Monodram o Grace Kelly
2. Festiwalu Monodramu United Solo EuropeCzwartego wieczoru United Solo Europe Festiwal, w Teatrze Syrena, publiczność zobaczyła drugi z amerykańskich monodramów, zaproponowanych przez organizatorów: "Longing for Grace" zagrany przez Grace Kiley. Tak się składa, że na cztery pokazywane dotychczas spektakle, ten był trzecim opowiadającym o ludzkich dramatach. I po raz trzeci była to opowieść prawdziwa, tzn. oparta na faktach, a nie na pomyśle autora.
Akurat w tym konkretnym przypadku odtwórczyni, czyli Grace Kiley była również autorką tekstu i scenariusza. W języku polskim nazwisko artystki brzmi prawie identycznie jak nazwisko księżnej Monako, o której tragicznych losach jest ten spektakl, napisany zresztą w bardzo przewrotny sposób. Zaczyna się bowiem relacją księżnej Grace Kelly z jej własnego pogrzebu!
Wiele lat temu, w Polsce, Maciej Zembaty zastosował ten sam chwyt w swoim słynnym pastiszu Marszu Pogrzebowego Chopina. Jednak te dwa utwory łączy tylko pomysł i nic poza tym. Tamten utwór był cudownie lekki i paradoksalnie pogodny (opis własnego pogrzebu widziany oczami tegoż nieboszczyka!!!!). W czwartek oglądaliśmy prawdziwy, autentyczny monodram. Pomimo tego, że wcześniejsze spektakle też opowiadały o dramatycznych przeżyciach bohaterów, jednak ten był chyba najtragiczniejszy. I to nie tylko dlatego, że tytułowa Grace zginęła w tajemniczych okolicznościach, nie tylko dlatego, że od pewnego momentu jej życie, wbrew powszechnemu odbiorowi, było dla niej udręką, ale również dlatego, że autorka spektaklu i równocześnie aktorka grająca księżną, nie pozostawiła żadnego marginesu na jakiś promyczek nadziei. Tak w scenariuszu, jak i w życiu losy Grace Kelly przypominają grecką tragedię. Młoda, piękna, odnosząca oszałamiające sukcesy, mająca u swych stóp "cały świat", a na pewno większość mężczyzn, spotykająca się (romansująca [?]) z najbardziej uwielbianymi gwiazdorami Hollywoodu, pracująca z najsłynniejszymi reżyserami, będąca u szczytu sławy i uwielbienia tłumów raptem, w wyniku jak wszystko na to wskazywało, kolejnego pięknego wydarzenia w jej życiu, czyli ślubu z prawdziwym (a nie z bajki) księciem, zaczyna uczestniczyć w zdarzeniach, na które nie ma absolutnie wpływu, a które stają się dla niej coraz większą udręką. Właściwie, od momentu ślubu, rozpoczął się jej dramat.
Oczywiście spektakl jest autorską wersją wydarzeń, tyle tylko, że wielce prawdopodobną. Jest jakaś tajemnica w rodzie Grimaldich. Ciąży nad nim jakieś fatum, gen destrukcji. Kolejne pokolenia, pomimo wszelkich warunków do życia w szczęściu i spokoju, zmagają się z tragicznymi i / lub traumatycznymi zdarzeniami. Obiektywnie trzeba przyznać, że często były i są to zdarzenia sprowokowane przez ich własne działania. Niestety, wiele z nich zakończyło się tragicznie. Tak jak miało to miejsce w przypadku Grace Kelly.
Słuchanie opowieści o jej życiu, wywarło porażające wrażenie. Głównie dlatego, że Grace Kiley jest fizycznie podobna do swojego pierwowzoru i szczególnie w momentach, w których ubierała odpowiednie stroje, miało się wrażenie, że to sama Księżna podsumowuje swoje życie.
A okazuje się, że było ono nie do pozazdroszczenia. Cała ta tragiczna opowieść jest jedną wielką przestrogą dla setek, tysięcy i milionów dziewcząt i kobiet, aby pamiętały, że "nie wszystko złoto co się świeci", że wyborów w życiu należy dokonywać bardzo rozważnie i nie kierować się blichtrem, snobizmem i szpanem. W wielu przypadkach należy doceniać to co się posiada, bo bardzo często okazuje się, że lepsze jest wrogiem dobrego.
Grace Kelly, która była jedną z najbardziej uwielbianych kobiet świata, mogła robić co tylko chciała i miała w tym niczym nie skrępowany wybór, zapragnęła mieć jeszcze więcej. Zapragnęła księcia i to nie z bajki ale prawdziwego. No i zrealizowała swoją zachciankę. Nikt jej do tego nie zmuszał, a nawet wprost przeciwnie: przyjaciółki nie wybuchły entuzjazmem na wieść o ślubie (ale wiadomo - zazdrosne), Tata też próbował zrazić samego księcia i jego wysłanników. Grace uparła się i .... dostała to, co chciała. A o skutkach tej decyzji opowiadał właśnie czwartkowy monodram.
Grace Kiley to znakomita artystka. Jedna z najlepszych w stanach Zjednoczonych i w ogóle w strefie angielskojęzycznej. Często występuje w monodramach i jest nagradzana na najbardziej prestiżowych festiwalach teatralnych świata.
Spektakl pokazywany w Warszawie, doceniany był już w wielu miejscach. Kiley jest właścicielką szkoły aktorskiej, a ponadto wykłada na wydziałach artystycznych uniwersytetów amerykańskich. Jej perfekcyjne aktorstwo było widać i słychać. Opowiadając swoją wersje życia Grace Kelly, wcielała się nie tylko w nią, ale również w jej najbliższych. O ile granie Mamy, Taty, managerów, czy nawet Hitchcocka, polegało wyłącznie na zmianie głosu i bardzo delikatnym naszkicowaniu cech charakterystycznych dla danej postaci, to wcielanie się w Grace Kelly, było całkowite! Nie tylko wymowa ale także sposób chodzenia, siadania, gesty rąk i ruchy całego ciała, a nawet sposób trzymania głowy i ruszania nią, czy spojrzenie były książęce. Ta arystokratyczność stanowiła tym większy kontrast z prozą i grozą życia opowiadanego ze sceny. Zdobywczyni Najważniejszej nagrody filmowej, czyli Oskara, tylko czas od uzyskania dorosłości, do momentu ślubu, czyli lata spędzone w środowiskach artystycznych i filmowych, nazywała szczęśliwymi. Ani dzieciństwa, gdy traktowana była przez najbliższych jak nie wydarzone i w dodatku brzydkie kaczątko, ani tym bardziej okresu życia, który rozpoczął się zaraz po ślubie, a ona sama stała się Księżną Monako Grace Kelly, nie określała tym mianem.
Cały spektakl był niesłychanie smutny. Być może - paradoksalnie - dlatego, że został zagrany w perfekcyjny sposób. Po prostu ze sceny płynęła prawda, prawda i tylko prawda i była ona jak memento mori, dla rozmarzonych pań, bo przecież nie tylko one wierzą, że każda księżniczka "żyje długo i szczęśliwie", przy boku najukochańszego królewicza, a w najgorszym razie księcia. Lives is brutal! A spektakl znakomity!