Monodram jest rodzajem psychoterapii

rozmowa z Gabrielem Gietzkym

Rozmowa z Gabrielem Gietzkym, reżyserem "Kupca weneckiego".

Tomasz Klauza: „Kupiec wenecki” – obok „Poskromienia złośnicy” i „Otella” – jest jednym z trzech niezwykle mocno zideologizowanych dramatów Szekspira. Reżyserzy, wystawiając ten tekst, często chcą coś bardzo mocno powiedzieć, również o naszym „tu i teraz”. Skąd u Pana impuls do wyreżyserowania akurat tej sztuki?

Gabriel Gietzky:
Ten tekst dojrzewał we mnie już od kilku lat. Bywa tak, że pewne dramaty dość długo błąkają się po głowie, by w pewnym momencie – kiedy jest możliwość, potrzeba i przymus zrealizowania – wykwitnąć. Tak właśnie było z „Kupcem weneckim”. O jego wystawieniu zadecydowało również ciśnienie społeczne, naznaczone pewną agresją, negatywnością duchową i ostracyzmem społecznym m.in. różnych grup wobec siebie. Funkcjonowanie tego mogliśmy zaobserwować po 11 września. Właśnie ta konstatacja była pretekstem, by zrobić przedstawienie. W dużym uproszczeniu: nikt nie toleruje nikogo, a nienawistne nienasycenie bohaterów jest obecne również współcześnie. 

T. K. : Kilka lat temu mogliśmy oglądać w kinach film z Al’em Pacino w roli Shylocka, ale sam dramat niezwykle rzadko gości na naszych scenach. Z czego to może wynikać?

G. G. :
Pojawia się problem antysemickości tego tekstu. Jestem daleki od antysemityzmu, ale jeśli się cukierkowo czyta ten dramat, to faktycznie, jest tam taka przestrzeń. Nie tylko Shylock, ale i reszta bohaterów nie jest pozytywna. Każdy z nich ma sporo na sumieniu i o tym opowiada moje przedstawienie. Wprawdzie Shylock jest winny wystąpienia przeciwko judaistycznemu prawu Noaha, które mówi: „nie będziesz jadł mięsa żywego stworzenia”, ale pozostałe postaci również występują przeciwko swoim - różnego rodzaju - prawom. 

T. K. : Czyli płaszczyzna, dotycząca antysemityzmu, byłaby najważniejsza? Zarówno Pan, jak i Krzysztof Warlikowski, wspominaliście w wywiadach o istnieniu przynajmniej trzech wątków: antysemityzmu, homoseksualizmu i religii…

G. G. :
Mnie najbardziej w tym tekście dotknęła inna sprawa. Kiedyś policzyłem, że w „Kupcu…” pojawia się kilkadziesiąt słów, dotyczących ceny, wartości, pieniędzy i handlu. Ten dramat jest o kupczeniu wszystkim. Szekspir opowiada o wartościowaniu rzeczy, które nie są do zmierzenia i zwartościowania. Próbuje również waloryzować kwestie religijne, czy seksualne. Sama Porcja mówi: „Jestem ceną dla ciebie, a chciałabym być bezcenna”. Kwestia finansowa zarządza tym światem, a relacje między bohaterami są niczym innym, jak transakcjami handlowymi. 

T. K. : Należy zaznaczyć, że to nie był Pański pierwszy kontakt z Szekspirem. Grał Pan przecież Romea, Lizandra w „Gramy Szekspira”, reżyserował Pan „Bal z Szekspirem”. Miał Pan okazję być asystentem Krystiana Lupy – przy „Wymazywaniu” i „Azylu”…

G. G. :
Spotkanie z Krystianem Lupą, będącym niezwykle osobnym twórcą, jest cenne dla wszystkich. Nie tylko z zawodowego, ale również z czysto ludzkiego punktu widzenia. Daje możliwość otarcia się o pewną duchowość, o jego rozumienie rzeczywistości. Asystenturę przy „Azylu” Krystian sam mi zaproponował i wówczas byłem bardziej wdrożony w proces powstawania spektaklu niż w przypadku „Wymazywania”. Nie wiem, na ile to na mnie wpłynęło, ale było z pewnością bardzo cennym doświadczeniem. 

T. K. : Wspomnieliśmy o aktorstwie – grał Pan również w „Scenariuszu dla trzech aktorów” Schaeffera – autora, którego teksty są dla aktorów prawdziwą szkołą grania, twórcy koncepcji „aktora instrumentalnego”… 

G. G. :
Grałem w dwóch Schaefferach – w „Gdyby” (za które otrzymaliśmy wyróżnienie zbiorowe) i „Scenariuszu dla trzech aktorów”. U niego – przede wszystkim kompozytora i teoretyka muzyki – ważne są rytmy, melodia, dźwięk przedstawienia. Często czuję, pracując nad przedstawieniem, że rytm zmian jest niewłaściwy, zmiana dekoracji jest za szybka lub za wolna. To właśnie zawdzięczam Schaefferowi. Na pewno było to bardzo inspirująca przygoda. 

T. K. : A Hanemann i Kleist w adaptacji powieści Stefana Chwina? Sam autor zżymał się, że wrzucono go do worka z „małymi ojczyznami”, gdy tymczasem książka jest dość mroczną opowieścią o samobójstwie – tytułowy bohater chodzi po ulicach i zastanawia się, czy nie zniknąć stąd do jutra do piętnastej… 

G. G. :
Ja w ogóle miałem – w dużej mierze - szczęście do spotkań z ciekawymi reżyserami i świetnymi tekstami. W przypadku „Hanemanna” dochodził cały bagaż powieściowy, którego nie można nie wziąć pod uwagę. Ja nigdy nie potrafię pominąć autora. Wyrzucenie jego myśli do kosza i zastępowanie ich czymś innym jest oszustwem wobec autora. Chodzi o bycie nie tyle wiernym, co uczciwym wobec fascynującego mnie twórcy. Taki był – tak mi się wydaje – właśnie ten „Hanemann” i moja rola w tym spektaklu. 

T. K. : Na koniec chciałbym zapytać o bardzo trudny gatunek, jakim jest monodram. Ma Pan na swoim koncie spektakl zatytułowany „…Do Ojca…”…

G. G. :
Obecnie reżyseruję kolejny monodram – za tydzień jest premiera.
Często bywa tak, że to aktor wychodzi z propozycją, a ja mam w sobie przestrzeń, by przyjąć go z jego tekstem i jego problemem. Zbudowanie całego dramatu zależy od głębi aktora i siły jego przekazu scenicznego wobec widza. Bohaterem mojego nowego monodramu jest twórca, który mierzy się ze swoim „ja”, ze swoim „ego” i z własnym dziełem wobec widza. Tak było również w „…Do Ojca…”, gdzie pojawiła się postać Kafki, fascynująca mnie również nie tylko z tego powodu. Chyba każdy, kto działa w twórczych rejonach, ma dylematy, dotyczące własnej osoby. Próba opowiedzenia tego przed widzem jest rodzajem psychoterapii, która się uprawia na sobie za pomocą tego jednego aktora właśnie, by się łatwiej z nim utożsamić. 

T. K. : Dziękuję bardzo za rozmowę. 

Rozmawiał Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice - Gazeta Festiwalowa
14 marca 2009
Portrety
Gabriel Gietzky

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...