Moralitet w objęciach popu

"Pomórnik" - reż.Emilia Sadowska - Teatr Polski w Poznaniu

Wszyscy znamy fabułę: W Kotlinie Kłodzkiej, zamieszkiwanej przez sympatycznych i niesympatycznych ludzi, dochodzi do kolejnych morderstw. Ofiarami są mężczyźni, zapaleni myśliwi. Główna bohaterka, Janina Duszejko (Barbara Krasińska), nauczycielka angielskiego, namolnie objawia wszem i wobec: to zwierzęta mszczą się na swoich bezwzględnych wrogach. I słusznie zresztą! Nikt jej nie słucha, nikt jej nie wierzy. Co więcej, Ksiądz Szelest (Wojciech Kalwat, kolejna udana rola) jest bardziej rzecznikiem myśliwych niż krzewicielem empatii. Na scenę wkracza policja, pewien sympatyczny znawca owadów, przed oczami widzów dzieją się różne ucieszne rzeczy, w końcu następuje rozwiązanie prościutkie] kryminalnej zagadki.

Tę swobodę i beztroskę charakteryzującą "Pomórnika" chciałbym na samym początku podkreślić, bo przecież najnowsza powieść Olgi Tokarczuk zwróciła uwagę krytyki przede wszystkim swoją dydaktyczną wymową: myślistwo jest bardzo okrutną praktyką kulturową, dlatego trzeba je potępić, przy okazji wchodząc w polemikę z chrześcijańską wizją przyrody. Lewicowcy spod znaku "Krytyki Politycznej" bardzo się ucieszyli, dostając do rąk społecznie zaangażowany "kryminał". Natomiast liberałowie, tacy jak Marcin Sendecki, ironizowali: "Oto jest Thriller przeciw Grillom i innym Nieprawościom ludzkiego Plemienia". Tymczasem Emilia Sadowska, która najciekawiej (jak dla mnie) odczytuje powieść, idzie w zupełnie innym kierunku. Bardzo autorskim.

Pierwszych odpowiedzi udzieliła Sadowska prasie jeszcze przed premierą. "Interesowało mnie przeniesienie tematu ekologicznego na scenę, znalezienie na to formy. To nie jest historia tylko o zabijaniu ludzi, ale też o zabijaniu zwierząt". Wśród tego rodzaju wypowiedzi pojawiły się słowa, które antycypowały całkiem przyjemne niespodzianki: "Chyba najgorsze, co można zrobić tej książce, to pójść jedną prostą linią - że ci, co zabijają zwierzęta, są źli. Bo wtedy ośmiesza się postać głównej bohaterki -staje się ona takim sztandarem wolność na barykady" (Na kontrze, z Emilią Sadowską rozmawia Maria Delimata, "Czas Kultury" nr 4/2010). Trzeba złamać, przełamać postać, tę i tamtą - powiada reżyserka, a ja to rozumiem tak: trzeba nadwątlić solenność przekazu, zakłócić emisję słusznych treści, aby stworzyć przekonujący teatr.

Owego przełamania - miejscami wręcz kapitalnego - reżyserka dokonała dzięki perwersyjnemu zabiegowi, jakim było skorzystanie z tradycji popkultury. Surowy moralitet w objęciach figlarnego popu - świetne! "Cała konwencja będzie kryminalna - to jeszcze Sadowska w cytowanej rozmowie - spektakl zrealizowany zostanie w czarno-białej tonacji, stylizowany na filmy noir z lat sześćdziesiątych, też z pewnymi cytatami z tamtych kryminałów, pojawi się postać Gildy czy Jeanne Moreau".

