadkiem nie umarł. Sprawdzał każdą cząstkę ciała, od stóp poczynając. Wszystko działa, nie mogę być trupem! Nie mogą mnie "zdekomunizować", w bżuhu musi tkwić nuż. Niezależnie od wyroków stróży pamięci. Ach, co więcej.
Szczególnie miło było usłyszeć, dokładnie w tej samej scenie: Klata też ma się dobrze.