Czarno-biała tonacja? Rzeczywiście, widz zostaje zaproszony do gry, w której ważną rolę odgrywa nadzwyczaj charakterystyczne operowanie światłem. Na scenie panuje często mrok i półmrok. Bohaterowie jawią się raz po raz jako cienie, czarne figury przemykające przed naszymi oczami. Czujemy, że ten klimat znamy skądinąd. Z innego medium, właśnie filmu. I nawet nie dziwi nadmiernie, że w środku lasu reżyserka umieszcza femme fatale, kobietę w atłasowej (?) sukni, bohaterkę jakby żywcem wyjętą - na przykład - z "Gildy", kryminału Charlesa Vidora z 1946 roku. Rita Hayworth (albo inna hollywoodzka bogini) w Kotlinie Kłodzkiej? A właśnie że tak! Tutaj przecież nawet zwyczajny prowincjonalny policjant musi chodzić w legendarnym prochowcu, który był znakiem rozpoznawczym Humphreya Bogarta czy Alaina Delona. Rasowy znawca nurtu noir, który mógłby wyłapać najrozmaitsze intertekstualne smaczki, potwierdziłby zapewne przypuszczenie, że działania Sadowskiej przypominają trochę sposób pracy DJ-a, który z pasją sampluje kanoniczne znaki kultury. Co więcej, widz (taki jak ja) ma niekiedy wrażenie, że znalazł się wewnątrz już nawet nie filmu, co pomysłowo zaprojektowanego komiksu 3D - gra aktorów, nastawiona na skrót, przesadę, groteskę, często wzmacnia to odczucie. Dodatkowy wymiar tej artystycznej "symulacji" udaje się autorom spektaklu uzyskać dzięki wprowadzeniu na scenę głosu z offu (znakomita w tej roli Krasińska), który wydaje się pełnoprawnym, by tak rzec, aktorem. Zakrawa chyba na paradoks, że człowiek teatru sięga po literaturę, żeby poigrać z nią filmowymi (między innymi) środkami.

W konsekwencji Sadowska urządza nam niezłą orgietkę audiowizualną, która frywolnie podgryza etyczny komunikat Tokarczuk, nie niwecząc go jednak zupełnie. Na długo przecież pozostaje w pamięci Ksiądz Szelest, żałosny konformista, sławiący z ambony myślistwo. Duszejko, która histerycznie próbuje stanąć w obronie zabijanych stworzeń. Trudno też zapomnieć o scenie (zaczynającej i zarazem kończącej spektakl), w której ów duchowny, okrutnie niewzruszony, sugeruje rozgorączkowanej bohaterce, że nadmierna troska o zwierzęta jest grzechem. Ale wszakże antymyśliwskie treści - "zbyt łatwe, zbyt dobrodusznie wypowiedziane" (Trop w trup, [z Andrzejem Sosnowskim rozmawia Jacek Gutorow], [w:] Trop w trop. Rozmowy z Andrzejem Sosnowskim, Wrocław 2010, s. 55), zbyt poczciwe pełnią w adaptacji Sadowskiej przede wszystkim funkcję konstrukcyjną: łączą w sfabularyzowaną całość sekwencję scen głównie rozrywkowych, często bardzo pysznych, które widz chętnie odtworzyłby sobie już w warunkach domowych na YouTubie. Jakie to sceny? Na przykład wizyta kilkorga bohaterów u Dentysty (zabawny Piotr Kaźmierczak), który pracuje - jakżeby inaczej! - na archaicznym sprzęcie napędzanym kołowrotkiem. Impreza myśliwska, którą budują drobne gesty Kalwata (tym razem w roli Prezesa) i pijackie monologi apetycznej Teresy Kwiatkowskiej. Czy inspiracją była tu poetyka seriali, które lubią zabawnie przerysowywać peryferyjne społeczności? Być może. Nie mógłbym z tej okazji nie wspomnieć o kapitalnej scenie fonicznej: bohaterowie, których nie widzimy (Krasińska i Michał Kaleta), wymawiają egzotycznie brzmiące nazwy owadów tak, jakby metodycznie dochodzili do nieziemskiego orgazmu. Wspominając te przykłady, odnoszę wrażenie, że Sadowska z takich czy innych powodów poczuła wielką ochotę na wcielenie się w aranżera komediowe] i kabaretowej gali - no cóż, ramówki polskiej telewizji od jakiegoś czasu podbijane są skutecznie przez grupy satyryczne. Wymowne znaki czasów.

Nie będę więc ukrywał: w moim odbiorze "Pomórnik" to zbiór popowych fragmentów, które można by wyizolować z całości i smakować w skomputeryzowanej pamięci. "YouTubizacja" teatru? O tyle sprytna, że jednak korzystająca z klasycznych chwytów teatralnych, obywająca się bez nowych mediów, do których coraz większą słabość czują reżyserzy.

Michał Larek
Teatr
26 listopada 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...